Trwa ładowanie...
d1xe4zr
23-05-2006 06:55

Bóg wybacza, kibol nigdy

George Orwell w latach 30. XX wieku pisał ironicznie: „Futbol wraz z... frytkami, stylonowymi pończochami, radiem i mocną herbatą powstrzymał rewolucję! Młodzież zajęła się kibicowaniem". Gdyby dziś żył, musiałby napisać historię stadionowego chuligaństwa, jednej z plag współczesności - pisze Jerzy Andrzejczak w "Tygodniku Powszechnym".

d1xe4zr
d1xe4zr

Przed ponad 30 laty polscy archeolodzy z UW znaleźli w Egipcie ślady „wojny" kibiców, która 1300 lat przed naszą erą doprowadziła do prawdziwej wojny domowej i obalenia faraona Fikasa.

Sobotni chuligani

Dzieje współczesnego chuligaństwa futbolowego liczą prawie 120 lat. Pod koniec XIX w. w Irlandii powstał gang kibiców, na którego czele stanął niejaki Edward Hooligan. W latach 90. XIX wieku grupy hooligans działały przy większości brytyjskich klubów. Już w 1869 r. kilka klubów musiało zamknąć czasowo swoje stadiony z powodu agresywnego zachowania kibiców. Początkowo futbolowa gorączka objawiała się w postaci ataków na sędziów i drużyny przyjezdne. W 1902 r. pod koła pociągu został wrzucony kibic Derby County i była to pierwsza odnotowana ofiara śmiertelna klubowych nienawiści.

Na początku lat 60. XX wieku brytyjskie stadiony zapełniły się młodzieżą. W Anglii upadały tradycyjne gałęzie przemysłu i lawinowo rosło bezrobocie. Kibice wywodzili się z klasy robotniczej. Dzięki zasiłkom mieli poczucie stabilizacji, lecz jednocześnie byli ogromnie sfrustrowani. Gangi kibiców dawały możliwość rozładowania emocji, poczucie przynależności do grupy oraz możliwość zamanifestowania swojej agresji przeciwko dominującej kulturze globalnej.

Potem modne stało się podróżowanie na wyjazdowe mecze. „Sobotni" chuligani, podróżując po Anglii, w drodze na stadiony niszczyli wagony, dworce, sklepy. „Trybuny to dla nas miejsca, gdzie możemy dowieść, że istniejemy, że w ogóle chodzimy po ziemi" – krzyczeli maniacy z Liverpoolu. Rywalizacja kibiców najpopularniejszych drużyn upodobniła się do wieloletniej batalii wojskowej, gdzie celem stało się opanowanie obcego terytorium, czyli cudzego stadionu. Mecze stały się tylko pretekstem do rozrób.

d1xe4zr

Żałoba po kibicach

Jednak dopiero gdy na trybunach pojawili się skinheadzi, powiało grozą. Polała się krew. I to wszystko w kraju, w którym kiedyś zrodziło się pojęcie fair play.

Najgroźniejsi byli „Chelsea Headhunters", czyli „Łowcy głów" z londyńskiej dzielnicy Chelsea, którzy na stadionach pojawiali się jako tysięczna armia chuliganów. W ich wyposażeniu były kusze, miecze, siekiery, maczugi, noże, a nawet pistolety. Wewnątrz grupy panowały quasi-wojskowe reguły. „Łowcy głów" szczególnie znienawidzili Żydów, którzy kibicują innej londyńskiej drużynie – Tottenhamowi. Kibice Chelsea nosili swastyki, pozdrawiali się krzycząc: „Sieg Heil" lub „Jude raus". Napadnięte ofiary skalpowano, wycinano im nożem na plecach krzyże, a nawet zabijano.

W związku z pojawieniem się na stadionach kibicowskich animals, nikogo nie dziwiły specjalne sektory na trybunach, nazywane „klatkami", z siatkami ochronnymi, metalowymi barierami, drutami kolczastymi pod napięciem. Stałym elementem każdego meczu stały się kontrole osobiste w poszukiwaniu alkoholu i narzędzi przestępstw. Mecze oznaczały alarm dla policji i straży pożarnej. Wokół stadionu pojawili się policjanci z psami.

Zaraźliwy angielski wirus przeniósł się na kontynent. 20 maja 1985 r. był dniem, który wstrząsnął europejskim futbolem. Podczas finału Pucharu Europy (poprzednik dzisiejszej Ligi Mistrzów), pomiędzy Juventusem Turyn a FC Liverpool, angielscy kibice zmienili stadion „Heysel" w Brukseli w cmentarz. Na trybunach podczas bójek między zwolennikami obu klubów zginęło 39 osób, a 450 odniosło rany. Masakrę bezpośrednio transmitowało na cały świat kilkadziesiąt stacji telewizyjnych - pisze Jerzy Andrzejczak w "Tygodniku Powszechnym".

d1xe4zr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1xe4zr
Więcej tematów