Prymas Polski przyznaje się do bezradności. Sądy kościelne działają w nieskończoność. Ofiary na sprawiedliwość czekają latami. W walce z pedofilią i systemowym jej kryciem przez niektórych hierarchów nie zmienia się nic - toczy się w rytm kolejnych dziennikarskich śledztw.
Rzecznik diecezji łowickiej, grudzień 2013 roku: "Nade wszystko przepraszamy i wyrażamy głębokie współczucie ofiarom działań księdza i wszystkim dotkniętym tą sprawą. Nigdy też nie znajdziemy odpowiednich słów, by wyrazić ubolewanie i zażenowanie spowodowane tą sytuacją".
Papież Franciszek, lipiec 2014 roku: "Kościół katolicki przeprasza za ciężkie przestępstwo pedofilii, jakiego dopuścili się księża i biskupi oraz za zaniedbania ze strony przywódców kościelnych, którzy lekceważyli doniesienia o tej zbrodni".
Konferencja Episkopatu Polski, listopad 2018 roku: "Przepraszamy Boga, ofiary wykorzystania, ich rodziny i wspólnotę Kościoła za wszystkie krzywdy wyrządzone dzieciom i ludziom młodym oraz ich bliskim przez duchownych".
Arcybiskup Stanisław Gądecki, maj 2019 roku: "W imieniu całej Konferencji Episkopatu pragnę jak najmocniej przeprosić wszystkie osoby pokrzywdzone. Zdaję sobie sprawę z tego, że nic nie jest w stanie wynagrodzić im krzywd, jakich doznali".
Słowa, słowa, słowa.
Kara na łożu śmierci
Teraz praktyka.
16 lutego 2021 roku. W Szczecinie umiera ks. Andrzej Dymer.
Pierwsze informacje o tym, że duchowny wykorzystywał seksualnie nieletnich z założonego przez siebie Ogniska im. św. Brata Alberta, trafiły do biskupów kierujących diecezją szczecińsko-kamieńską w 1995 roku.
Sąd kościelny sprawą zajął się dopiero w 2008 roku po publikacji "Gazety Wyborczej". Gdy pisałem wspólnie z Romanem Daszczyńskim reportaż, "Grzech ukryty w Kościele", pamiętam, jak wielka nadzieja towarzyszyła ludziom, którzy przełamali swoje obawy, strach i wstyd, i którzy zdecydowali się opowiedzieć o tym, co robił duchowny.
Jak wielki był ich zawód, że w praktyce nie spotkała go żadna kara, tego nie potrafię sobie wyobrazić. A przecież było oburzenie, niekończące się dyskusje w telewizjach, stacjach radiowych, gazetach. Były tyrady polityków, co to oni zrobią, a nawet już zrobili.
Tymczasem od pierwszego wyroku sądu kościelnego - kary pieniężnej i zakazu pracy z młodzieżą - ksiądz Andrzej odwołał się.
Od tej pory przypadkiem ks. Dymera zajmował się nią - a raczej nie zajmował, bo powstrzymywał to arcybiskup Sławoj Leszek Głodź - sąd kościelny archidiecezji gdańskiej. Opisane zostało to w kolejnym reportażu, tym razem TVN24.
Postępowanie w Gdańsku zakończyło się dopiero na kilka dni przed śmiercią księdza Dymera. Przynajmniej na razie nie dowiemy się, jaki wyrok zapadł.
Ks. Maciej Kwiecień, rzecznik archidiecezji poinformował, że teraz "treść i uzasadnienie wyroku zostaną w ciągu 14 dni przesłane do Kongregacji Nauki Wiary i do archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej", a gdański trybunał "nie upubliczni dokumentacji procesowej".
Nie po raz pierwszy tak ważne decyzje zostały podjęte dopiero w chwili, gdy obwiniany umiera. Tak było choćby w przypadku kardynała Henryka Gulbinowicza i arcybiskupa Józefa Wesołowskiego.
Na kilka dni przed śmiercią 97-letniego duchownego Watykan ukarał kardynała Gulbinowicza zakazem uczestnictwa w celebracjach i używania kardynalskich insygniów . Nie zgodził się również na pogrzeb we wrocławskiej katedrze. To kara m.in. za czyny pedofilskie i molestowanie.
Z kolei arcybiskup Wesołowski został wydalony ze stanu kapłańskiego za wykorzystywanie nieletnich na Dominikanie, ale zmarł przed uprawomocnieniem się wyroku.
Wcześniej, choć informacje o ich przestępstwach były znane, latami cieszyli się poważaniem i nie spotkali się z ostracyzmem.
Podobnie było z księdzem Andrzejem.
Polityczny stempelek jakości
To prawda, nie został skazany przez sąd powszechny - jego czyny, w chwili, gdy zaczęła zajmować sie nimi prokuratura, przedawniły się. Z kolei sądy kościelne działały w jego przypadku nieśpiesznie.
Od 2008 roku znane już jednak były wstrząsające relacji pokrzywdzonych upublicznione w mediach (imiona wszystkich ofiar zostały zmienione).
Ryszard: "Przyszedłem do ogniska na wiosnę 1992 roku. Miałem wtedy 15 lat. Gdzieś dwa lub trzy miesiące po przybyciu do ogniska ks. Andrzej zaprosił mnie do pokoju, kazał mi się położyć do łóżka.
Byłem wystraszony i sparaliżowany lękiem. Zaczął mnie obmacywać, dotykać po genitaliach, nakłaniał mnie, żebym ja też go dotykał (nie zrobiłem tego, leżałem bezsilnie). Doprowadził mnie do orgazmu, po czym, kiedy wstałem, kazał siebie uderzyć, bo mnie skrzywdził.
Miał wyrzuty sumienia. Ja nic nie zrobiłem, tylko wyszedłem. (…)
Takich kontaktów seksualnych w czasie mojego pobytu w ognisku było dużo więcej, kilkadziesiąt (20-30). Wszystkie wyglądały w podobny sposób".
Kazimierz: "W nocy pojechaliśmy do hotelu, położyliśmy się spać w jednym pokoju dwuosobowym. W pewnym momencie ks. Andrzej przyszedł do mojego łóżka i zaczął mnie dotykać po genitaliach, wkładając mi ręce w majtki. Zaczął poruszać moim penisem, a następnie kazał mi robić to samo ze swoim penisem".
Eryk: "Wielokrotnie zabierał mnie do swojego pokoju, kazał kłaść mi się na łóżku, sam kładł się obok mnie. Kładł swoją głowę na mojej piersi, całował mnie, rozbierał, dotykał moich genitaliów - dotykał również siebie. Zawsze powtarzał, żebym nikomu nie mówił, bo w innym przypadku wyrzuci mnie z ogniska lub sprawi, że będę miał problemy. (...) Odszedłem, bo miałem dość tego miejsca (...)".
Szczepan: "Ks. Andrzej wezwał mnie na rozmowę - był to już późny wieczór. Gdy wszedłem do pokoju, ks. Andrzej kazał usiąść mi na łóżku i po zadaniu kilku pytań dotyczących mojego wybryku zaczął mnie obejmować i całować. Sposób całowania był podniecony i oszalały. W końcu ks. Andrzej przewrócił mnie na łóżko i zaczął rozpinać moje ubranie. Przez cały czas zachowywał się jak oszalały i strasznie podniecony".
Świadectwa nastolatków nie zrobiły najwyraźniej wrażenia na politykach ani Platformy Obywatelskiej, ani Prawa i Sprawiedliwości. Za czasów ich rządów - już po upublicznieniu sprawy - biznesy kierowane przez księdza Dymera zasilane były z kasy państwowych instytucji i firm.
Było tak w przypadku Instytutu Medycznego im. Jana Pawła II i kierowanego przez niego szpitala im. Karola Boromeusza. Pomagał też lokalny samorząd, który przekazał budynki o wartości ok. 20 mln złotych za 20 tys. złotych.
Nic zdrożnego, że państwo zasilało te przedsięwzięcia. Przy okazji stawiano jednak "stempelek jakości" księdzu dyrektorowi Andrzejowi Dymerowi. Zupełnie jakby żaden inny duchowny nie mógł kierować kościelnymi interesami, ale właśnie on.
A to już niewybaczalne. Bo w efekcie to samo państwo staje się niewiarygodne, gdy ogłasza walkę z pedofilią. A tej wiarygodności potrzeba teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Prymas jest bezradny
W poniedziałek 15 lutego 2021 roku, tuż po ukazaniu się w TVN24 reportażu "Najdłuższy proces Kościoła", do bezradności w sprawie pedofilii przyznał się prymas Polski arcybiskup Wojciech Polak.
"Uważam, że niesłychana przewlekłość kościelnych procedur w sprawie ks. Andrzeja Dymera oraz brak odpowiedniego traktowania osób skrzywdzonych na wielu etapach tego postępowania nie mają żadnego usprawiedliwienia" - napisał prymas w specjalnym oświadczeniu.
I dodał: "Po obejrzeniu reportażu jest mi przykro, że nie sprostałem oczekiwaniom osób pokrzywdzonych".
Dlatego w zdecydowany sposób powinno wkroczyć państwo. Wątpliwe, aby stało się to za sprawą komisji ds. pedofilii powołanej w sierpniu 2019 roku po filmie braci Sekielskich "Tylko nie mów nikomu" (znów były tyrady polityków i zapewnienia, czego to oni teraz nie zrobią).
Praktyka wygląda marnie.
Potrzeba było aż roku, aby został w ogóle skompletowany skład komisji. A ona sama ma się zajmować wszystkimi przypadkami, a nie tylko sprawami księży. Do jednego worka wrzucono pracowników fizycznych i księży, którzy wykonują zawód zaufania społecznego.
Po śmierci księdza Dymera przewodniczący komisji ds. pedofilii, Błażej Kmieciak powiedział, że "niepojęte jest to, że przez kilkanaście lat arcybiskupi nie zawiadamiali organów ścigania; będziemy to badać".
Równocześnie komisja ogłosiła, że przystąpiła do badania przedawnionej sprawy szczecińskiego duchownego, ale ze względu na jego śmierć postępowanie zostanie zakończone.
W ten sposób nie wyjaśnimy mechanizmów, które służyły i najwyraźniej służą nadal do tuszowania przypadków pedofilii w instytucji, która dla wierzących jest strażnikiem moralności.
W ten sposób nie pociągniemy do odpowiedzialności arcybiskupa Głódzia za ukrywanie przypadku pedofila z "Tylko nie mów nikomu" i opieszałość w sprawie ks. Dymera.
W ten sposób nie przywołamy do porządku ojca Tadeusz Rydzyka, który publicznie ogłaszał: "To, że ksiądz zgrzeszył? No zgrzeszył. A kto nie ma pokus? Niech się pokaże".
Tak nie odświeży się pamięci kardynała Stanisława Dziwisz o sprawach pedofilskich, które były do niego zgłaszane, tak samo jak nie wygra się z arcybiskupem Gądeckim.
Tym samym hierarchą, który tak ujmująco przepraszał pokrzywdzonych, a poproszony o wydanie akt sprawy księdza gwałcącego ministranta, odpowiedział prokuraturze, że wysłał je do Watykanu.
W ten sposób nie uświadomimy arcybiskupowi Andrzejowi Dziędze, że promując ks. Dymera, który był dla hierarchy najwyraźniej kurą znoszącą złote jaja, jak wielką krzywdę uczynił ofiarom.
Niech Kongregacja ds. Nauki i Wiary rozstrzyga sprawy w swoim nieśpiesznym tempie.
Ofiary nie mogą jednak czekać na sprawiedliwość latami. Przestępcami powinna zająć się prokuratura. Szybko i bezwzględnie.
Inaczej słów hierarchów, że "niosą krzyż razem z ofiarami" będziemy słuchać przez długie lata. Może i niosą ten krzyż, ale to nie oni są do niego przybici.