Bursztynowe wojny na Ukrainie. "W sąsiedztwie Polski wyrasta groźna strefa bezprawia oraz ekologiczna pustynia"
• Zachodnie obwody Ukrainy ogarnęła gorączka nielegalnego wydobycia bursztynu
• Skala procederu jest ogromna i powoduje poważne szkody ekologiczne
• W wydobycie wmieszana jest nie tylko mafia, ale i lokalne władze, policja i oligarchowie
• Nielegalny eksport bursztynu rodzi pytania o bezpieczeństwo granic UE, w tym Polski
04.04.2016 | aktual.: 04.04.2016 10:54
Władze Ukrainy nie panują nad swoim terytorium. Niby nic nowego, ale tym razem nie chodzi o Donbas i Ługańszczyznę, tylko o zachodnie obwody. Przyczyną fragmentacji Ukrainy jest masowy proceder nielegalnego wydobycia bursztynu. Na Wołyniu powstają niekontrolowane republiki kopaczy, chronione przez skorumpowaną milicję i świat kryminalny. Przestępcze zyski idą w grube miliony dolarów, a w bezpośrednim sąsiedztwie Polski wyrasta groźna strefa bezprawia oraz ekologiczna pustynia.
Ukraiński bursztyn
Lasy, a raczej ich wypalone pozostałości zryte głębokimi lejami. Zdewastowane pola uprawne i drogi zniszczone ciężkim sprzętem. Wszechobecny smród dieslowskiego paliwa i trotylu. To nie panorama wojennego Donbasu i Ługańszczyzny w trakcie walk z użyciem artylerii i czołgów. To widok zachodnich obwodów Ukrainy. Tak wygląda bursztynowe Klondike, czyli dzisiejszy Wołyń zdegradowany nielegalnym procederem wydobycia bursztynu na przemysłową skalę.
Gdzie Rzym, a gdzie Krym? - można by zapytać, a jednak według ostrożnych szacunków geologicznych na Wołyniu, a więc w dzisiejszych obwodach rowieńskim, lwowskim i żytomierskim zalegają pokłady bursztynu warte 4 miliardy dolarów. Ich struktura jest zróżnicowana, na Żytomierszczyźnie bursztyn zalega w niewielkich, za to licznych gniazdach, ale im dalej na Zachód tym pokłady kamienia większe, a wszystko na wyciągnięcie ręki, bo położone na głębokości od dwóch do dziesięciu metrów pod ziemią. Najbardziej zaskakujący jest fakt, że o bursztynowych złożach miejscowa ludność wiedziała od stuleci i używała cennego kamienia… do rozpalania pieców. Przecież bursztyn to nic innego niż zastygła żywica, a więc materiał łatwopalny.
Według geologów ukraiński bursztyn jest najwyższej jakości, prezentuje całą gamę kolorystyczną, tak pożądaną przez branżę jubilerską. Dlaczego kruszcowy boom na Ukrainie trwa od niedawna? Wszystkiemu winien kryzys gospodarczy, który rozpoczął się na przełomie 2012 i 2013 r. Zachodnia Ukraina nigdy nie należała do najbardziej rozwiniętych regionów, nawet rolnictwo na lichych ziemiach uznano za nieopłacalne. W czasach radzieckich celowy brak inwestycji był karą za galicyjski nacjonalizm. W niepodległej Ukrainie podobną taktykę zastosował były prezydent Wiktor Janukowycz w odwecie za regionalne poparcie wyborcze Wiktora Juszczenki i Julii Tymoszenko.
Co bardziej przedsiębiorczy miejscowi wybierali więc emigrację zarobkową do Europy, ale przecież wszyscy nie wyjadą do Polski lub Niemiec. Gdy nastały czasy kryzysu ekonomicznego problem bezrobocia i braku środków na życie stał się wręcz palący. Na przykład w Równem na jedno miejsce oferowane przez urząd zatrudnienia przypada 30 chętnych. Bursztynowy biznes objawił się jak manna niebieska, choć to nie zasługa okolicznej ludności.
Tamtejsi dziennikarze nagrali skrycie byłego zastępcę szefa obwodowej Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) ds. zwalczania korupcji, który przyznał się do zorganizowania kryminalnego schematu. Miejscowi kopacze zostali podzieleni na brygady, które płaciły słono za prawo poszukiwań. Komu? Oczywiście SBU i zorganizowanej przestępczości, które ochraniały proceder, przekazując część niebagatelnych zysków "wyżej" - całość była pomysłem "rodziny" Janukowycza. Wszyscy, którzy się nie podporządkowali, w najlepszym razie kończyli dotkliwie pobici, w najgorszym ich zwłoki znajdowano, a częściej nie, w leśnych wyrobiskach.
Bursztynowe republiki
Błogostan trwał do majdanowej zmiany władzy, która zaburzyła stabilny biznes. Na początku 2015 r. w bursztynowych strukturach zawrzało. Rozpoczęły się wzajemne, zbrojne najazdy na pola wydobywcze, wszyscy zaczęli walczyć ze wszystkimi o przejęcie kontroli nad bogactwami ziemi. Zapłonęły samochody i wsie. Na przykład wiosną ubiegłego roku trzy z nich postawiły się najazdowi bandytów z Równego, dowodzonych przez deputowanego do regionalnego sejmiku. Wynik regularnej strzelaniny to trupy, pięciu rannych, kilka spalonych bandyckich mercedesów i lexusów, bo terenowych toyot nikt nie liczył.
Latem stanem bezpieczeństwa zainteresował się prezydent Petro Poroszenko, dając MSW i SBU dwa tygodnie na spacyfikowanie sytuacji. Gwardia narodowa otoczyła wołyńskie lasy potrójnym pierścieniem, a żeby sama nie uległa bursztynowej gorączce, oddziały z różnych części kraju przemieszano, tak aby patrzyły sobie na ręce. Niestety pacyfikacje pomogły na krótko, już na początku 2016 r. wszystko wróciło do normy. A właściwie ktoś zrestrukturyzował biznes i rozpoczął eksploatację na jeszcze większą skalę. Ktoś, czyli już na pewno nie SBU, która z bólem wycofała się z przestępczego procederu.
Teraz w bandyckiej ochronie przodują lokalne i regionalne władze oraz miejscowa policja, w ścisłym związku z mafią lwowską. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że pieniądze na inwestycje mogli wyłożyć ze swoich "ofszorowych" kont jedynie ukraińscy oligarchowie, tyle że nie pochodzący z obozu Janukowycza. Pieniądze kolosalne, bo jeśli uprzednio w ruch szły łopaty i wiadra, to obecnie kopacze dysponują tysiącami spalinowych pomp wodnych, setkami koparek, buldożerów i materiałami wybuchowymi.
Biznes ochraniają bandyckie i w pełni uzbrojone bataliony, które pospołu z policją blokują wszystkie drogi dojazdowe, przepuszczając tylko swoich. Władze rządzą nominalnie w większych miastach, zakrywając na wszystko oczy, co zdaniem ukraińskich dziennikarzy najdobitniej świadczy o ich sutych udziałach w interesie.
Kto kopie? Wszyscy miejscowi oraz rzesza przyjezdnych. A wśród nich parafianie pod wodzą duchowego przewodnika, którzy zbierają środki na nową cerkiew. Lub nauczyciele z podopiecznymi, którzy wypracowują sobie bursztynowy dodatek do głodowych pensji. W każdym razie, kopacz może zarobić dziennie do 6 tys. hrywien (ok. 230 USD) przy średniej płacy krajowej wynoszącej 3 tys. UAH miesięcznie. Nic dziwnego, bo hurtowa cena grama bursztynu w zależności od kolorystyki wynosi 6-20 dolarów. Żeby nie było zbyt pięknie, brygady wyrobników muszą płacić organizatorom biznesu od 600 do 2000 dolarów dziennie za eksploatację złoża (w zależności od wielkości i wydajności), a także 1000 dolarów za pompy wodne i ciężki sprzęt. A więc codzienne kryminalne dochody idą w dziesiątki milionów dolarów. Podsumowując można już tylko dodać, że nielegalne wydobycie sięga 300 ton bursztynu rocznie.
Całość rodzi oczywiście pytania o integralność terytorialną naszego wschodniego sąsiada, bo kijowscy politolodzy mówią już o dziesiątkach niekontrolowanych republik bursztynowych, do których władza państwowa nie sięga. Jak twierdzą, jedyną różnicą w porównaniu z Donbasem jest brak rosyjskich flag wywieszonych w obozowiskach.
Rodzi to także niestety pytanie o stabilność polsko-ukraińskiego sąsiedztwa, a mówiąc otwarcie o bezpieczeństwo naszego kraju i polskich granic. Próby przywrócenia przez Kijów kontroli nad Wołyniem kończą się z reguły dobrze zorganizowanymi, wielotysięcznymi atakami na oddziały MSW, a co gorsza na strażnice graniczne. Okazuje się, że wcale nie potrzeba rosyjskich czołgów stacjonujących na Białorusi, aby przerwać połączenie drogowe Kijów-Warszawa, ostatnio zrobili to kopacze bursztynu blokujący trasę.
Fragmentacja Ukrainy i powstanie niebezpiecznych stref bezprawia rodzi jeszcze jedno ważne pytanie do naszych władz, a mianowicie jak szczelna jest nasza granica, a zatem granica UE? Niestety z dziennikarskich śledztw wynika, że połowa z 300 ton nielegalnego eksportu bursztynowego trafia do Chin, zaś druga połowa, głównie przez Polskę, do Europy? A więc, albo takie dane nie są wiarygodne, albo nasza granica z Ukrainą jest dziurawa jak sito, a polska Straż Graniczna i Służba Celna nie pracują, jak należy. Innym niemniej ważnym problemem jest skala degradacji ekologicznej i jej skutki dla polskiego środowiska naturalnego.
Degradacja
W opinii przewodniczącej organizacji pozarządowej Let’s do it, Ukraine Julii Marchel rabunkowe wydobycie bursztynu niszczy kompletnie cały ekosystem regionu oraz przyczynia się do niepowetowanych szkód rolnych. A przecież ze względu na wojnę w Donbasie i utratę tamtejszego przemysłu ciężkiego, to sektor rolno-spożywczy stał się nowym motorem ukraińskiego eksportu i walutowych dochodów budżetu państwa. Tymczasem wodna metoda wydobycia kamienia z użyciem pomp niszczy budowany przez pokolenia system melioracyjny, a co gorsza zaburza w ogromnym stopniu zasoby wód gruntowych. Ich poziom stale się obniża, a jakości wody w naturalnych zbiornikach podziemnych drastycznie spadła z powodu zanieczyszczeń.
Na bursztynowym boomie tracą przede wszystkim wołyńskie lasy, bo pompowana woda podmywa korzenie drzew. Takim sposobem powalane są całe hektary lasów, a o jakiejkolwiek rekultywacji nie ma oczywiście mowy. Zresztą, aby dokonać nowych nasadzeń trzeba najpierw odbudować glebę, bo ta jest niszczona, aż do pokładów gliny na głębokości dziesięciu metrów. Ukraińscy ekolodzy nie mają wątpliwości, że jeśli sytuacja nie ulegnie szybkiej poprawie, czyli bursztynowy biznes nie zostanie natychmiast zastopowany, to zachodniej Ukrainie grozi klęska ekologiczna.
Przy tym bursztynowe szkody są jedynie fragmentem większego zagrożenia ekologicznego na innych terenach Ukrainy. Ekolodzy biją na alarm z powodu niszczenia Karpat. Tamtejszy biznes słynie z bezwzględnej wycinki górskich lasów wywożonych następnie do europejskich tartaków. Z kolei w centralnych regionach, żytomierskim i kijowskim, w analogiczny sposób do branży bursztynowej wydobywany jest torf. Powoduje to w okresie letnim katastrofalne pożary. Jeśli dodać do tego kolosalne szkody wojenne, to za kilka lat możemy spotkać się z klęską ekologiczną na ukraińską skalę, a zatem z potężnymi ruchami migracyjnymi już nie tylko za chlebem, ale w poszukiwaniu środowiska zdatnego do życia.
Oby inną sekwencją wydarzeń nie była kolejna prośba władz w Kijowie pod unijnym, a więc polskim adresem, o pieniądze na przywrócenie równowagi ekologicznej. Obecne elity rządzące tym krajem, kierując się doraźnym interesem finansowym, zdają się zapominać o wspólnej odpowiedzialności za europejską przyrodę, a więc za wspólny ekosystem wpływający na państwa sąsiednie, w tym Polskę. Z pewnością nie pamiętają także o tym, że pojęcie wspólnego dziedzictwa jest w tym przypadku bardzo dosłowne, bo nad zagospodarowaniem Wołynia pracowały całe pokolenia Polaków.
Dziś to wszystko jest zagrożone z bardzo prostej przyczyny, władze w Kijowie nie mogą przyjąć odpowiedniej ustawy, która drogą koncesyjną i licencyjną ucywilizowałaby wydobycie bogactw naturalnych. A nie mogą przyjąć z powodu wojny o kontrolę nad takim biznesem toczoną pomiędzy mniejszymi i większymi oligarchami.