Były prezydent oskarżony o "inspirowanie" wyborców
Były prezydent Kołobrzegu, a obecnie radny tamtejszej rady miejskiej Zbigniew B. został oskarżony przez miejscową prokuraturę rejonową o nakłanianie wyborców do oddawania na niego głosów w wyborach samorządowych przed dwoma laty.
Startował w nich jako kandydat na radnego, ubiegał się też o reelekcję na stanowisko prezydenta Kołobrzegu. Działał wówczas w lokalnych strukturach SLD.
Szef kołobrzeskiej prokuratury Adam Kuc powiedział, że były prezydent zachęcał część wyborców, by zmieniali swoje okręgi wyborcze i wpisywali się na listy w okręgu, z którego startował. Osoby te dokonywały fikcyjnych meldunków i na listach wyborczych znajdowały się nazwiska ludzi, którzy nigdy pod wskazanymi adresami nie mieszkali. Decyzje o tych zmianach aprobował jako prezydent właśnie Zbigniew B.
Jako inspirator tych działań prezydent został oskarżony o niedopełnienie obowiązków, do których należała weryfikacja danych, oraz o podżeganie tych osób w celu osiągnięcia korzyści w postaci wyboru na radnego - wyjaśnił Kuc. Dodał, że takie działania nie miały wpływu na wybory prezydenckie, w których głosuje się na tych samych kandydatów we wszystkich okręgach wyborczych.
Prokurator dodał, że w sprawę zamieszanych było 156 osób. Postępowania w ich sprawie już się zakończyły. Wszyscy zostali oskarżeni o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy i fałszowanie list wyborczych. Skierowaliśmy do sądu w ich sprawie wnioski o warunkowe umorzenie postępowania i wyznaczenie okresów prób, np. na 2 lata, lub zasądzenie świadczeń na cele społeczne - powiedział.
Kuc dodał, że nakłaniając wyborców do zmiany okręgu, przekonywano ich o legalności takiego postępowania i zapewniano o bezkarności takich działań. Prokurator przyznał, że nie udało się zebrać żadnych "bezpośrednich, namacalnych dowodów" na to, że wyborcom w jakiś sposób się odwdzięczano.
Zbigniew B. nie przyznaje się do winy i zaprzecza, jakoby kogokolwiek nakłaniał do głosowania na siebie w wyborach. Nie przyznaję się absolutnie - powiedział i zapewnił, że przed sądem będzie używał "merytorycznych argumentów, które obalą zarzuty prokuratury".
Grozi mu do 10 lat więzienia.