Budżet UE. Polskie weto w Brukseli
Polska i Węgry wstępnie zablokowały budżet UE i Fundusz Odbudowy. Zaczyna się ostry finisz negocjacyjny, który Niemcy chciałyby zakończyć na grudniowym szczycie Unii.
Podczas poniedziałkowego posiedzenia ambasadorów 27 krajów Unii w Brukseli stwierdzono większość potrzebną dla rozporządzenia "pieniądze za praworządność”, lecz Polska i Węgry zgłosiły blokadę jednomyślności wymaganej do zatwierdzenia budżetu UE na lata 2021-27 oraz dla przepisów niezbędnych m.in. dla koronakryzysowego Funduszu Odbudowy. Niemiecka prezydencja w Radzie UE nadal traktuje te trzy elementy jako jeden polityczny pakiet finansowy. I dlatego nie będzie na razie poddawać rozporządzenia praworządnościowego pod formalne zatwierdzające głosowania ministrów unijnych.
- To do Niemiec sprawujących prezydencję w Radzie UE będzie teraz należało poszukiwanie jednomyślności na rzecz budżetu i Funduszu Odbudowy - powiedział Eric Mamer, rzecznik Komisji Europejskiej. Wstępne polsko-węgierskie weto było bowiem w Brukseli oczekiwane. Oba kraje od września ostrzegały publicznie, że sięgną po tę broń, jeśli rozporządzenie praworządnościowe okaże się dla nich zupełnie nieakceptowalne. A w zeszłym tygodniu do Brukseli i Berlina dotarły listy od Mateusza Morawieckiego i Viktora Orbana zapowiadające, że są gotowi zablokować pakiet finansowy.
Orban mówi Lutrem
Co teraz? Morawiecki w swym liście przekonywał, że rozporządzenie w proponowanym kształcie wprowadziłoby "stan niepewności prawa” i wytykał "uznaniowość” oraz ryzyko politycznej arbitralności ze strony Komisji Europejskiej przy wnioskach za zawieszanie wypłat. List Orbana był znacznie bardziej kategoryczny, a w wersji dla Angeli Merkel puentował cytatem z Lutra 'Hier stehe ich. Ich kann nicht anders” ("Tu stoję, inaczej nie mogę”). Pomimo to Węgier wymieniał kilka oczekiwanych zmian w projekcie, sygnalizując - tak przynajmniej odbiera to Bruksela - gotowość do negocjacji.
Podstawową drogą wychodzenia z obecnego klinczu, na którą - jak wynika z naszych rozmów z dyplomatami unijnymi - zapewne postawi teraz Berlin, jest wypracowanie "deklaracji interpretujących” do dołączenia do rozporządzenia przez grudniowy szczyt UE. Niezależnie, czy te deklaracje wprowadzałby coś bardzo nowego (raczej nie) Orban i Morawiecki mogliby ogłosić swą "wygraną” i odwołać weto. Mniej prawdopodobnym "wariantem B”, grożącym klapą w europarlamencie i paru parlamentach krajowych, byłoby takie renegocjowanie obecnego projektu rozporządzenia, by wprowadzić do niego niektóre postulaty z pism Orbana - jak zawieszanie funduszy tylko w razie "naruszeń praworządności”, ale już nie w razie "poważnego ryzyka” takich naruszeń.
Jeśli Unia nie osiągnie zgody do końca grudnia, będzie skazana na protezy prawne w 2021 r. Może bez wielkich tragedii funkcjonować przez jakiś czas na podstawie prowizorium budżetowego, czyli dość wysokie pułapy wydatków z 2020 r. zostałyby prowizoryczne przeniesione na 2021 r. Jednak to nie oznacza, że Polska dostałaby więcej z prowizorium niż ze zwykłego budżetu. Co więcej, gdyby Unia ostatecznie zdecydowała się na rozbicie pakietu finansowego, to - wymagająca zgody 15 z 27 krajów Unii - zasada "pieniądze za praworządność” odnosiłaby się do też do prowizorium.
Ale najpoważniejszym doraźnym skutkiem weta byłoby zablokowanie Funduszu Odbudowy, co - o czym już zaczyna się mówić w Brukseli - rodziłoby poważne ryzyko, że reszta Unii zacznie przekonstruowywać ten Fundusz tak, by nie obejmował Polski i Węgier (przykładowo formuła "eurostrefa plus”). O ile to prawnie niemożliwe co do zwykłego budżetu, to z Funduszem Odbudowy jak najbardziej. Wczesną wiosną były przecież w Polsce obawy, że dyskutowany wówczas Fundusz Odbudowy od początku będzie skrojony tylko dla strefy euro.
Rozporządzenie odstraszające
Pierwotna propozycja rozporządzenia "fundusze za praworządność” z 2018 r. została skrytykowana - co wytykają ministrowie Morawieckiego - przez służby prawne Rady UE, ale obecny projekt już uwzględnia ich wszystkie zastrzeżenia. Odnosi się do naruszeń praworządności (lub ich "poważnego” ryzyka), które mają "dostatecznie bezpośredni” wpływ na należyte zarządzanie funduszami UE i na interesy finansowe Unii. O ile głównym traktatowym "mechanizmem praworządnościowym” pozostaje zatem art. 7, to również traktatowy wymóg ochrony budżetu UE przed systemowymi przekrętami jest podstawą dla nowego rozporządzenia "pieniądze za praworządność”.
Obecnie w Polsce z punktu widzenia Brukseli nie dzieje się nic nadzwyczajnego przy zarządzaniu funduszami, więc rozporządzenie jest raczej mało groźne dla Warszawy, lecz - jak ujmuje to jeden z naszych rozmówców w instytucjach UE - może mieć "funkcję odstraszającą” na przyszłość.
W centrum projektu jest "skuteczna kontrola sądowa przez niezależne sądy wobec działań lub zaniechań organów” zarządzających pieniędzmi z budżetu Unii oraz Funduszu Odbudowy - "w szczególności w kontekście procedur zamówień publicznych lub dotacji”. Chodzi też o należyte "służby dochodzeniowe i prokuratorskie w związku z dochodzeniem i ściganiem nadużyć finansowych, w tym oszustw podatkowych, korupcji lub innych naruszeń prawa Unii związanych z unijnymi finansami”. Nie ma tu zatem - wbrew protestom części obozu rządowego - miejsca na "narzucanie homomałżeństw”, "uderzenie w tożsamość” czy zamach na suwerenność.
Decyzje Komisji Europejskiej o zawieszaniu wypłat wymagałyby zgody co najmniej 15 z 27 krajów. Dla Polski w nowym pakiecie finansowym przewidziano około 123 mld euro dotacji (w tym 27 mld z Funduszu Odbudowy). Ponadto Polska może liczyć na około 32 mld euro tanich pożyczek z Funduszu Odbudowy.
Przeczytaj także: