PolskaBorowczak: podejmując walkę z ustrojem, liczyłem się z konsekwencjami

Borowczak: podejmując walkę z ustrojem, liczyłem się z konsekwencjami

Podejmując się walki z ustrojem, liczyłem się
z możliwymi konsekwencjami. Cieszę się, że udało się pokonać
smoka - powiedział Jerzy Borowczak, wspominając wydarzenia w
Stoczni Gdańskiej i wprowadzenie stanu wojennego.

09.12.2006 | aktual.: 09.12.2006 10:16

Jerzy Borowczak w sierpniu 1980 roku był pracownikiem Stoczni Gdańskiej. To on - jak wspomina - wspólnie z Bogdanem Borusewiczem, Bogdanem Felskim, Ludwikiem Prondzyńskim i Lechem Wałęsą zdecydowali o rozpoczęciu strajku w stoczni. Protest zainicjowany został właśnie przez Borowczaka na wydziale K-5 stoczni. 16 miesięcy później Borowczak był wiceprzewodniczącym Komisji Zakładowej w Stoczni Gdańskiej.

Borowczak opowiedział m. in. jak uniknął aresztowania i jak został zatrzymany, gdy po tygodniu wrócił do swojego mieszkania po rzeczy osobiste. Przyznał, że opozycja miała sygnały, że "coś jest przygotowywane" od samych oficerów SB, którzy informowali działaczy "S".

_ Zaskoczeniem nie było więc, że władza zaatakowała, zaskoczeniem było tylko to, że zrobiła to 13, a nie 18 czy 20, kiedy przygotowywany był "marsz gwiaździsty" na Warszawę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że władza na coś takiego pozwolić sobie nie może_ - przyznał Borowczak.

Podkreślił, że podejmując się walki z ustrojem, liczył się z możliwymi konsekwencjami. Wiedziałem na co się ważę, wiedziałem, jaki jest przeciwnik. Teraz mogę wspólnie z innymi ówczesnymi opozycjonistami powiedzieć o przeciwniku, że pokonaliśmy go, że pokonaliśmy tego smoka. Mam satysfakcję ze zwycięstwa. Na pewno gorzej muszą się czuć ci, którzy przez stan wojenny utracili swoich bliskich synów, córki, ja ich rozumiem, że mogą nie wybaczyć. Mnie wystarczy satysfakcja z wygranej - powiedział Borowczak.

Jego zdaniem, groźba interwencji radzieckiej w grudniu 1981 roku była realna. Stan wojenny wprowadzili u nas Rosjanie, a Jaruzelski był tylko narzędziem w ich ręku. To Rosjanie zdecydowali, że w Polsce jest stan wojenny, a jeżeli jest stan wojenny, to byli gotowi tu w każdej chwili, w różnej formie reagować. Może niepotrzebne były tu ich czołgi, ich Armia Czerwona, ale ich technika, pomoc "merytoryczna" owszem- ocenił Borowczak.

W sali BHP stoczni odbywała się Komisja Krajowa - wspomina Borowczak. Obrady były burzliwe, napięcie było straszne. Rozmowy były ostre. Idziemy na całość. Strajk generalny. Marsz gwiaździsty na Warszawę miał odbyć się 16 grudnia. Ok. godz. 21.30 pojechałem na Morenę (dzielnica Gdańska), gdzie miałem kwaterę - wspomina Borowczak.

Borowczak wynajmował wspólnie ze znajomymi m.in. Ludwikiem Prondzyńskim, pokoje w domku jednorodzinnym. Po przybyciu na kwaterę, wiceszef stoczniowej "S" nie przebywał w swoim pokoju, tylko wrażeniami z posiedzenia "krajówki" dzielił się ze znajomą Ewą Stoltman.

W pewnym momencie usłyszałem na drewnianych schodach straszny tumult, chciałem otworzyć drzwi od pokoju, ale Ewa mnie powstrzymała. Nasłuchiwaliśmy, co się dzieje i po chwili usłyszałem głos: "Na mocy dekretu o stanie wojennym jest pan aresztowany, proszę się ubierać". Wtedy Ludwik mówi: "To zdejmijcie mi kajdanki", wówczas już spał. Usłyszałem szczęk rozpinanych kajdanek. Po chwili wbiegł na piętro nasz gospodarz, repatriant ze Wschodu, który z charakterystycznym akcentem zaczął krzyczeć na milicjantów, co oni robią w jego domu. Uciszyli go i zaczęli pytać, "Gdzie jest Borowczak". Gospodarz odpowiedział, że nie wie, że być może pojechał do domu, do Białogardu, bo jest sobota - opowiadał Borowczak.

Po wyjściu milicji Borowczak zabrał kurtkę, buty i wyskoczył oknem na tyłach budynku. Chciał ostrzec swoich kolegów z komisji zakładowej "S" w stoczni, ale "SB już u nich było".

Postanowiłem udać się na dworzec, tam w tłumie ludzi najłatwiej się ukryć. Widziałem jak z hotelu Monopol, który stał naprzeciw dworca, wyprowadzają uczestników posiedzenia Komisji Krajowej. Na dworcu spotkałem Zbyszka Bujaka i Zbyszka Janasa z Ursusa. Przyznałem, że nie mam żadnych znajomych, do których mógłbym ich zaprowadzić, ponieważ za krótko w Gdańsku mieszkałem. Pojechaliśmy do znajomych Bujaka, tam ustaliliśmy, że rano spotykamy się w Kościele Mariackim. W świątyni jeden z księży poinformował nas, że Bujak "przedziera się do Warszawy", a my postanowiliśmy pójść do stoczni - powiedział Borowczak.

Zakład strajkował. Borowczak wspomina, że ZOMO pierwszy raz na teren stoczni weszło w nocy z 14 na 15 grudnia i wszystkich wyprowadziło. Ale my tam i tak wróciliśmy. Pewnie myśleli, że nas manifestacją siły zastraszą. 16 grudnia milicja ponownie weszła na teren zakładu.

Kiedy czołgi podjechały pod Bramę nr 2, to przez płot przy PKS- ie wyszedłem z zakładu. Było nas chyba 10-15 osób. Nie byliśmy wcale przygotowani do obrony, czołgi wjechały w bramę jak w masło - mówi Borowczak.

Borowczak ukrywał się do 20 grudnia. W ręce milicji wpadł, kiedy przyszedł na swoją kwaterę, aby zabrać odzież na zmianę. "Początkowo miałem plan, aby poprosić znajome, żeby wzięły moje rzeczy; spotkałem się z nimi w kościele na Morenie i poprosiłem o przyniesienie rzeczy. Zaczęły mnie wówczas przekonywać, że nic mi nie grozi, wzięły mnie pod rękę i zaprowadziły do domu" - powiedział.

W trakcie, gdy pakował rzeczy, Borowczak usłyszał tumult na schodach. Wyjrzał przez okno, a tam na dole stał milicjant z karabinem "No skacz, skacz" odgrażał się. Oczywiście, nie było sensu skakać. Za chwilę założyli mi kajdanki i nawet nie dotykałem ziemi, ważyłem wówczas 60 kilo, a to były wielkie chłopiska, jak mnie prowadzili do nyski. W samochodzie jeden z milicjantów powiedział "Ciekawe, czego te wujki od ciebie chcą, że kazali nam tutaj cztery dni na ciebie czekać". Wujkami milicjanci nazywali esbeków - opowiada Borowczak.

Trafił do aresztu w Gdańsku, później został przewieziony do Zakładu Karnego w Starogardzie Gdańskim, a następnie do Iławy. Z Iławy został wypuszczony pod koniec lutego 1982 roku.

Decyzja o aresztowaniu Borowczaka datowana jest na 12 grudnia, podpisał ją ówczesny komendant wojewódzki MO płk. Jerzy Andrzejewski.

Borowczak zaznaczył, że nie postawiono mu wtedy żadnych zarzutów. Przy późniejszych zatrzymaniach w latach 80., jako powód zatrzymania podawano np., że przebywanie działacza związkowego na wolności zagrażałoby bezpieczeństwu Jana Pawła II w czasie jego pielgrzymki do Polski, kiedy przyjechał do Trójmiasta. Zatrzymania, rewizje, były na porządku dziennym również w latach późniejszych. Esbecy byli nawet na moim ślubie - wspomina Borowczak.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)