Bush w Bagdadzie - symbol silnego przywództwa, czy nieuzasadnionej brawury?
W amerykańskich komentarzach po niespodziewanej wizycie prezydenta USA George'a Busha w Iraku
przeważają uznanie i pochwały, ale demokratyczna opozycja stara się
osłabić pozytywny propagandowy efekt tej podróży.
Komentatorzy, zwłaszcza emerytowani wojskowi, podkreślają, że wizyta podniesie ducha bojowego żołnierzy. Uważają też, że powinna zatrzeć wspomnienie lądowania Busha na lotniskowcu "USS Lincoln" pod koniec maja, kiedy przedwcześnie - jak mu potem wytknięto - ogłosił zakończenie wojny w Iraku.
Niektórzy zwracają uwagę, że sensacyjna podróż prezydenta zupełnie zepchnęła w cień odbywającą się w tym samym czasie wizytę w Afganistanie senator Hillary Clinton, najpopularniejszego dziś polityka Partii Demokratycznej. W piątek przybyła ona także do Iraku.
Media zaznaczają jednak, że Irakijczycy - do których Bush adresował większą część swego przemówienia w Bagdadzie - przyjęli jego odwiedziny chłodno. Niektórzy byli rozczarowani, że nie spotkał się z nimi. Niewielu mieszkańców Bagdadu dowiedziało się w ogóle o jego przybyciu, ponieważ nastąpiła akurat awaria elektryczności.
Sceptycznie pisze o wizycie "Washington Post". "Za wcześnie jeszcze, by ocenić, czy wczorajszy obraz Busha w mundurze wojsk lądowych (w którym wystąpił na spotkaniu z żołnierzami) stanie się symbolem silnego przywództwa, czy nieuzasadnionej brawury" - czytamy w analizie dziennika.
Demokratyczni kandydaci na prezydenta w swych oświadczeniach mieszają zdawkowe pochwały Busha z krytyką operacji w Iraku.
"Kiedy Święto Dziękczynienia się skończy, mam nadzieję, że prezydent znajdzie czas, by skorygować swoją zbankrutowaną politykę w Iraku, wskutek której strzela się do naszych żołnierzy jak na strzelnicy" - powiedział senator John Kerry.
"To miło, że tam pojechał, ale wizyta nie zmieni faktu, że ci dzielni mężczyźni i kobiety przede wszystkim w ogóle nie powinni nigdy walczyć w Iraku" - oświadczył rzecznik faworyta Demokratów do nominacji prezydenckiej, Howarda Deana.
Poruszenie w środowisku dziennikarskim wywołał pełny kamuflaż zastosowany przy podróży Busha ze względów bezpieczeństwa, do którego Biały Dom użył m.in. mediów. Kilku reporterów zabrano do prezydenckiego samolotu, wymuszając na nich przysięgę, że nie zdradzą sekretu.
Jeden z działaczy monitoringu prasy, Tom Rosenstiel, dyrektor ośrodka Project for Excellenece in Journalism, skrytykował tych dziennikarzy, mówiąc, że "reporterzy nie mogą postanawiać, że jest w porządku czasami kłamać, uzasadniając to tym, że służy to dobrej sprawie".