Błękitne seksmisje
Gwałty na dzieciach i seks z nieletnimi zarzuca pracownikom misji humanitarnych w krajach Trzeciego Świata organizacja Save the Children. Jej raport nie pozostawia złudzeń: winowajcy byli i pozostaną bezkarni.
09.06.2008 | aktual.: 09.06.2008 14:09
Save the Children nie oszczędza czytelnika. Raport tej brytyjskiej organizacji zaczyna się od wypowiedzi 15‑letniej Haitanki, która wspomina pewien wieczór w Port‑au‑Prince. W centrum miasta wraz z koleżankami została zaczepiona przez dwóch pracowników misji humanitarnej. Rozpięli rozporki i dość kolokwialnym językiem zaproponowali seks oralny. W zamian oferowali sto gourde (sześć złotych) i kawałek czekolady. Kilka stron dalej haitański chłopiec opowiada, że na własne oczy widział, jak pracownik ONZ wziął z ulicy bezdomną dziewczynkę, dał jej dolara, a następnie ją zgwałcił. 14‑latek z Wybrzeża Kości Słoniowej twierdzi, że osobiście na rozkaz „błękitnych hełmów” przyprowadza im dziewczęta. Nie mogą być starsze od niego.
Raport powstał między innymi na podstawie rozmów pracowników Save the Children z dziećmi i dorosłymi na Haiti, w Sudanie i Wybrzeżu Kości Słoniowej*, gdzie działają misje humanitarne, nie tylko pod egidą ONZ. – Nie mamy powodów, by uznać ich rewelacje za niewiarygodne – twierdzi rzecznik organizacji Dominic Nutt. – Za długo działamy w takich regionach, żeby nie wiedzieć, że takie przypadki mają miejsce. Opisaliśmy zaledwie niewielki wycinek.
Organizacji udało się zebrać opisy 250 przypadków wykorzystania seksualnego nieletnich przez pracowników misji pokojowych. Kwalifikują się one albo jako gwałt, albo jako korzystanie z usług seksualnych, albo jako „inne czynności o charakterze seksualnym”. Pod tym względem raport nie zawiera nic nowego. O takich skandalach na misjach nie tylko ONZ mówi się od kilkunastu lat. Jednak dokument – może nawet wbrew intencjom jego autorów – odsłania ponurą perspektywę: jeszcze przez wiele lat podobne misje w Trzecim Świecie będą wyglądać tak samo.
Sekretarz generalny Narodów Zjednoczonych Ban Ki‑mun powiedział, że jest wstrząśnięty zawartością raportu i zapewnił, że ONZ będzie karać winnych. – Stosujemy politykę zerowej tolerancji – obwieścił i obiecał szczegółowe zbadanie przypadków opisanych w raporcie. Problem w tym, że polityka ta jest prowadzona już od kilku lat, a sytuacja wcale się nie poprawia.
– Nie można zarzucać ONZ złej woli – broni Ban Ki‑muna Dominic Nutt. – Żadna inna organizacja nie kontroluje swoich pracowników tak szczegółowo. Choć, niestety, to prawda, że nie przekłada się to na zmniejszenie liczby przypadków łamania wewnętrznego kodeksu etyki. W konkluzji raportu Save the Children zaproponowała wiele warunków, które mają zaradzić temu problemowi. Nutt przyznaje, że ich spełnienie jest w zasadzie nierealne. – Trzeba zapewnić ofiarom możliwość złożenia skargi. Sprawić, by dzieci nie uciekały się do prostytucji, by zdobyć środki do życia. Rozbudzić świadomość obywatelską wśród miejscowych – wymienia. – Ale jak? Działamy tam, gdzie jest wojna, gdzie władza jest skorumpowana, a poziom życia mieszkańców skrajnie niski. Nie da się tam stworzyć takiego systemu ochrony obywatela, jaki funkcjonuje na Zachodzie.
Nie ma co liczyć na to, że dzieci z Demokratycznej Republiki Konga, Sudanu albo Haiti, same czy też wspierane przez swoich rodziców, zaczną masowo zgłaszać przypadki molestowania seksualnego. Przyczyn jest wiele. Duży odsetek dzieci to sieroty, które nie mogą się spodziewać żadnej pomocy, nawet nie wiedzą, do kogo miałyby się po nią udać. Kto uwierzy w ich wersję zdarzeń? Na pewno nie miejscowe władze, bo tych często po prostu nie ma, a jeśli już są, to nie mają żadnego wpływu na działalność międzynarodowych organizacji. I na pewno nie przedstawiciele tych organizacji. „Nie udałoby się nam nawet do nich dotrzeć” – mówi cytowany w raporcie mieszkaniec Wybrzeża Kości Słoniowej. Dziecko, które utrzymuje się z prostytucji, także nikomu nie będzie się skarżyć na swój los, bo straci jedyną możliwość zarabiania na życie. Nie będzie się skarżyć również to zgwałcone. Dziewczyna, która nie jest dziewicą, traci na wartości. Jej rodzina dostanie mniej sztuk bydła w posagu.
Jedyne, co organizacje humanitarne mogą zrobić, to zaostrzyć zasady rekrutacji i wprowadzić jeszcze bardziej restrykcyjny kodeks etyczny. Ale to już było. W ciągu ostatnich kilku lat powstało sześć instytucji kontrolujących działalność humanitarną i misje pokojowe. A mimo to wszędzie tam, gdzie pojawiają się „błękitne hełmy”, kwitnie prostytucja dziecięca (jak w Kambodży, Liberii lub na Haiti). – Gdy w 2002 roku ukazał się raport Save- the Children krytykujący przypadki wykorzystywania nieletnich, ONZ zakomunikowała, że przeprowadzone przez nią dochodzenie nie potwierdziło tezy o licznych przypadkach nieetycznych zachowań żołnierzy – przypomina Asmita Naik, niezależny doradca do spraw praw człowieka. – Zabrakło zdecydowania. Dopiero kolejne afery sprawiły, że Narody Zjednoczone zajęły się tym problemem. Bez większych efektów.
Trzy lata temu ambasador Jordanii przy ONZ orzekł, że żołnierze w błękitnych hełmach są zepsuci do szpiku kości, i zaproponował, by tych, którzy wykorzystywali dzieci, pozbawić wynagrodzeń i postawić przed sądem. W odpowiedzi usłyszał zapewnienie, że Narody Zjednoczone będą baczniej przyglądać się działaniom swoich sił pokojowych.
Kwestię karania sprawców za przestępstwa na tle seksualnym pozostawił jednak władzom krajów, w których do tych przestępstw doszło. – W praktyce oznacza to, że pracownicy międzynarodowych organizacji są bezkarni. Także naszej organizacji – przyznaje Dominic Nutt. – Możemy najwyżej wylać ich dyscyplinarnie z pracy i wręczyć im wilczy bilet. W Save the Children były trzy takie przypadki. Dla porównania: tylko w 2006 roku ONZ dostała 856 zgłoszeń o podejrzeniach nadużyć. Zbadała tylko 324 – w czasie gdy najważniejsi przedstawiciele tej organizacji mówili już głośno o braku tolerancji dla afer seksualnych. – Sześć lat temu, po raporcie, kilku pracowników ONZ dostało naganę – mówi Asmita Naik. – Wobec reszty nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. Nie zatroszczono się o bezpieczeństwo świadków.
To ona przygotowała tamten raport. Dziś ma poczucie, że tegoroczny został po prostu przepisany. – Jestem w szoku – przyznaje. – One się prawie między sobą nie różnią. Te same zalecenia, to samo gadanie o procedurach i polityce. Nic się nie zmieniło.
Rafał Kostrzyński