Brexit pociągnie za sobą rozpad Zjednoczonego Królestwa?
Wielka Brytania lada moment zacznie formalne negocjacje w sprawie swojego wyjścia z Unii . Ale zanim to zrobi, może nie być już taka wielka. Przesądzone wydaje się być drugie referendum w sprawie niepodległości Szkocji. Coraz silniej do opuszczenia Zjednoczonego Królestwa nawołują też katoliccy mieszkańcy Irlandii Północnej.
15.03.2017 | aktual.: 20.03.2017 16:06
Premier Wielkiej Brytanii Theresa May obiecała we wtorek, że do końca marca uruchomi artykuł 50. Traktatu o Unii Europejskiej i rozpocznie proces Brexitu. Ale równolegle z tą padła inna oficjalna deklaracja: premier Szkocji Nicola Sturgeon wniosła o zgodę szkockiego parlamentu do rozpoczęcia negocjacji w sprawie zorganizowania drugiego referendum w sprawie secesji. Jak powiedziała, chodzi o to, by Szkoci mogli wybrać swoją przyszłość jeszcze przed tym, jak Wielka Brytania formalnie wyjdzie z UE w 2019 roku.
Krok ten, choć przewidywalny - szczególnie w obliczu zapowiedzi, że Zjednoczone Królestwo wybierze "twardy" Brexit (bez dostępu do unijnego rynku) - był w Londynie zaskoczeniem. Brytyjski rząd skrytykował decyzję Sturgeon, ostrzegając, że referendum doprowadzi do podziałów, ale nie wykluczył zgody na rozpisanie głosowania. Zdaniem ekspertów, kwestią sporną jest przede wszystkim jego termin. Rząd May wolałby przeprowadzić je już po zakończeniu Brexitu.
- Jeśli Whitehall nie zgodzi się na kolejne referendum tylko wzmocni szkocką narrację o krzywdach wyrządzanych przez Londyn i przez to da paliwo szkockim nacjonalistom - mówi WP dr Alexander Clarkson z King's College w Londynie.
Uzasadnienie nowego referendum jest jasne, bo choć niecałe trzy lata temu Szkoci odrzucili niepodległość stosunkiem głosów 55-45 proc., to w obliczu Brexitu warunki diametralnie się zmieniły. W referendum dotyczącym wyjścia z Unii Szkoci w zdecydowanej większości (62 proc.) zagłosowali za pozostaniem. Co więcej, opowiedzenie się brytyjskiego rządu za pełnym wyjściem z Unii, wraz z odłączeniem się od jednolitego rynku sprawia, że decyzja o secesji, choć wciąż gospodarczo niekorzystna dla Szkocji, będzie stosunkowo mniej bolesna.
Nie oznacza to jednak, że tym razem inicjatywa nacjonalistów z lewicowej Szkockiej Partii Narodowej (SNP) odniesie sukces. W środę ośrodek badań YouGov opublikował sondaż, wedle którego zwolennicy pozostania w Zjednoczonym Królestwie są wśród Szkotów w zdecydowanej większości (57 proc.). Ale sondaże nie są w tej kwestii jednoznaczne. Opublikowane tego samego dnia badanie ScotCen wykazało, że poparcie dla niepodległości jest najwyższe w historii tych prawie 20-letnich badań i wynosi 46 proc. (42 proc. popiera ideę dewolucji, a 8 sprzeciwia się istnieniu szkockiego parlamentu).
Sprawę dodatkowo komplikuje kwestia ewentualnych relacji niepodległej Szkocji z UE. Bycie w UE to dla niej kluczowa sprawa, bo pozostanie w unijnym rynku zmniejszyłoby gospodarcze szkody wynikające z secesji. Tymczasem automatycznemu pozostaniu kraju w Unii sprzeciwia się bowiem Hiszpania, obawiająca się zachęcenia w ten sposób separatystów z Katalonii i Kraju Basków. Co więcej, badanie ScotCen pokazało, że rekordowy jest też poziom eurosceptycyzmu wśród Szkotów. Jednym wyjściem z tego problemu rozważanym przez Sturgeon jest dołączenie Szkocji do Europejskiego Obszaru Gosporarczego (a więc wspólnego rynku), lecz pozostanie - przynajmniej w początkowej fazie - poza UE. Taki status ma obecnie Norwegia, Islandia i Liechtenstein.
- Najbardziej prawdopodobny scenariusz to niepodległa Szkocja pozostająca w EOG. To bardziej korzystne zarówno z perspektywy Szkocji jak i Unii - uważa Simon Hix, politolog London School of Economics.
Irlandzkie problemy znów na horyzoncie
Ale nie tylko Szkoci noszą się z zamiarem opuszczenia Zjednoczonego Królestwa. Brexit znacznie komplikuje też sytuację w Irlandii Północnej, która również - szczególnie w swojej katolickiej części - głosowała za pozostaniem w UE (w ujęciu całego kraju zwolennicy opcji "Remain" wygrali tam stosunkiem 55-45). We wtorek Michelle O'Neill liderka Sinn Fein w Irlandii Północnej poszła w ślady Sturgeon i wezwała do zorganizowania referendum w sprawie zjednoczenia szmaragdowej wyspy.
Powszechne są obawy o to, czy kwestia wyjścia z Unii nie rozogni na nowo konfliktu między katolickimi zwolennikami zjednoczenia i protestanckimi unionistami, zakończonego porozumieniem wielkopiątkowym w 1998 roku. Pierwsze oznaki zaostrzenia konfliktu już widać. Pod koniec lutego republikańscy terroryści podłożyli bombę pod domem protestanckiego oficera policji w Derry (szczęśliwie zamach był nieudany).
Zdaniem Sinn Fein, decyzja o wyjściu z Unii wbrew zdaniu mieszkańców Irlandii Północnej stanowi podważenie zasad porozumienia wielkopiątkowego. Także dlatego, że problem ma także podłoże gospodarcze - skutkiem Brexitu może być ponowne ustanowienie granicy na wyspie, co utrudni handel i stosunki z największym partnerem gospodarczym prowincji, czyli Irlandią.
Wielka Brytania w opałach
Zdaniem dr Clarksona, nawet jeśli nie dojdzie do secesji w Szkocji i Irlandii Północnej, sytuacja ta oznacza wielkie, a nawet egzystencjalne problemy dla przyszłości Zjednoczonego Królestwa.
- Szanse Szkocji na niepodległość są większe niż poprzednim razem, choć myślę, że separatyści minimalnie przegrają. Problem jednak polega na tym, że proces Brexitu i referendum w Szkocji całkowicie pochłoną uwagę i zasoby administracji państwowej, która z trudem daje sobie radę już teraz - mówi politolog. - W tym samym czasie porządek w naszych więzieniach jest u progu upadku, służbie zdrowia brakuje pieniędzy, system szkolnictwa zmaga się z chaotycznymi reformami, wojsko przeżywa kryzys, a koleje czekają strajki i groźba upadku. Sądzę, że tym, co spowoduje upadek tego rządu, a może nawet i państwa, będzie jeden z takich właśnie kryzysów, zignorowanych przez fakt zaabsorbowania rządu w proces Brexitu i szkockiej niepodległości - ostrzega.