Biją w Polaków "jak w bęben". Biedaków nikt nie broni
Amerykanie i Australijczycy zarabiają na Wyspach znacznie więcej od Anglików. Rosjan, nie tylko pokroju Romana Abramowicza, jest coraz więcej. Ale wszyscy wieszają psy tylko na Polakach.
- Przez emigrantów z nowych państw Unii Europejskiej obniżył się standard życia obywateli Wielkiej Brytanii - grzmiał niedawno lider Partii Pracy, Ed Miliband. W Bostonie (nie tym w USA, ale 50-tysięcznym mieście w Lincolnshire) ma się odbyć marsz przeciwników napływu emigrantów - właśnie tych z "nowej" Unii. Gdy zaś mowa o nowych krajach UE, albo Europie Środkowo-Wschodniej, to zawsze w domyśle chodzi o Polaków.
Obcy zabierają lepszą pracę
W brytyjskich mediach próżno szukać informacji o emigrantach ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii albo Nowej Zelandii. Politycy nie podnoszą larum, że np. Amerykanie są na pierwszym miejscu, gdy idzie o zarobki na Wyspach, a rdzenni Anglicy lądują... poza pierwszą dziesiątką. Tak wynika z danych Institute for Public Policy Research. Która nacja jest na szarym końcu łatwo się domyślić. Dla ułatwienia - nie są to Somalijczycy, ani przybysze z Bangladeszu.
Wysokie zarobki emigrantów z innych kontynentów nie szokują brytyjskiej opinii publicznej, choć łatwo zauważyć, że oni także zabierają miejsca pracy. Do tego bardzo dobrej pracy, bo 100 tysięcy funtów rocznie i więcej nie płaci się robotnikowi w sortowni odpadów, ani nawet recepcjonistce w hotelu.
- Dla Amerykanina pensja poniżej 30 tysięcy rocznie, to "głodówa". Oni nie dopuszczają myśli, że można pracować za mniejsze pieniądze - uważa Natalia Turek, zatrudniona w City. Nie są też problemem, przynajmniej na forum publicznym, przybysze ze Wschodu, ale nieco dalszego. W Londynie, zauważalnie przybywa Rosjan. Widać już nawet sklepy z rosyjskimi towarami, niespotykane jeszcze dwa lub trzy lata temu. Home Office chętnie daje zgodę na pobyt nie tylko osobom pokroju Romana Abramowicza lub Borysa Berezowskiego. Takim zwykłym Iwanom Iwanowiczom również. Podobno na Ealingu, zwanym "polską dzielnicą", mieszka już kilkanaście tysięcy Rosjan.
Dyżurny Polak do bicia
Na pochyłe drzewo nawet koza skacze, a na słabych zawsze można sobie poużywać. Wbrew buńczucznym deklaracjom osób i instytucji, które ponoć reprezentują polską społeczność, jesteśmy mniejszością liczącą się tutaj raczej średnio. Mocnej pozycji Polaków w Wielkiej Brytanii nie zbudowała ani emigracja wojenna, ani późniejsza. - To jest prawda, której nie wolno powiedzieć głośno. Zaraz będą protesty, bo protestować umiemy jak nikt - mówi prosząca o anonimowość działaczka jednej z licznych polskich organizacji. Jak twierdzi, bardzo ciężko wypracować nowoczesną formułę działalności w polskim środowisku, wykraczającą poza festyny zwane festiwalami, rocznicowe akademie i pryncypialne potępianie "szkalowania Polaków".
Na Wyspach liczą się z tymi, którzy stoją na solidnym fundamencie ekonomicznym, oraz gdy pochodzą z krajów mających silną pozycję w świecie. Niestety, Polacy - bez względu na dobre samopoczucie - w większości nie są w stanie imponować nikomu stanem posiadania, a Polska nie kojarzy się raczej Brytyjczykom z mocarstwem - w jakimkolwiek znaczeniu. Toteż, gdy trzeba znaleźć kozła ofiarnego, Polacy są niezastąpieni. - Jeżeli patrząc na inne nacje, wciąż nie wyciągniemy dla siebie żadnych wniosków, będziemy nadal dyżurnym chłopcem do bicia - dodaje działaczka.
Bezpieczniej skopać słabego
A może jest coś z prawdy w stwierdzeniu o obniżeniu standardu życia Brytyjczyków z powodu napływu dużej ilości emigrantów. Ekonomista i analityk, Tomasz Grunt nie ma wątpliwości. - Staniała siła robocza. Tu jest problem, a nie w "zabieraniu miejsc pracy". Emigranci godzą się na niższe stawki, co jest dla Brytyjczyków korzystne, bo płacą mniej za usługę, albo inną pracę. Jednak sami chcieliby zarabiać godziwie, a tak się nie da - tłumaczy Grunt. Podobnie jak nie da się oficjalnie zróżnicować płac własnych obywateli i emigrantów, choć nieformalnie nieraz tak bywa. Na stanowiskach gdzie pensja jest negocjowana, dla emigrantów propozycje są czasem kwotowo niższe.
Ekonomista przypomina o panującym kryzysie, który odbija się mniej albo bardziej widocznie na rynku pracy i poziomie zarobków. Kryzysu jednak gołym okiem nie widać, a emigrantów owszem. Jeszcze bardziej słychać, a czasem nawet czuć. W wielkiej rodzinie narodów, która zamieszkuje Wyspy Brytyjskie, są bogaci kuzyni zza oceanu, Antypodów, albo Dalekiego Wschodu, oraz ubodzy krewni z Europy Środkowej. Zawsze przyjemniej i bezpieczniej poużywać sobie na tych drugich.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy