PolskaBłagam, nie zabierajcie mi Marcinka!

Błagam, nie zabierajcie mi Marcinka!


Nie pozwólmy, by absurdalna i krzywdząca decyzja sądu złamała życie Marcinka i jego bliskich!

- Serce pęknie mi z bólu, jak mi go odbiorą. A Marcinek? Boże, on tego nie przeżyje. To dziecko już tyle wycierpiało - szlocha Mariusz Chmiel ze Strażowa koło Rzeszowa, ojciec dziewięcioletniego Marcinka. 11 sierpnia sąd rzeszowski zadecydował o umieszczeniu chłopca w domu dziecka.

Trzydziestopięcioletni mężczyzna płacze jak dziecko, gdy o tym mówi. Łzy same cisną się do oczu na myśl, że w każdej chwili mogą mu zabrać ukochanego synka, który jest jego całym światem. Jak żyć ze świadomością, że za godzinę-dwie, jutro albo pojutrze, w ich domu pojawi się kurator, każe spakować rzeczy Marcinka i zawiezie chłopca do domu dziecka.

Bo tak, zdaniem sędzi Jolanty Modrakowskiej, która wydała wyrok, będzie najlepiej dla Marcinka. Na szczęście, chłopiec nie widzi łez ojca. Tato nie powiedział mu o wyroku, nie potrafił. Mimo bezradności i ogromnego poczucia krzywdy, które teraz czuje, ma jeszcze nadzieję, że sąd cofnie niedorzeczną decyzję. Odwołanie napisał zaraz następnego dnia.

Nieświadomy niczego Marcinek jest spokojny i pogodny. Z uśmiechem podbiega do taty, którego twarz rozpromienia się na widok syna. Trudno nie zauważyć bliskości i miłości, jaka jest między nimi. Los tak chciał, że od trzech lat pan Mariusz sam wychowuje Marcinka. - Żona od początku nie bardzo interesowała się dzieckiem. Krzyczała na synka o byle błahostkę. Mnie też robiła awantury, które dziecko bardzo przeżywało. Bywało, że uciekała z domu na kilka dni. Jeździłem, szukałem, prosiłem. Marcinek przebywał wtedy u dziadków. Miałem zakład tapicerski i bardzo dużo pracy. W końcu doszło do tego, że dziecko podróżowało ze mną w foteliku od hurtowni do hurtowni. Nie miałem sumienia zostawiać go samego - wspomina pan Mariusz. Mimo nawału pracy, ojciec przejął pałeczkę w wychowaniu syna Jak twierdzi, robił wszystko, by zrekompensować Marcinkowi brak matczynej opieki.

- Znam Marcinka od urodzenia. To pan Chmiel przywoził go na badania, szczepienia i gdy dziecko było chore. Zawsze bardzo się o niego troszczył. Chciałbym, żeby inni ojcowie tak dbali o własne dzieci, jak on. Matkę widziałem zaledwie raz. Dlatego decyzję sądu, który chce umieścić Marcinka w domu dziecka, uważam za skandal i kompromitację rzeszowskiego wymiaru sprawiedliwości - twierdzi pediatra Krzysztof Zyś, lekarz rodzinny Chmielów.

Odeszła z dzieckiem

W 2001 roku, zaraz po Bożym Narodzeniu, żona pana Mariusza odeszła do swoich rodziców, zabierając pięcioletniego Marcinka. Stęskniony ojciec odwiedzał dziecko u teściów, którzy mieszkają trzy domy dalej. - Podczas moich wizyt żona najczęściej siedziała w innym pokoju. Czasami zdarzało się, że brała Marcinka na kolana i nie pozwalała mu przyjść do mnie. Nie reagowała na jego płacz i próby wyrwania się z jej objęć. Znacznie spokojniej wyglądały spotkania z Marcinkiem u mnie w domu. Wspólnie majsterkowaliśmy, co Marcinek uwielbia, bawiliśmy się. Ale rozstania rozdzierały mi serce. Synek nie chciał wracać do żony. Mówił, że “mama i babcia nie chcą puszczać do taty”. Prosił mnie, zachodząc się od płaczu, uwieszony na mojej szyi: “ Tatusiu, ja chcę być u ciebie, proszę. Ja ci to wynagrodzę” - opowiada pan Chmiel.

Któregoś dnia, w styczniu przed trzema laty, pan Mariusz zauważył niepokojące objawy u Marcinka. Dziecko nerwowo drapało się po całym ciele i tarło nóżką o nóżkę aż do krwi, tak, że porobiły się strupy. Stało się płaczliwe i pełne lęku. Zaniepokojony tato zawiózł go do lekarza rodzinnego. Ten skierował Marcinka do psychologa, który stwierdził u niego zaburzenia o charakterze nerwicy lękowej. W opinii wydanej przez Semko Lipca, psychologa klinicznego czytamy: “Objawy te są reakcją na sytuację życiową dziecka (...) Okres, w którym chłopiec mieszkał z matką i jej rodziną, okazał się silnie stresogenny. Spowodowało to kumulację napięć, z którymi dziecko nie potrafi sobie poradzić i ujawniły się objawy nerwicowe. (...) Marcin wprost wyraża swoje lęki, które głównie dotyczą odebrania go ojcu (...) Matkę postrzega jako osobę zagrażającą, obawia się jej i unika tym samym z nią kontaktu. (...) Osobą, która aktualnie jest w stanie zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa, stabilności, więzi, jest ojciec. Wszelkie próby
odebrania czy ograniczenia kontaktów ojca z synem będą miały charakter silnego psychicznego urazu dla dziecka”.

Chcę do taty

Po takiej diagnozie ojciec zdecydował, że Marcinek zamieszka z nim i jego rodzicami. Odbyło się to bezkonfliktowo. U ojca dziecko powoli zaczęło wracać do zdrowia, objawy nerwicy ustąpiły. Przy boku taty i dziadków czuło się bezpieczne i kochane. Stało się pogodne i otwarte na świat. Wychowawczynie z przedszkola w Trzebownisku, gdzie Marcinek zaczął uczęszczać, od razu polubiły chłopca. Były pod wrażeniem wyjątkowej troskliwości i opiekuńczości ojca.

- Marcinek bardzo szybko nawiązał kontakt i zyskał sympatię kolegów. Był zawsze czyściutki, zadbany, przypilnowany. Pan Chmiel bardzo interesował się rozwojem dziecka, bardziej niż wiele matek. Codziennie pytał o Marcinka. Widać było między nimi bardzo silną więź emocjonalną i miłość. Chłopczyk bardzo dużo i chętnie opowiadał o tacie, który był dla niego wzorem i autorytetem. O mamie nie wspominał. Dlatego, nie mieści mi się w głowie, jak sąd mógł wydać taką decyzję?! Jestem matką czwórki dzieci i nie mogę zrozumieć, dlaczego sąd uważa, że lepiej będzie Marcinkowi w domu dziecka, niż z kochającym go tatą?! - nie kryje oburzenia Renata Rzeszutek, opiekunka Marcinka w przedszkolu.

Nauczyciele ze Szkoły Podstawowej w Trzebownisku, gdzie Marcinek chodzi już od dwóch lat, również doceniają zaangażowanie w życie szkoły chłopca i jego taty. Marcin jest nie tylko wzorowym i zdyscyplinowanym uczniem, zawsze przygotowanym do zajęć. Jest bardzo aktywny. Chętnie bierze udział w konkursach i imprezach organizowanych przez szkołę. Uczestniczy w nich również tata, który za swoją postawę otrzymał nawet dyplom uznania i podziękowania.

Komu dziecko?

Ale życie Marcinka i jego taty to nie tylko szkoła, wspólne wycieczki rowerowe, które obaj tak bardzo lubią i majsterkowanie w warsztacie. To także ciągnąca się od kilku lat w salach sądu walka rodziców o dziecko. Jeszcze w maju 2002 roku rzeszowski Sąd Rodzinny ustalił miejsce pobytu Marcinka przy ojcu. W uzasadnieniu czytamy: “Osobą gwarantującą małoletniemu poczucie bezpieczeństwa i emocjonalnej stabilizacji jest Mariusz Chmiel, z którym łączy go silna więź. Natomiast wnioskodawczyni (matka - przyp. U.P.) w wyniku swego zachowania, ukierunkowanego na deprecjację roli ojca, jest postrzegana przez dziecko negatywnie. Małoletni Chmiel utożsamia ją emocjonalnie ze źródłem odczuwanego zagrożenia w postaci odebrania go ojcu”.

Swój wyrok sędzia Andrzej Kallaus oparł głównie na opinii psychologa Semki Lipca i wywiadzie kuratora rodzinnego. Pani Chmiel za wszelką cenę starała się odzyskać dziecko. By raz na zawsze ustalić miejsce pobytu Marcinka, cała trójka w 2003 roku została poddana specjalistycznym badaniom w rodzinnych ośrodkach diagnostyczno-konsultacyjnych. Ich wyniki były sprzeczne. Specjaliści z Tarnowa stwierdzili, że chłopiec powinien być przy matce. Psycholodzy z Tarnobrzega sugerowali, że “Marcin zdecydowanie chce pozostawać pod opieką ojca”. Na rozprawie rozwodowej, która obyła się w marcu 2004 r., sąd ustalił miejsce pobytu dziecka przy ojcu. Matka miała prawo zabierać Marcinka w weekendy.

- Marcinek ani razu nie został u matki. Prowadziłem go do niej, a on uciekał. Mówił, że nie pójdzie do mamy, bo go bije kijem. Żona reagowała gniewem. Raz zwyzywała mnie przy dziecku i popchnęła do rowu. Marcinek bardzo się przestraszył, płakał. Innym razem przyszła po Marcina z wyrokiem sądowym i policją. Dziecko było przerażone - wspomina pan Chmiel.

Na żądanie matki, nadzór nad jej kontaktami z synem zaczęła sprawować kurator Krystyna Worek. Spotkania w tej formie stresowały chłopca do tego stopnia, że nie mógł spać, bolał go brzuszek, wymiotował. Po jednym ze spotkań Marcinek dostał drgawek i zaniemówił. Przerażony ojciec zawiózł go do szpitala. Po tak traumatycznym przeżyciu zwrócił się do sądu o czasowe zawieszenia kontaktów z matką, co spotkało się z aprobatą sędzi Jolanty Modrakowskiej, tej samej, która w zeszłym tygodniu zadecydowała, że Marcinek trafi do domu dziecka. Na wniosek matki sąd cofnął jednak podjętą decyzję, powołując się na fakt, że nie można zakazać kontaktu opiekunowi, który ma władzę rodzicielską. Znów zaczęły się spotkania pod nadzorem zawodowych kuratorów. - Gdy Marcinek uciekał, panie kurator zarzucały mi, że buntuję go przeciwko matce, która ich zdaniem powinna się opiekować synem dla jego dobra - twierdzi pan Chmiel.

Równocześnie kurator społeczny przez kilka miesięcy badał relacje między synem i ojcem. - Pan Chmiel jest bardzo troskliwym ojcem, który żyje problemami syna. Żywo interesuje się tym, co dziecko robi. Marcinek jest zawsze zadbany, czysty. To widać gołym okiem, że jest bardzo kochany przez ojca. Chłopczyk niechętnie mówił o matce. Twierdził, że jej nie lubi, bo go bije - mówi kurator społeczny, zastrzegający sobie anonimowość.

"Salomonowy" wyrok

Jego spostrzeżeń nie podziela jednak sąd rodzinny, który na podstawie opinii kuratorek oraz badań przeprowadzonych dwa lata temu w Tarnowie i Tarnobrzegu zdecydował, że chłopiec w trybie natychmiastowym ma zostać umieszczony w domu dziecka, oczywiście ze względu na jego dobro. Pobyt Marcinka w placówce wychowawczej ma ułatwić wykonanie badań psychologicznych w ośrodku rodzinnym w Łańcucie, które miałyby pomóc w podjęciu decyzji, z którym z rodziców chłopiec powinien zostać.

Pytamy panią sędzię Jolantę Modrakowską, czy postąpiłaby tak samo, gdyby chodziło o dobro jej własnego dziecka?! Czy wyrwałaby go z rąk kochającego ojca i oddała do domu dziecka, nie patrząc na konsekwencje. A te, jak twierdzą psycholodzy i pedagodzy, mogą być tragiczne.

- Ten wyrok to katastrofa. Dla dziewięciolatka, który przeszedł w życiu tyle, co Marcin, będzie to dramatyczne przeżycie. Może ono wywołać szok mający charakter urazu, który może pozostać w chłopcu do końca życia. Rozdzielenie go z bardzo bliską osobą może zaostrzyć nerwicę albo spowodować całkowite zamknięcie się w sobie - twierdzi Semko Lipiec, psycholog kliniczny.

- Zadaję sobie pytanie, czy Marcinek musi umrzeć, żeby ktoś zrozumiał, że w Polsce jest chore prawo, w świetle którego nawet najlepszy ojciec jest gorszy od najgorszej matki?! Przecież ta decyzja złamie dziecku psychikę do końca życia - ubolewa Małgorzata Płaneta, pedagog z siedemnastoletnim stażem. Matka Marcinka nie chciała skomentować decyzji sądu.

Urszula Pasieczna

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)