Bush chce od Europy większej pomocy dla Iraku
Prezydent George W. Bush naciskał
w Brukseli Europejczyków, by zwiększyli pomoc dla
Iraku. Wojska USA zacieśniały kordon wokół sunnickiego miasta
Ramadi, a w Bagdadzie politycy zwycięskiej koalicji szyickiej
spierali się, kto ma być ich kandydatem na nowego premiera.
21.02.2005 | aktual.: 21.02.2005 18:25
Bush, który przybył do Europy, aby poprawić stosunki z sojusznikami, osłabione od czasu sporów o wojnę z Saddamem Husajnem, zaapelował do Europejczyków, aby bez względu na to, co sądzą o tej wojnie, pomogli teraz wspierać demokrację iracką, nowo narodzoną w niedawnych wyborach powszechnych.
Jego apel był skierowany do takich krajów jak Belgia, Francja i Niemcy, które dwa lata temu stanowczo sprzeciwiały się inwazji na Irak i również po wojnie nie włączyły się do zorganizowanej przez USA koalicji wielonarodowej, pomagającej stabilizować sytuację w Iraku.
Pora, aby dojrzałe demokracje udzieliły tej najmłodszej demokracji świata konkretnej pomocy politycznej, gospodarczej i w zakresie bezpieczeństwa - oświadczył Bush w 20-minutowym przemówieniu wygłoszonym w Brukseli.
Niektóre kraje europejskie przyłączyły się do walki o wyzwolenie Iraku, inne tego nie uczyniły. Jednak wszystkim zależy teraz na tym, aby Irak był krajem wolnym i demokratycznym, który zwalczy terroryzm i będzie światłem wolności i źródłem prawdziwej stabilizacji w regionie - podkreślił prezydent USA.
Zebrani w Brukseli szefowie dyplomacji państw Unii Europejskiej zasygnalizowali gotowość zakończenia sporów z Waszyngtonem i wsparcia nowych władz irackich, zatwierdzając w poniedziałek otwarcie w Bagdadzie biura, które będzie koordynować szkolenie w krajach UE i leżących w pobliżu Iraku - choć nie w samym Iraku - 770 irackich sędziów i prokuratorów.
W Iraku wojska amerykańskie i irackie prowadziły drugi dzień Operację River Blitz, której celem jest przywrócenie kontroli nad niepokornym miastem Ramadi i zamknięcie szlaku przerzutu terrorystów i broni z Syrii w głąb Iraku wzdłuż rzeki Eufrat.
W Ramadi, gdzie od wielu miesięcy panami sytuacji są partyzanci, amerykańska piechota morska przeszukiwała domy, przegrodziła miasto kordonami posterunków, aby utrudnić ucieczkę rebeliantom i wprowadziła godzinę policyjną od ósmej wieczorem do szóstej rano. W Hadicie, innym mieście nad Eufratem, słychać było nocą odgłosy bombardowania.
Partyzanci wypuścili w Ramadi dwoje dziennikarzy indonezyjskich, uprowadzonych w okolicach tego miasta w miniony wtorek.
W serii ataków w Bagdadzie i na północ od stolicy zginęło w ciągu 24 godzin, do południa w poniedziałek, dziewięciu Irakijczyków, w tym pięciu funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa lub administracji rządowej.
W Bagdadzie przywódcy Zjednoczonego Sojuszu Irackiego, który w wyborach 30 stycznia zdobył nieco ponad połowę mandatów do Zgromadzenia Narodowego, nie zdołali uzgodnić, kto ma być kandydatem na nowego premiera, i utworzyli 21-osobowy komitet, aby rozstrzygnął spór.
Zjednoczony Sojusz Iracki jest koalicją przeszło 20 ugrupowań zdominowaną przez szyickie partie religijne. O urząd premiera rywalizuje przywódca partii Zew Islamu Ibrahim Dżafari i dawny faworyt Pentagonu Ahmad Szalabi, świecki szyita.
W poniedziałek pojawiły się informacje, że w razie impasu kandydatem kompromisowym może być minister finansów Adil Abdel Mahdi, który wcześniej wycofał się z rywalizacji z Dżafarim "w imię jedności sojuszu". Madhi jest członkiem kierownictwa partii Najwyższa Rada Rewolucji Islamskiej w Iraku (SCIRI).
Tymczasem przywódcy arabskiej mniejszości sunnickiej, która zbojkotowała wybory 30 stycznia, zażądali po niedzielnym spotkaniu w Bagdadzie, aby mimo to włączyć ich do nowego rządu i parlamentu oraz do prac nad stałą konstytucją państwa.
Popełniliśmy wielki błąd, nie biorąc udziału w wyborach - powiedział szejk Hathal Junis Jahija, 49-letni przedstawiciel sunnitów z Niniwy. Nasze głosy były bardzo ważne - dodał.