InnowacjeBursztyn jak złote runo

Bursztyn jak złote runo

Z prof. Jerzym Kolendą z Instytutu Archeologii Uniwersytetu
Warszawskiego, laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów w 2004 r. za wybitny dorobek naukowy, rozmawia Justyna Hofman-Wiśniewska.

Głośno było swego czasu o znaleziskach egipskich na terenie Polski. Figurki, skarabeusze – skąd wzięły się na naszych ziemiach?

– Znaleziska egipskie są fragmentem znacznie szerszego zjawiska, mianowicie: importów antycznych, przede wszystkim rzymskich, z terenu Imperium Romanum na obszary tzw. barbaricum, czyli położone poza granicami Imperium Rzymskiego. Te importy to wyroby materialne o różnej zresztą wartości: od rzeczy bardzo cennych, po produkcję masową, która na terenie państwa rzymskiego miała minimalną wartość. Jak trafiły one na ziemie tak odległe od państwa rzymskiego? Różnymi sposobami: jako wymiana, a więc jakby „zapłata” za jakiś towar, jako łupy wojenne, dary dyplomatyczne wręczane posłom, itp. Importy te odgrywają bardzo istotną rolę w badaniach. Niekiedy przyczyniają się do ustalenia chronologii absolutnej tych obszarów. Szczególną rolę odgrywa tu. terra sigilata, czyli specjalny rodzaj ceramiki, która ulegała szybkim zmianom. Z drugiej strony, importy odgrywają ogromną rolę w studiach nad zmianami w świecie barbarzyńskim. Te przedmioty, niezależnie od tego czy były bardziej czy mniej wartościowe, robiły na
barbarzyńcach ogromne wrażenie, gdyż dzięki nim poznawali świat zupełnie różny od własnego. Były to przecież przedmioty o odmiennej kolorystyce, wykonane ze szkła, brązu, czasem srebrne, błyszczące, bogato dekorowane. To zetknięcie się dwóch kultur, które powodowało...

Cywilizowanie się barbarzyńców?

– W pewnym stopniu. W niektórych przypadkach zapotrzebowanie na importy rzymskie przyczyniało się do rozwoju ekonomicznego tych obszarów. Znaczna część importów rzymskich to były produkty wymieniane za najcenniejszy surowiec pochodzący z północy, jakim był bursztyn.

Co składało się na te importy?

– Przede wszystkim bardzo liczne monety. W II w. n.e. na ziemie położone na północ od Karpat i Sudetów napłynęła ogromna ilość monet, które prawdopodobnie stanowiły zapłatę za to, że ludy mieszkające na dalekim zapleczu Imperium Rzymskiego nie atakowały państwa, albo też atakowały te plemiona, które najeżdżały na obszary Imperium. Napływały w ogromnych ilościach paciorki – bardzo często występują w grobach ludności zamieszkującej ziemie polskie, napływała ceramika terra sigilata, która w Imperium była normalną ceramiką stołową, odpowiednikiem dzisiejszych talerzy i misek, napływały naczynia brązowe, szklane, trochę srebrnych. I wręcz szokujące odkrycie: na terenie barbaricum znajduje się ogromna liczba rzymskich mieczy. Dostawały się tu w rozmaity sposób: m.in. z handlu, łupów wojennych. Bardzo często były bogato zdobione, miały bardzo ciekawe inkrustacje, odciski stempli, co dla barbarzyńców nie miało znaczenia, ale dla nas jest ważne, bo dowodzi ich rzymskości. Tu warto wspomnieć, że miecze barbarzyńskie
pod względem jakości nie ustępowały rzymskim, ale rzymskie były bardziej efektowne.

Szlak bursztynowy to też, jak to kiedyś efektownie Pan ujął, droga od denara do złotówki?

– Efektowne, ale mało prawdziwe. Narodowy Bank Polski w serii monet kolekcjonerskich wydał kiedyś jedną monetę nawiązującą do szlaku bursztynowego – cenniejsze egzemplarze zawierały nawet kawałek sprasowanego bursztynu. I to stało się powodem tego efektownego powiedzenia „od denara do złotówki”. Bezpośredniej kontynuacji dopatrywać się tu nie można, chociaż... Historia bicia pieniądza na ziemiach polskich zaczęła się jeszcze w okresie przedrzymskim. Na naszych terenach były wtedy używane monety celtyckie i niektóre z tych monet bito na terenie Małopolski, w okolicach Krakowa. Obieg tych monet celtyckich był dość ograniczony, raczej spełniały funkcje prestiżowe niż płatnicze. Bardzo często duża liczba znalezisk monetarnych koncentruje się wokół ówczesnych centrów produkujących żelazo. Takie centra zostały odnalezione w Górach Świętokrzyskich oraz na zachodnim Mazowszu, w okolicach Milanówka.

– Niekiedy cenny zabytek archeologiczny okazuje się fałszywym skarbem...

– Trzeba pamiętać, że wśród znalezisk archeologicznych istnieje pewna liczba znalezisk rzekomych. Na przykład, pewna rzymska waga byłaby niesłychanie ciekawym importem, gdyby... nie została znaleziona w 1945 r. na strychu poniemieckiego domu. Poza tym, nawet gdyby była znaleziona w ziemi, posiada inskrypcję, której fałszywość jest ewidentna. A niedawno o mało co ta waga nie stała się cennym zabytkiem.

Pisał Pan swego czasu o fałszywej inskrypcji łacińskiej na cmentarzysku pradziejowym ze Śląska...

– Ktoś chciał z jednej strony popisać się swoją znajomością łaciny, z drugiej – zabawić się tym, że inni będą to znalezisko poważnie badali, interpretowali itp. Zdarzają się czasami sytuacje, kiedy znalezisko naprawdę wygląda na prawdziwe. Na przykład, w dworze w Topolnie na Pomorzu, gdzie znajdowały się bogate zbiory różnych zabytków – podobno przechowywano tam jakiś rękopis Kanta, co jest nie do sprawdzenia, bo zbiory uległy spaleniu – m.in. było bardzo efektowne naczynie ceramiczne, które uchodziło za rzymskie. Po pożarze dostało się ono do muzeum w Poznaniu. I zostało opracowane przez jednego z najwybitniejszych archeologów polskich, prof. Piotra Bieńkowskiego, specjalizującego się w problematyce śródziemnomorskiej, który miał dużo kłopotów ze znalezieniem analogii. Nie śmiał powiedzieć słowa o nieautentyczności, gdyż o publikację tego znaleziska prosił go prof. Józef Kostrzewski, największy autorytet w archeologii pradziejowej.
Wiedział on, że w tej samej miejscowości znajdowało się duże cmentarzysko z okresu rzymskiego, na którym odkryto jeden autentyczny import rzymski. Wszystko więc pasowało. Bieńkowski, opierając się na wielkim autorytecie Kostrzewskiego, który mówił, że naczynie ceramiczne pochodzi z cmentarzyska – a skoro tak, to musi być autentyczne – usiłował znaleźć analogie, ale za bardzo to się mu nie udawało i mit ostatecznie upadł. Takie przypadki są jednak marginalne. Trzeba też podkreślić, że dotyczyły głównie archeologów dziewiętnastowiecznych, choć skutki mogą trwać do dzisiaj, bo nie wszystkie są do zweryfikowania. Nad niektórymi, mniej efektownymi, archeolodzy w ogóle się nie zastanawiają.

Współcześni mniej fantazjują?

– Mają lepszy warsztat badawczy, lepsze narzędzia, większą wiedzę. W połowie XIX w. na Litwie działał „archeolog”, Adam Plater, który mając 16-17 lat zaczął rozkopywać kurhany. Miał fantastyczne osiągnięcia! Raz rozkopał 30, raz 40, raz 12 kurhanów. Obecnie w Polsce chyba nie ma archeologa, który miałby w swoim dorobku rozkopanie tylu kurhanów. To jest po prostu niemożliwe! Choćby ze względu na czas, który trzeba poświęcić na dokumentację. No cóż, Adam Plater rozkopał te kilkadziesiąt kurhanów i znalazł tylko jakieś żelastwa i skorupy. Każdy archeolog byłby szczęśliwy z powodu takich znalezisk, ale on nie potrafił tego docenić, ani zinterpretować, więc podał później, że znalazł 12 posążków bóstw egipskich wykonanych z brązu. Może nawet niektóre były starożytne. Wyjaśnienie jest mało budujące. Jego ojciec był w Egipcie i prawdopodobnie te „zabytki archeologiczne” kupił tam. Przywiózł je do kraju, syn je w pewnym momencie zakopał, by stworzyć wrażenie, że sam je odkrył. Chciał być wielki i znany.

Pan zaprezentował w jakimś momencie mało popularne spojrzenie na fałszerstwo jako zjawisko kultury...

– W tej chwili staje się ono coraz bardziej popularne. Fałszerstwa mogą dowodzić głębokiego zainteresowania przeszłością. Znalezienie cennego zabytku w ziemi jest naprawdę trudne, jeżeli się nie prowadzi regularnych prac wykopaliskowych, a niektórzy ludzie chcieliby zabłysnąć.
W miejscowości Święty Wojciech koło Gdańska (dzisiaj – dzielnica Gdańska) w II połowie XIX w. działał pewien nauczyciel szkoły podstawowej. Był autorem kilkunastu prac naukowych m.in. opisał wiele znalezisk monetarnych. Część może naprawdę była odkryta w okolicach Gdańska, ale wśród tych monet znalazły się niesłychanie rzadkie numizmaty, które nie miały prawa tam być. Gdyby trafiła się jedna taka moneta – ale kilka czy kilkanaście? Bardzo długo sądzono, że w miejscowości Święty Wojciech było jakieś pogańskie, jeszcze z okresu rzymskiego, centrum kultowe. Nic podobnego! Nauczyciel po prostu podawał, że monety z jego kolekcji zostały odkryte w miejscowości, w której mieszkał.
Podobne rzeczy są jeszcze częstsze gdzie indziej. Na przykład, jeżeli chodzi o inskrypcje. Mamy ogromną liczbę napisów fałszywych, albo robionych tylko na kartce papieru, bądź kutych w kamieniu. Często są to teksty, które świadczą o tym, że dana miejscowość odgrywała jakąś rolę w przeszłości. W miastach włoskich, położonych niedaleko słynnej rzeki Rubikon, znaleziono ponoć kilka inskrypcji mówiących o Juliuszu Cezarze. Naturalnie, fałszywych. Nawet kiedyś ktoś sfotografował taką inskrypcję, ale nie doczytał objaśnienia i przyniósł mi fotografię, jako cimelium. Naturalnie, były też zawsze fałszerstwa robione z pobudek wyłącznie materialnych.

To wszystko, o czym mówiliśmy to tylko jakby pobocza Pana badań. A najważniejszy nurt?

– Nasza znajomość bezpośrednich kontaktów Imperium Rzymskiego z ziemiami polskimi jest dość nikła. Trzeba pamiętać, że nasze terytoria były od Imperium dość odległe. Ale mamy jedną wyjątkową informację mówiącą o takich bezpośrednich kontaktach. Pliniusz Starszy w swoim wielkim dziele „Naturalis Historiae”, która była rodzajem encyklopedii obejmującej całość ówczesnej wiedzy, w części mówiącej o bursztynie pisał o bardzo ciekawej wyprawie zorganizowanej za czasów panowania Nerona z polecenia Julianusa – urzędnika zajmującego się organizacją widowisk gladiatorskich. Na jej czele stał eques Romanus, oficer rzymski, który pojechał na Północ w misji specjalnej. Dotarł do wybrzeży Bałtyku, odwiedził znajdujące się tam punkty handlowe i przywiózł ogromną ilość bursztynu. Bursztyn ten został użyty podczas igrzysk gladiatorskich do ozdobienia całego amfiteatru. Dokonano tego w jeden dzień. Wszystko było ozdobione bursztynem: rękojeści mieczy, nosiłki, na których wynoszono zwłoki zabitych, siatka, która chroniła
publiczność przed atakiem zwierząt. Bursztyn w oczkach tej siatki, na którym załamywały się promienie południowego słońca – to musiał być widok niesamowity! Największa bryła bursztynu ważyła 3,4 kg.
Ta wyprawa po bursztyn miała bardzo istotne znaczenie. Było to świadome posunięcie Nerona, czy raczej jego otoczenia. Chodziło o pokazanie, że cesarz robi wszystko dla zaspokojenia potrzeb ludu rzymskiego. Na igrzyskach musiało być ciągle coś nowego. Niemal wszystko już było, nawet walka niedźwiedzia z foką. Teraz bursztyn...Ta wyprawa miała pokazać wspaniałość rządów Nerona, ale wiązała się także z pewnym elementem nierealnej polityki cesarza: organizowania wypraw do krańców świata, by potem ewentualnie wyruszać tam na podboje. Jedna taka wyprawa była skierowana do źródeł Nilu i dotarła do czwartej katarakty, druga w góry Kaukazu i doszła do Morza Kaspijskiego, trzecia do wybrzeży Bałtyku. Przewidywano chyba dotarcie do Bałtyku i zajęcie tych terenów.

– Dziękuję za rozmowę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)