Bush: nie wygrywamy w Iraku
Prezydent George W. Bush przyznał, że wojna w Iraku przebiega gorzej niż się spodziewał, ale podkreślił, że nadal wierzy w sukces USA. Rozważana przez prezydenta propozycja tymczasowego zwiększenia liczby wojsk w Iraku
napotyka szeroki sprzeciw, m.in. ze strony dominujących teraz w
Kongresie Demokratów i dowódców wojskowych.
20.12.2006 19:40
W wywiadzie dla "Washington Post" Bush powiedział po raz pierwszy, że Stany Zjednoczone "nie zwyciężają" w Iraku, ale też - jak dodał - "nie przegrywają". Jeszcze na początku listopada oświadczył, że "jak najbardziej zwyciężamy" w Iraku.
Ten optymistyczny ton zmienił się w administracji natychmiast po przegranych przez Republikanów wyborach 7 listopada, będących swoistym wotum nieufności Kongresu wobec rządu.
Podczas konferencji prasowej Bush powiedział, że ataki rebeliantów oraz ekstremistów islamskich w tym roku zniweczyły nadzieje na szybki postęp operacji stabilizacyjnej w Iraku.
Wrogowie wolności przyjęli celową strategię podsycania konfliktu sekciarskiego między sunnitami a szyitami i odnieśli w tym roku sukces. Był to trudny rok dla wojsk amerykańskich i dla narodu irackiego- powiedział. Oświadczył jednak, że "zwycięstwo jest osiągalne".
Demokraci i generałowie: nie wysyłać więcej wojsk
Demokratyczny kongresman Ike Skelton, który od stycznia obejmie przewodnictwo Komisji Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów, powiedział we wtorek, że nie widzi celowości wysłania do Iraku dodatkowych wojsk w liczbie 20 tysięcy żołnierzy.
Zwolennicy tej opcji uważają, że dodatkowe wojska - które po mniej więcej sześciu miesiącach wróciłyby do USA - miałyby wzmocnić bezpieczeństwo w Bagdadzie. Koncentrują się tam starcia na tle sekciarskim między sunnitami a szyitami, powodujące najwięcej ofiar.
Jednak zdaniem kongresmana Skeltona nie jest jasne, czy nowe wojska rzeczywiście poprawiłyby sytuację, natomiast na pewno stałyby się dodatkowym celem dla rebeliantów i ekstremistów islamskich. Czas na zwiększenie liczby wojsk był 3,5 roku temu, kiedy weszliśmy do Iraku - powiedział Skelton. Dodał, że wcale nie zapatruje się optymistycznie na perspektywy wojny.
Jego zdaniem przebiegałaby ona pomyślniej, gdyby zdecydowano się na wysłanie do Iraku od razu kilkuset tysięcy wojsk, jak to proponował ówczesny szef sztabu wojsk lądowych, generał Eric Shinseki. Został on wtedy jednak odsunięty przez ówczesnego ministra obrony Donalda Rumsfelda.
Sceptycyzm kongresmana Skeltona podziela zdecydowana większość Demokratów, którzy po przejęciu kontroli w Kongresie będą mieli najwięcej do powiedzenia w ustalaniu budżetu obronnego, a więc także na wojnę w Iraku.
Tymczasem przeciw czasowemu zwiększeniu wojsk w Iraku wypowiedział się także dowódca sił amerykańskich na Bliski Wschodzie generał John Abizaid.
Generał - który na początku przyszłego roku ma ustąpić ze stanowiska - przyznał, że dodatkowe wojska mogą przejściowo wzmocnić bezpieczeństwo w Iraku. Zwrócił jednak uwagę, że w ten sposób odsuwa się tylko na później moment, gdy wojsko irackie będzie musiało całkowicie wziąć na siebie zadania ochrony kraju i zapewnienia w nim porządku.
Abizaid podkreślił również, że kluczem do zakończenia wojny w Iraku są rozwiązania polityczne, czyli w praktyce znalezienie sposobów pojednania sunnitów z szyitami.
Oprócz generała Abizaida o pomyśle tymczasowego zwiększenia wojsk w Iraku krytycznie wypowiadali się członkowie Kolegium Szefów Sztabów, a także dowódca wojsk w Iraku generał George Casey. Ich zdaniem nie sprecyzowano wystarczająco jasno celów takiego manewru.
Przy pomyśle wysłania dodatkowych wojsk upierają się jednak podobno - jak podaje środowy "New York Times" - cywilni funkcjonariusze Pentagonu i inni przedstawiciele administracji prezydenta Busha.
Na środowej konferencji prasowej Bush, pytany o sprawę wojsk, odpowiedział, że decyzji jeszcze nie podjął. Zapadnie ona - jak oświadczył - po naradzie z nowym szefem Pentagonu Robertem Gatesem, który przebywa obecnie z wizytą w Iraku.
Tomasz Zalewski