ŚwiatBoże Narodzenie. Bruncz: "Pandemia przeorała religię. Tym ważniejsze jest wyprostowanie głowy i poszukiwanie wiary" [OPINIA]

Boże Narodzenie. Bruncz: "Pandemia przeorała religię. Tym ważniejsze jest wyprostowanie głowy i poszukiwanie wiary" [OPINIA]

Czy święta Bożego Narodzenia w ogóle mają sens? Wbrew pozorom, to pytanie chrześcijanie zadają sobie od wieków - nie tylko w czasie pandemii i kryzysu polskiego Kościoła.

Boże Narodzenie. Bruncz: "Pandemia przeorała religię".
Boże Narodzenie. Bruncz: "Pandemia przeorała religię".
Źródło zdjęć: © PAP | PAP, EPA

25.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 00:10

W 1644 r. angielski parlament zdominowany przez purytanów – radykalnych protestantów tradycji reformowanej (kalwińskiej) – przyjął rozporządzenie o zakazie obchodzenia świąt Narodzenia Pańskiego. Zakaz powtórzono i zaostrzono trzy lata później.

Nabożni purytanie uważali – i to nie bez racji – że w Biblii nie ma nic o obchodzeniu świąt, a data 25 grudnia nie pojawia się ani razu. Przekonywali ponadto, że święto to jest pretekstem do pijaństwa i rozpusty, a nie celebrowania przyjścia Chrystusa - więc zamiast tego naród powinien zagłębić się w modlitwie i postach. Nakazano otwarcie sklepów, a straże miejskie karały za jakiekolwiek oznaki świętowania Bożego Narodzenia, np. tańce na ulicach czy pieczenie ciasta. No way!

Oczywiście, nie zakazano chodzenia do kościoła na okolicznościowe nabożeństwo, jednak wszystko miało odbywać się z zachowaniem dystansu... wobec wszelkich wybuchów radości i frywolności.

Zarządzenia te wywoływały protesty uliczne, które z różnym skutkiem tłumiono, ale obostrzenia przetrwały kilkanaście lat, do 1660 roku, kiedy odrestaurowano monarchię i entuzjastycznie przywrócono Boże Narodzenie. Po drodze król Karol I Stuart został ścięty (1649), a zakazy zaadoptowano w purytańskiej kolonii Massachusetts w Ameryce Północnej, gdzie przetrwały do 1856 r. Co jeszcze ciekawsze, w Szkocji formalny zakaz świąt obowiązywał aż 250 lat!

Boże Narodzenie. Nic już nie będzie takie samo – w naszym życiu, państwie czy w Kościele

Odwołanie świętowania Narodzenia Pańskiego z przyczyn religijnych może więc brzmieć cokolwiek paradoksalnie, ale nie jest nowe i niekoniecznie antychrześcijańskie.

Dziś w uwarunkowaniach pandemii, galopującej liczby zakażeń koronawirusem, chaotycznie wprowadzanych ograniczeń, dotykających także chrześcijan, powraca pytanie o istotę Bożego Narodzenia.

I tak jak ekolodzy powtarzają, że trzeba było światowej pandemii, aby skutecznie uwrażliwić polityków i szerokie masy społeczne na sprawy zmian klimatycznych, że to dzięki pandemii zauważalnie spadło globalne zanieczyszczenie - tak i nie brakuje teologów, którzy wiosną podczas Wielkanocy, a dziś w kontekście Narodzenia Pańskiego, mówią: a może w tym całym pandemicznym koszmarze dokona się przewartościowanie i remanent Bożego Narodzenia?

Może pojawi się coś więcej niż ckliwe opowieści o małym Jezusku, którego nikt nie chciał i nie poznał poza mitycznymi trzema mędrcami? Może nastąpi refleksja wykraczająca poza rozczulanie się nad choinkowymi światełkami, zimowym sezonem bliskości czy zakupowymi "must have" wylewającymi się z komputerowych ekranów i wystaw centrów handlowych, które zamkną się 28 grudnia?

Może tak, a może nie. Niemniej, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że nadbudowa czy komercyjno-kulturowa torbiel otaczająca Ewangelię, a zatem dobrą nowinę o przyjściu Zbawiciela, jakoś się przebije się przez tęsknotę za tym, co było, ale też za tym, co było i być może przyjdzie.

A wielu tęskni za tzw. normalnością, instynktownie wyczuwając jednak, że już nic nie będzie takie samo, bo nie może być takie samo – w naszym życiu, państwie czy w Kościele, który w mijającym 2020 roku do czerwoności rozgrzewał pióra publicystów i generował godziny tudzież gigabajty komentarzy.

Boże Narodzenie. Polski Kościół przegrał młodzież, ale wykrwawianie będzie następowało powoli

Badania Instytutu Statystyk Kościoła Katolickiego zaprezentowane na początku 2020 roku, kiedy epidemia z Wuhan była jeszcze dalekim newsem, wyraźnie pokazywały spadek praktyk religijnych przy jednoczesnym wzroście liczby parafii. Dziś coraz więcej duchownych nie ma złudzeń, że duża część ludzi, którzy z powodu pandemii zaprzestali praktyk religijnych, nie powróci już do nich - zaspokajając je albo wirtualnie, albo w ogóle.

Do tego dochodzą czynniki zewnętrzne (postępująca sekularyzacja), a przede wszystkim wyprodukowane na własne życzenie problemy. Nieudolne i często pozorowane rozwiązywanie kwestii pedofilskiej w Kościele, którego twarzą w ostatnich dniach i tygodniach jest kard. Stanisław Dziwisz - nic nie pamiętający, a wszystko i wszystkim wybaczający. Konkubinat Kościoła i państwa, o którym ostatnio napomknął nawet prymas Polski. Czy niezniszczalny – póki co – o. Tadeusz Rydzyk, którego bezkarność dobrze się miała nawet za rządów PO, a za czasów PiS to już w ogóle gitara.

Protesty kobiet, które dość błyskawicznie przerodziły się w antykościelne i antyklerykalne demonstracje, wyciągnęły na ulice polskich miast tłumy młodzieży. Wiele wskazuje na to, że polski Kościół przegrał w 2020 roku młodzież, a sprawa aborcyjna jedynie przypieczętowała tendencje zauważalne od dawna.

W 2012 roku wspomniany powyżej Instytut przedstawił po raz pierwszy statystyki z dokonanych w Polsce apostazji po wprowadzeniu przez episkopat nowych regulacji (2008). Na przestrzeni 2006-2009 odnotowano nieco ponad tysiąc apostazji, a w 2010 tylko 459. W 2012 roku stwierdzono nawet, że fenomen jest tak marginalny, że nie warto go obserwować.

Obecne tendencje z pewnością nie wywołają erupcji wystąpień z Kościoła, jakiejś fali ateizmu i wywracania pomników. Polski katolicyzm jest zbyt zachowawczy i zrytualizowany, aby takie procesy mogły w ogóle zaistnieć.

Wykrwawianie będzie następowało powoli, może nawet bezboleśnie i w jakimś stopniu niezauważalnie w zależności od tego, kto będzie u władzy i jaka będzie sytuacja finansowa polskich diecezji - jednak procesu odklejania się społeczeństwa od Kościoła nikt nie będzie już w stanie zatrzymać.

Boże Narodzenie. Polacy odsuwają się od Kościoła. Ale niejedno dobro jeszcze jest przed nami

Czy to dobrze, czy to źle? Na pewno będzie to wyzwanie i powód do wielkiej mobilizacji, wyrwania się z ciepłej otuliny ogrzewanych kościołów czy lokalnych układów z władzą taką czy inną.

Być może Kościół targany przez skandale, klęski wizerunkowe fundowane przez pierwszoplanowych hierarchów zadziałają otrzeźwiająco i motywująco dla tych katolików, którzy kochają swój Kościół i nie chcą go rzucić na pastwę straży narodowych, ściskających różańce jak kastety, lub ministrów w roli statystów na toruńskich spędach.

Pandemia już przeorała religijne spektrum i to, jak odbieramy rzeczywistość. Co więcej, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nie jest jednak też tak, że w tym cyklonie zmian, dramatach i dylematach, irytacjach i tęsknotach odcięci jesteśmy od tlenu, a horyzont załamał się.

Właśnie w czasie, w którym szczególnie mocno wybrzmiewają słowa o świetle w ciemności, ustępujących mrokach rozpaczy, ważne jest adwentowe wyprostowanie głowy i ryzykowne poszukiwanie wiary. Bez gwarancji jej odnalezienia, ale w nadziei i przeświadczeniu, że nie wszystko jest stracone i jeszcze niejedno dobro przed nami, niejeden oddech, o który tak wielu dziś walczy na szpitalnych salach lub samotnie w mieszkaniach.

Świąt pełnych dobrego oddechu, wdzięczności i siły do zmieniania tego, co konieczne!

Dariusz Bruncz dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (659)