Bomby w listach miały przestraszyć, a nie zabić
Siedem listów-pułapek, które wybuchły w W. Brytanii w ciągu ostatnich trzech tygodni lekko raniąc ośmioro ludzi, prawdopodobnie miało jedynie przestraszyć, a nie zabić - poinformowała brytyjska policja.
Anton Setchell ze Scotland Yardu powiedział, że listy te nie zawierały konwencjonalnych materiałów wybuchowych i prawdopodobnie były w nich malutkie urządzenia pirotechniczne.
Dodał, że na razie nikt się nie przyznał do wysyłania listów- pułapek.
W sumie opieki szpitalnej wymagało troje poszkodowanych - poparzona kobieta i dwie osoby, które wskutek eksplozji doznały uszkodzeń słuchu.
Seria eksplozji wywołała w mediach spekulacje, które przypisują ich autorstwo kierowcy, mającemu zatargi z policją. Inne hipotezy mówią o kampanii obrońców praw zwierząt.
Pierwszy wybuch listu-pułapki miał miejsce 18 stycznia w firmie Orchid Cellmark w Abingdon, zajmującym się przeprowadzaniem testów DNA na zlecenie policji. W jego wyniku jedna kobieta została ranna w rękę. Tego samego dnia podobne przesyłki otrzymały dwie firmy w Birmingham; nikt nie ucierpiał. Na jednej z przesyłek był jako nadawca podany Barry Horne, skrajny obrońca zwierząt, który zmarł w więzieniu w 2001 roku.
3 lutego 53-letni mężczyzna z Folkestone został lekko ranny gdy otwierał feralny list. W podobnych okolicznościach ranna została 5 lutego pracownica firmy Capita Commercial Services w Londynie. Dzień później dwóch mężczyzn pracujących w firmie rachunkowej Vantis w Wokingham odniosło lekkie obrażenia podczas otwierania listu.
W środę list-pułapka wybuchł w firmie w Swansea w południowej Walii. Trzy kobiety zostały ranne. Tego samego dnia rano przeprowadzono kontrolowaną eksplozję innej podejrzanej przesyłki w Portsmouth, w hrabstwie Hampshire.