Brytyjczycy biorą się za iracką partyzantkę
Przesunięcie części wojsk brytyjskich w
Iraku bliżej Bagdadu jest potrzebne po to, by rozprawić się z
partyzantką w środkowym regionie tego kraju przed wyborami
powszechnymi - powiedział brytyjski minister spraw
zagranicznych Jack Straw.
Rząd premiera Tony'ego Blaira rozważa amerykańską prośbę o wysłanie w rejon na południe od Bagdadu kilkusetosobowego oddziału, który odciążyłby tam wojska amerykańskie i pozwolił im skierować więcej swoich żołnierzy do walki z partyzantami i terrorystami. Kontyngent brytyjski w Iraku liczy ogółem 8300 żołnierzy.
Straw powiedział BBC, że ostateczna decyzja rządu będzie zależała od opinii dowódców brytyjskich w Iraku. Większość brytyjskich żołnierzy stacjonuje na stosunkowo spokojnym południu Iraku, podczas gdy w sektorze amerykańskim nie ma dnia bez zamachów bombowych i ataków na siły koalicyjne lub irackie.
W części Iraku sytuacja jest bardzo poważna i uporanie się z partyzantami ma niesłychanie ważne znaczenie - powiedział Straw. -_ W przeciwnym razie ucierpią wybory. Właśnie dlatego musimy podjąć ten dodatkowy wysiłek_.
Wybory w Iraku mają odbyć się w styczniu, ale ciągłe ataki w pobliżu Bagdadu grożą storpedowaniem głosowania w wielu okręgach i podważeniem reprezentatywności przyszłego parlamentu irackiego.
Według źródeł wojskowych, jeśli Londyn zgodzi się spełnić prośbę Waszyngtonu, to najprawdopodobniej wyśle na pomoc Amerykanom 650 żołnierzy rezerwowego batalionu Black Watch, stacjonującego w pobliżu Basry, portowego miasta na południu Iraku.
"Financial Times" napisał w poniedziałek, że plan przesunięcia tak małego oddziału pokazuje, jak bardzo przeciążone są wojska amerykańskie w środkowej, najniebezpieczniejszej części Iraku.
Amerykanie mają w Iraku 138 tysięcy żołnierzy.