Biurokratyczny absurd zdradza tajemnicę adopcji
Według "Rzeczpospolitej" ośrodki adopcyjne są
zmuszane do naciągania prawa, żeby matce, która oddaje dziecko,
zagwarantować anonimowość. Wszystkiemu winna jest zła ustawa.
01.08.2006 | aktual.: 01.08.2006 07:21
Problem pojawił się, kiedy znowelizowano ustawę o pomocy społecznej. To na jej podstawie powiaty przejęły z początkiem 2005 roku zadania związane z opieką nad dzieckiem. I tak samorząd ponosi koszty utrzymania dziecka w rodzinie zastępczej albo placówce opiekuńczej. Dziecko trafia tam na co najmniej sześć tygodni, gdy czeka na adopcję.
Pracownicy opieki społecznej, zanim wydadzą pieniądze podatników, muszą przeprowadzić wywiad środowiskowy w miejscu zamieszkania matki - tego wymagają przepisy. I tu pojawia się problem, by w tajemnicy utrzymać informację o urodzeniu i oddaniu dziecka.
Kobiety często jadą na drugi koniec Polski, by urodzić dziecko. A potem okazuje się, że do ich domu w rodzinnej miejscowości puka pracownik pomocy społecznej, by zrobić wywiad środowiskowy. To jedna z przyczyn tego, że nowo narodzone dzieci lądują na śmietnikach- mówią dziennikowi oburzeni pracownicy ośrodków adopcyjnych.
Od miesięcy walczą o zmianę przepisów w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. Na razie bezskutecznie. Dyrektor Publicznego Ośrodka Opiekuńczo-Adopcyjnego przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie Barbara Podczaska, przekonuje, że anonimowa adopcja całkowita jest najprostsza i najbardziej korzystna dla dziecka. Oszczędza pobytów w domach dziecka, daje także szanse na szybkie trafienie do oczekującej na malucha rodziny.
Anonimowość adopcji powinna obowiązywać dwie strony, a tak nie jest w przypadku matki- twierdzi Podczaska. Matki mają prawo do anonimowości. My staramy się je chronić, ale często mamy z tym problemy. Jak pomóc, jeśli mamy tak beznadziejne przepisy - potwierdza w rozmowie z "Rzeczpospolitą" psycholog Anna Kadzikiewicz z Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Gdańsku. (PAP)