Carl Bildt: Czwarta fala dżihadyzmu
Odzyskanie Rakki czy Mosulu jest tylko jednym z najprostszych zadań, z którymi musimy się zmierzyć. O wiele trudniejsze - i o wiele ważniejsze - będzie upewnienie się, że w miejscach, z których przepędza się ISIS, ustanawia się legalne struktury inkluzywnej administracji. Bez takiej strategii działania, przejęcie tych miast będzie tylko preludium do jeszcze brutalniejszej, piątej fali dżihadyzmu, którą oddani i doświadczeni wyznawcy będą usiłowali przedstawić jako ostateczną, epicką bitwę z "krzyżowcami" Zachodu - pisze były premier Szwecji Carl Bildt. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w Opiniach WP, w ramach współpracy z Project Syndicate.
26.04.2016 | aktual.: 25.07.2016 17:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W dyskusjach o przeciwdziałaniu zagrożeniom, jakie niesie ze sobą terroryzm dżihadystów, coraz powszechniejszy staje się język siły. Dziennikarze prowadzący programy publicystyczne spekulują, kiedy możliwe będzie odbicie Rakki albo irackiego Mosulu z rąk Państwa Islamskiego (ISIS), sugerując tym samym, że wyzwolenie tych miast będzie znakiem przynajmniej początku końca całego problemu. Z kolei w grudniu, jeden z republikańskich kandydatów w prawyborach na prezydenta USA, Ted Cruz, pozwolił sobie nawet przywołać widmo ataków nuklearnych, mówiąc: "nie mam pojęcia czy piasek może świecić w ciemnościach, ale wkrótce się dowiemy".
Jak podkreśla w niedawnym raporcie International Crisis Group (Międzynarodowa Grupa Kryzysowa), bieżące zagrożenie dżihadyzmem jest już czwartą z serii coraz bardziej niebezpiecznych fal. Żeby udało nam się uniknąć wytworzenia jeszcze silniejszej, piątej fali, koniecznie musimy wyciągnąć wnioski z błędów popełnionych przez nas w czasach, kiedy usiłowaliśmy odeprzeć poprzednie.
Pierwsza fala dżihadyzmu pojawiła się w momencie, kiedy bojownicy walczący na ochotnika z radziecką okupacją Afganistanu wrócili do domów i zaczęli napadać na rządy, które uznawali za niedostatecznie islamskie. To doprowadziło do drugiej, o wiele bardziej zabójczej fali dżihadyzmu, podczas której Al-Kaida wyprowadziła spektakularne ataki przeciw "odległemu wrogowi", żeby wciągnąć siły Zachodu w brutalną konfrontację i jawną wojnę. Atak na Stany Zjednoczone 11 września 2001 roku ujawnił grzbiet tej fali.
Globalna ofensywa antyterrorystyczna, która nastąpiła później, odniosła znaczący sukces, ponieważ pozbawiła Al-Kaidę zdolności do wyprowadzania ataków na dużą skalę. Jednak inwazja na Irak w roku 2003 wywołała zajadłą wojnę wyznaniową między sunnitami a szyitami, pozwoliła Al-Kaidzie wykorzystać chaos w coraz bardziej podzielonym kraju i wytworzyła odpowiednie warunki dla powstania trzeciej fali.
W końcu jednak trzon wysiłków Al-Kaidy w Iraku został złamany przez tak zwane Przebudzenie Sunnitów, a Arabska Wiosna w roku 2011 przekierunkowała polityczny rozwój wydarzeń. Ale porażka w budowaniu inkluzywnych rządów w Iraku, w połączeniu z brutalnymi represjami wobec protestujących w Syrii, dała zahartowanym w bojach przywódcom dżihadystów możliwość wzbudzenia bieżącej, czwartej fali.
Ta fala jest bez wątpienia najgroźniejsza. Dziesiątki tysięcy rekrutów przyłączyło się do wysiłków formowania kalifatu na terenie Żyznego Półksiężyca (pas żyznej ziemi od Egiptu przez Palestynę i Syrię po Zatokę Perską - przyp. tłum.). Równocześnie ISIS rozprzestrzeniło się na liczne inne strefy objęte kryzysem, werbując również i inspirując terrorystów wewnątrz zachodnich społeczeństw, jak pokazały ataki w Paryżu, Brukseli, czy San Bernardino.
Przeciwstawienie się temu zagrożeniu wymaga twardej ideologicznej walki przeciw siłom odznaczających się nietolerancją i nienawiścią. Należy odwołać się w niej do historii islamu otwartego i tolerancyjnego. Ale batalia ideologiczna sama w sobie nie wystarczy.
Musimy również uświadomić sobie prawdziwe źródła dżihadystycznego zagrożenia, czyli konflikty i upadek państwowości od terenów Afryki Zachodniej, przez szeroko pojmowany Bliski Wschód, aż po Azję Południową. To nie dżihadyzm doprowadził do dzisiejszych kryzysów. Wprost przeciwnie, to właśnie złe rządy i administracja zapewniły dżihadyzmowi możliwość rozwoju.
Wygaszenie źródeł konfliktów będzie niewdzięcznym zadaniem na wiele dekad. Spora część regionu wkroczyła w XXI wiek w stanie katastrofalnym, a z czasem w większości krajów rzeczy uległy tylko pogorszeniu. Przeciwstawianie się wyzwaniu dżihadyzmu represjami, jak robi to dzisiaj Egipt, grozi spotęgowaniem problemu. Natomiast uwięzienie islamistów nierzadko oznacza zapewnianie im doskonałych warunków dla werbowania, indoktrynacji i treningu. Zamiast tego należy utworzyć przestrzeń dla działalności demokratycznych islamskich sił politycznych.
Pomimo ogromu wyzwania, Zachód wciąż nie posiada w tej kwestii przejrzystych zasad działania, nie zdecydowano się na co nalegać i jak to uzyskać. Jasne jest, że należy użyć sił wojskowych. Jednak odzyskanie Rakki czy Mosulu jest tylko jednym z najprostszych zadań, z którymi musimy się zmierzyć. Ile razy przecież siły Zachodu odzyskiwały afgańską prowincję Helmand albo iracki Anbar bez specjalnego skutku?
O wiele trudniejsze - i o wiele ważniejsze - będzie upewnienie się, że w miejscach, z których przepędza się ISIS, ustanawia się legalne struktury inkluzywnej administracji. One z kolei będą musiały odnieść się do powszechnego wśród arabskich sunnitów poczucia prześladowania, jak również do wzbudzającej niemało gniewu w całym regionie, wiktymizacji wielkich grup ludności.
Bez takiej strategii działania, przejęcie Rakki czy Mosulu będzie tylko preludium do jeszcze brutalniejszej, piątej fali dżihadyzmu, którą oddani i doświadczeni wyznawcy będą usiłowali przedstawić jako ostateczną, epicką bitwę z "krzyżowcami" Zachodu. To nie przypadek, że ISIS zatytułowało swój propagandowy magazyn ilustrowany Dabiq. Tak bowiem nazywa się miejsce, gdzie według proroctw wydarzyć się ma islamska wersja Armagedonu.
Nie możemy naszym wrogom podawać na talerzu wszystkiego, czego potrzebują. Zamiast tego, musimy toczyć z nimi walkę ideologiczną, przedstawiać jako terrorystów, skoro nimi są, i zajmować się warunkami, które pozwalają im się rozwijać. Dżihadyści pragną eskalacji konfliktu, żeby doprowadzić nas do pełnej konfrontacji. Jeżeli jednak nauczyliśmy się czegokolwiek od 2001 roku, to tego, że nie możemy sobie pozwolić wpaść w zastawioną przez nich pułapkę.
Carl Bildt - szwedzki minister spraw zagranicznych w latach 2006-2014 oraz premier w latach 1991-1994, który wynegocjował akcesję Szwecji do UE.
Tłumaczenie: Mikołaj Golubiewski
Copyright: Project Syndicate, 2016