Bush: wojna tuż tuż
Pozostało już tylko kilka dni na próby dyplomatycznego rozwiązania
konfliktu z Irakiem - dał do zrozumienia prezydent George Bush. Potwierdził też gotowość USA rozbrojenia Iraku siłą niezależnie od decyzji ONZ.
"Konsultujemy się z sojusznikami w ONZ, ale to już ostatnie dni dyplomacji. Dać więcej czasu Saddamowi Husajnowi?... Miał 12 lat, aby się rozbroić. Teraz próbuje grać na zwłokę" - powiedział Bush w czwartek wieczorem na konferencji prasowej w Białym Domu. Prezydent odrzucił propozycje postawienia dyktatorowi Iraku ultimatum z nieprzekraczalnymi terminami pozbycia się wszystkich rodzajów broni masowego rażenia, co postulują niektóre państwa.
Bush zapowiedział, że jego rząd podda pod głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa projekt rezolucji zgłoszony przez USA i Wielką Brytanię, w której stwierdza się, że Irak narusza postanowienia ONZ, gdyż odmówił "całkowitego i bezwarunkowego rozbrojenia". Ma to dać podstawę do inwazji.
Większość obserwatorów uważała dotąd, że Waszyngton wniesie rezolucję pod głosowanie dopiero wtedy, gdy będzie miał pewność, że zostanie uchwalona. Bush dał do zrozumienia, że gotów jest zaryzykować, iż rezolucja nie uzyska większości, albo zostanie zawetowana. "Czas, aby odkryto karty" - powiedział prezydent. Oprócz USA, tylko 3 kraje popierają na razie projekt rezolucji, 6 się waha, a 5 wyraża sprzeciw. Spośród tych ostatnich, dwaj stali członkowie Rady - Francja i Rosja sygnalizują, że założą weto.
Jednocześnie prezydent podkreślił, że mimo zgłoszenia kolejnej rezolucji, USA "tak naprawdę jej nie potrzebują". "Nie musimy mieć aprobaty ONZ, nie musimy mieć niczyjego pozwolenia, kiedy chodzi o nasze bezpieczeństwo" - oświadczył. Bush powtórzył, że reżim Husajna stanowi ogromne niebezpieczeństwo dla USA i dla krajów sąsiadujących z Irakiem, także poprzez wspieranie "terroryzmu typu al-Qaedy", i dlatego, "w imię samoobrony i w interesie pokoju", jego obowiązkiem jest rozbrojenie i obalenie Husajna. "11 września pokazał, co wróg może nam zrobić. Nie pozostawię narodu amerykańskiego na łasce irackiego dyktatora" - powiedział. Dotychczas nie ma bezpośrednich dowodów, że Irak wspierał działania al-Qaedy. Nawet CIA przyznaje, że istniejące sygnały są przeceniane przez amerykańską administrację.
Bush zaznaczył, że celem ewentualnej wojny będzie nie tylko eliminacja irackich broni masowego rażenia, lecz także zmiana reżimu. Oświadczył też, że będzie to zarazem wyzwolenie Iraku od brutalnego ucisku i obiecał, że po usunięciu Husajna zacznie się tam budować system demokratyczny.
Bush odrzucił zarzuty przeciwników wojny, że "ma fiksację na punkcie Saddama" - jak to określił jeden z pytających reporterów - i że inwazja może sprowokować terrorystów do nowych ataków. "Moim zadaniem jest ochraniać Amerykę. Ludzie mogą mi przypisywać różne intencje, ale ja przysiągłem na Biblię, że będę wykonywał swoje obowiązki i wierzę, że Saddam jest wielkim zagrożeniem" - powiedział Bush. Dodał, że zamachy z 11 września nie były niczym sprowokowane. "Terroryści po prostu nas nienawidzą" - powiedział.
Zapytany dlaczego, jego zdaniem, wojna nie ma poparcia ważnych sojuszników USA i większości opinii publicznej na świecie, Bush odpowiedział, że wiele krajów popiera Amerykę i wyraził przekonanie, że niektóre przyłączą się do niej po rozpoczęciu działań zbrojnych. "Jeżeli użyjemy siły, wiele krajów będzie z nami. A Francja i Niemcy wciąż są naszymi przyjaciółmi. Mamy wspólne interesy" - oświadczył.
Problem Iraku wypełnił niemal całą konferencję prasową -tylko dwóch dziennikarzy zapytało o konflikt z Koreą Północną w związku ze wznowieniem przez ten kraj zbrojeń atomowych. Bush odpowiedział, że USA będą się starały rozwiązać ten problem dyplomatycznie.(ck)