Brutalny atak na studentkę w Łodzi. Zaskakujące oświadczenie policji
Są już wyniki badań krwi z ubrania zatrzymanego w Łodzi 29-latka. Należą do brutalnie zaatakowanej studentki. Wszczęto także śledztwo ws. prawidłowości działań policji po zgłoszeniu pobicia przez kobietę. Jak będą się tłumaczyć policjanci? Okazuje się, że tego dnia padły im baterie w kamerkach, które noszą przy mundurach.
Niedawno pisaliśmy o napadzie, do jakiego doszło na ulicy Wigury w Łodzi. Studentka, która wracała do akademika, została zaatakowana przez mężczyznę.
Dziewczyna wkleiła swoje zdjęcie tuż po ataku oraz opisała całe zajście. Napastnik okładał ją pięścią w twarz i głowę. Jak donosiła dziewczyna, próbował ją również zgwałcić.
Podejrzanego zatrzymano we wtorek 26 lutego. Wcześniej opublikowano wizerunek napastnika. Na policję zgłosiły się trzy inne kobiety, które również zostały przez niego zaatakowane. Rozpoznały go podczas policyjnego okazania.
Jak informuje "Express Ilustrowany", znane są już wyniki badań śladów biologicznych z ubrań 29-latka. Prowadzone były w laboratorium kryminalistycznym KWP w Łodzi. Są to ślady krwi zaatakowanej studentki.
Zarzuty do policjantów. "Filmu nie ma"
Dziewczyna ma tez pretensje do policjantów, którzy przyjechali na miejsce pobicia. "Funkcjonariusze, zamiast udzielić mi pomocy, zajmowali się jeżdżeniem w koło, jakby ten człowiek po 25 minutach miał być w promieniu czterech ulic. W końcu po kilku telefonach od dyspozytorki, która wysłała do mnie karetkę, łaskawie odstawiono mnie na miejsce zdarzenia, aby udzielono mi pomocy medycznej" – relacjonowała w poście. "Pan Policjant krzyczał na mnie, że zamiast robić sceny to może lepiej bym się wychyliła przez okno i wyglądała za sprawcą" - napisała.
Policja w rozmowie z Wirtualną Polską inaczej przedstawia swoją interwencję. Mł.insp. Joanna Kącka przekonuje, że patrol pojawił się na miejscu w ciągu 5 minut od zgłoszenia. Policjantka mówi, że kobieta nie zgłaszała wówczas ataku na tle seksualnym. Uważa również, że stan studentki pozwalał na to, by wspólnie z policjantami przeprowadziła tzw. penetrację okolicy. W trakcie poszukiwań sprawcy kobieta miała poczuć się gorzej, dlatego wezwano karetkę, która zabrała ją do szpitala. Jej stan nie wymagał jednak hospitalizacji.
Po południu kobieta miała przyjść na komisariat. To tam jakoby po raz pierwszy była mowa o próbie gwałtu.
Policjanci mogliby rozwiać wszelkie wątpliwości, ponieważ mieli przy mundurach kamerki, rejestrujące swoje interwencje. Jednak jak informuje TVN24, filmu z przyjazdu na wezwanie studentki w Łodzi nie ma. - Patrol pracował od godziny 19 w niedzielę. Do zdarzenia doszło około 5:30 w poniedziałek. Niestety, w obu urządzeniach zabrakło zasilania. Pech jest taki, że to była jedenasta godzina służby - tłumaczy rzeczniczka policji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl