PolskaBrał na wieczne nieoddanie

Brał na wieczne nieoddanie

Doktor Krzysztof B., będąc szefem szpitala w Pokoju, wyłudzał pieniądze od podległych pracowników. Gdy sytuacja szpitala stała się dramatyczna, B. miękko wylądował na stanowisku zastępcy ordynatora w Nysie. Teraz zniknął.

26.08.2004 | aktual.: 26.08.2004 08:19

Dyrektor Krzysztof B. wyłudzał pieniądze od pracowników szpitala, obiecując, że ich nie zwolni. Przechodzący korytarzem szpitala w Pokoju Adam Ż. został zaproszony przez dyrektora placówki Krzysztofa B. do jego gabinetu. Tam B. zaczął opowiadać o czekających szpital zwolnieniach. Dyrektor zapewnił Adama Ż., że go nie zwolni, bo zależy mu na jego pracy. Poprosił o pożyczenie 3 tys. zł, w zamian za obietnicę dalszego zatrudnienia. Prokuratura uznała, że było to wymuszenie łapówki.

Pokrzywdzony w tej sprawie dziś nie chce rozmawiać o wydarzeniach z początku 2003 r. - To już było, minęło. Nie chcę wracać do przykrych rzeczy. Pieniędzy już i tak nie odda - mówi doktor Adam Ż. - Dyrektor nie mówił wprost, że chce łapówki, ale stwarzał pozory mówiąc o tych zwolnieniach - opowiada jeden z pracowników szpitala w Pokoju.

Działalnością Krzysztofa B. zainteresowali się policjanci z wydziału do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. Dotarły do nich sygnały o korupcji i wyłudzeniach pieniędzy od pracowników, za którymi stać miał B. Przeprowadzili śledztwo, którego efektem jest akt oskarżenia, skierowany do Sądu Rejonowego w Kluczborku. B. zarzucono popełnienie 10 przestępstw.

Gdy Krzysztof B. zasiadł na stołku dyrektora, trwała rozbudowa szpitala w Kup, prowadzona przez firmę budowlaną z Opola, należącą do Jana D. B. i D. poznali się już wcześniej przy budowie WCM. "Mając katastrofalną sytuację finansową, B. postanowił wykorzystać stanowisko do osiągnięcia korzyści finansowych" - czytamy w akcie oskarżenia. "Poprzedniego dyrektora szpitala zapytał, ile dostał od firmy, a jak usłyszał, że nic, bardzo się zdziwił".

W jego gabinecie co tydzień odbywały się narady dyrekcji z wykonawcami pracującymi przy rozbudowie. Po jednej z narad, będąc sam na sam z Janem D., dyrektor poprosił o pożyczenie 5 tys. zł. Nie mówił nic o zwrocie pieniędzy, ale roztaczał wizję rozbudowy szpitala i możliwości przyszłej współpracy. To uśpiło czujność przedsiębiorcy. "Pożyczał" kolejne pieniądze, aż zebrało się 50 tys. zł. Prokuratura uznała, że B. wymuszał łapówki.

Na jednej z narad dyrektor powiedział o tzw. wariancie warszawskim. - Polega on na tym, że pobiera się 10% od wartości faktury wystawianej przez wykonawców robót - wyjaśnia nam nasz informator. Jan D. przestał "pożyczać". O sytuacji opowiedział podwykonawcom. Ci na jednym ze spotkań w październiku 2002 r. usłyszeli o konieczności zapłacenia dyrektorowi 10 proc. od każdej z faktur, w zamian za przyspieszenie płatności za wykonane prace. Wyszli z gabinetu.

- Od wielu osób, pracowników szpitala i lekarzy z całego województwa pożyczał pieniądze. Mówił, że odda, ale pożyczki okazywały się bezzwrotne - opowiada nasz informator. Prokuratura uznała, że są to oszustwa.

Krzysztof B. pożyczał od 3 do 10 tys. zł. Dziesięć tysięcy dał mu w drugiej połowie 2002 r. jeden z restauratorów z powiatu namysłowskiego.

- To była normalna przysługa. On mi kiedyś pomógł w sprawach zdrowotnych, więc pożyczyłem. Jednak B. nie miał zamiaru oddać - opowiada restaurator, który chce pozostać anonimowy. Przez półtora roku próbował odzyskać pieniądze, bez skutku. - Zwrócił mi tylko jakieś śmieszne 500 zł. Tyle to ja wydałem na telefony i podróże do niego - wspomina.

Schemat wyłudzeń był zwykle identyczny: B. mówił, że potrzebuje na pilne wydatki, brał gotówkę i nie oddawał.

- Nie tylko ja mu pożyczyłem, ale także szereg innych osób - opowiada pracownik szpitala, który stracił 3 tys. zł. - Dopiero potem okazało się, że nie miał zamiaru oddać. Tłumaczył jeszcze, że zwróci, jak dostanie pieniądze za wykonaną ekspertyzę, ale nigdy nie zobaczyłem swoich pieniędzy - dodał.

- W ciągu pół roku, gdy był dyrektorem szpitala, on sam na służbowe delegacje wydał tyle pieniędzy, ile cały szpital przez poprzedni rok. Wykorzystywał każdą okazję, by się wzbogacić - opowiada nasz informator.

W grudniu 2002 r., Krzysztof B. wziął z kasy szpitala 2 tys. zł zaliczki, której nie oddał. - Dyrektor zorganizował przetarg na 60 komputerów dla szpitala w Pokoju, mimo że był on już skomputeryzowany - mówi nasz informator. - Byliśmy zaskoczeni tą informacją. Do tego czasu były tylko cztery komputery i to wystarczało.

- W całym szpitalu było wówczas zatrudnionych 68 osób, łącznie ze sprzątaczkami i kucharkami. - Zgłaszaliśmy, że są ważniejsze potrzeby niż komputery: doposażenie oddziałów, wymiana sprzętu rehabilitacyjnego, ale nic to nie dawało - stwierdza pracownik szpitala.

Na policji Krzysztof B. nie przyznał się do brania łapówek. Potwierdził natomiast pozostałe zarzuty. Tłumaczył, że pieniędzy potrzebował na hazard. Proces będzie się toczył przed Sądem Rejonowym w Kluczborku.

Na przełomie 2002 i 2003 r. urząd marszałkowski, któremu podlega szpital w Pokoju, odwołał dyrektora B. Później zatrudnił się w Nysie, gdzie był... zastępcą ordynatora laryngologii. Nie udało nam się z nim skontaktować. W szpitalu w Nysie, gdzie pracował do końca lipca br. (skończyła się umowa, której nie przedłużono), dowiedzieliśmy się, że jest na zwolnieniu lekarskim. - Nie widziałem go już od trzech miesięcy - powiedział nam Jerzy Dwernicki, ordynator laryngologii.

Dziś nikt z wierzycieli dokładnie nie wie, gdzie jest były dyrektor szpitala w Pokoju. - Nie mogę go znaleźć, a chętnie bym się z nim spotkał. Wiem, że jest więcej takich osób, szczególnie w szpitalu w Pokoju - powiedział nam restaurator. - Narobił masę świństw, a teraz unika ludzi - powiedział nam jeden z lekarzy.

Maciej T. Nowak

HAZARD NIE GWARANTUJE BEZKARNOŚCI

Andrzej Głowacz, przewodniczący wydziału karnego w Sądzie Okręgowym w Opolu:

- To bardzo rzadki problem i raczej teoretyczny. W swojej ponad 16-letniej praktyce sędziowskiej spotkałem się tylko z jednym podobnym przypadkiem. Psychiatrzy orzekli, że Waldemar B., który grał w kasynach, ma chorobę psychiczną polegającą na patologicznej skłonności do grania. Dla karalności nie ma to znaczenia. Waldemar B., który ukradł czeki, a realizując je zdobył pieniądze na grę w kasynie, został skazany. Sąd może umorzyć postępowanie, gdy osoba zostanie uznana za niepoczytalną, a nie dlatego, ze jest hazardzistą.

POGRĄŻYŁ SZPITAL

Ewa Rurynkiewicz, wicemarszałek województwa:

- Dyrektor B. zaciągnął zobowiązania, które pogorszyły płynność finansową tego małego szpitala. Strata na koniec 2002 r. wynosiła 300 tys. zł, a rok wcześniej było to jedynie 59 tys. zł. Nasza kontrola wykazała wypłaty pieniędzy z kasy bez uzyskania odpowiedniej zgody, a także niefrasobliwość i prowadzeniu remontu. Odnotowano uchybienia i nieprawidłowości w obrocie gotówką i korzystaniu z delegacji. W czasie, gdy doktor B. kierował szpitalem w Pokoju, zadłużenie tej placówki wzrosło do 520 tys. zł.

46-letni Krzysztof B. w latach dziewięćdziesiątych był dyrektorem Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Później awansował do Warszawy. Został dyrektorem Biura Pełnomocnika Rządu do spraw Wprowadzenia Powszechnego Ubezpieczenia Zdrowotnego, podlegającego Annie Knysok, wiceminister zdrowia w rządzie Jerzego Buzka. Po rozwiązaniu biura trafił do Pokoju (to jego rodzinna miejscowość) jako dyrektor tamtejszego Szpitala Reumatologiczno-Rehabilitacyjnego. W Warszawie Krzysztof B. zasłynął z tego, że chciał kupić kasom chorych 16 luksusowych samochodów. "Rzeczpospolita" pisała, że auta miały być wyposażone w klimatyzację, cztery poduszki powietrzne, elektronicznie regulowane lusterka... Auta koniecznie miały być w kolorze wiśniowym. Minister Anna Knysok zdecydowała o wycofaniu oferty.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)