ŚwiatBierność terrorystów - cisza przed burzą?

Bierność terrorystów - cisza przed burzą?

Dlaczego po 11 września 2001 roku nie było w USA żadnego ataku terrorystycznego, choć mimo wszelkich środków ostrożności "nadal śmiesznie łatwo byłoby na przykład wysadzić w powietrze samochód w centrum Chicago"?

13.04.2005 | aktual.: 13.04.2005 14:29

Znany amerykański publicysta Thomas L. Friedman odpowiada na to pytanie na łamach środowego "New York Timesa" w artykule zatytułowanym "Cisza przed burzą?".

Jego zdaniem po amerykańskich interwencjach w Afganistanie i Iraku terroryści uznali, że właśnie tam trzeba stawić czoło Stanom Zjednoczonym. Doszli do wniosku, że "jeśli pokonają Amerykę w sercu świata arabsko-muzułmańskiego, będzie to miało znacznie większy rezonans niż zdetonowanie bomby samochodowej w Las Vegas, tym bardziej, iż ataki z 11 września wywindowały poprzeczkę terroryzmu bardzo wysoko".

Właśnie dlatego siatka terrorystyczna Al-Kaidy wysyła teraz dżihadystów (wojowników świętej wojny)
do Iraku, gdzie wspierają partyzantkę sunnicką rekrutującą się ze zwolenników byłego dyktatora Saddama Husajna i szeregów jego rozwiązanej partii Baas.

Friedman przyznaje, że zwiększona czujność amerykańskich służb bezpieczeństwa oraz ich współpraca z wywiadami europejskimi i arabskimi bez wątpienia utrudniła działalność terrorystów w USA. Jednak przypomina liczne doniesienia mediów o tym, jak wciąż łatwo jest zmylić kontrole w amerykańskich portach i na przejściach granicznych.

"Każdy, kto leciał po 11 września prywatnym odrzutowcem, powie wam, że bezpieczeństwo na prywatnych lotniskach jest nadal tak słabe, iż gdybyście pojawili się tam w saudyjskim nakryciu głowy z prawem jazdy z Wirginii Zachodniej na nazwisko Billy Bob bin Laden i zapytali, w którą stronę ma polecieć wasz wynajęty Learjet, aby dotrzeć do Dolnego Manhattanu, są spore szanse, że nikt by was nie zatrzymał" - pisze publicysta amerykański.

Na razie dżihadyści nie próbowali przedrzeć się przez te nieszczelności, bo byli pochłonięci walką w Iraku. Teraz jednak - zauważa Friedman - sytuacja może się zmienić, gdyż wybory powszechne w Iraku i powstanie tam nowych, demokratycznych władz zdają się sygnalizować, iż partyzantka przegrywa.

"Nie jest wykluczone, że Stany Zjednoczone będą nawet mogły wycofać część swoich wojsk. Dla baasistów i dżihadystów nie ma zaś nic gorszego jak ponieść klęskę w samym sercu swego świata i, co jeszcze straszniejsze, doznać tej klęski z rąk innych Arabów i muzułmanów, którzy obalają wizję i taktykę dżihadystów" - pisze publicysta "New York Timesa".

Właśnie dlatego Friedman obawia się, że "jeśli dżihadyści dojdą do wniosku, iż zostali pokonani w samym środku swego świata, zechcą w desperacji dokonać w Ameryce jakiegoś spektakularnego zamachu terrorystycznego, który trafiłby na czołówki mediów".

"Krótko mówiąc, im bardziej dżihadyści przegrywają w Iraku, tym bardziej prawdopodobne jest, że postanowią użyć resztek swych sił, by powetować sobie tę porażkę i zrobić w Ameryce coś szalonego. Róbmy zatem nadal swoje w Iraku, ale bądźmy niesłychanie czujni u siebie w kraju" - konkluduje publicysta amerykański.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)