Bezsensowna gra o tron w PO
Platforma Obywatelska najbardziej chyba lubi rozwiązywać te problemy, które sama sobie stwarza. Teraz zajmuje się wyborami na przewodniczącego partii - czytamy w tygodniku "Polityka".
13.08.2013 | aktual.: 13.08.2013 08:22
Donald Tusk w 2010 r. zadeklarował, że w 2014 r., kiedy ze statutowego kalendarza przypadał czas wyboru przewodniczącego (po 4-letniej kadencji), zrezygnuje z funkcji szefa partii. To było jedno z tych wielu rzuconych lekko stwierdzeń premiera, z którym potem nie wiadomo, co robić. Od tej nieszczęśliwej deklaracji zaczęły się dzisiejsze kłopoty z wyborami szefa partii.
Tusk mógł zatem zrobić normalne wybory przewodniczącego podczas zjazdu partii w 2014 r., gdzie rzecz zakończyłaby się w jeden dzień, a po wytłumaczeniu sytuacji delegatom i tak zostałby wybrany na kolejną kadencję. W końcu stanowisko szefa partii jest powiązane z funkcją premiera (co wielokrotnie deklarował sam Tusk i inni politycy Platformy).
Odchodząc z kierowania ugrupowaniem, musiałby zatem ustąpić z szefowania rządowi, w czasie niezakończonego wciąż kryzysu, z aktualnym przecież społecznym mandatem wystawionym w 2011 r. na cztery lata. Było zatem wiele argumentów, aby wycofać się podczas kongresu, a nawet na długo przed nim, z niefortunnej deklaracji o odejściu.
Jarosław Kaczyński sprawę swojego wyboru na szefa PiS załatwił w jeden dzień i już nie ma tematu. Nikt nie zamierza podważać legitymacji prezesa tylko dlatego, że nie miał on w partii konkurencji - czytamy w tygodniku "Polityka".
Takie wybory, jak wymyślił to sobie Tusk, przestają być statutową, proceduralną sprawą, a stają się próbą sił. Donald Tusk odmówił debaty publicznej ze swoim konkurentem, za co został osądzony... Jarosław Gowin natomiast atakuje swojego konkurenta publicznie i zbliża się coraz bardziej do argumentacji i retoryki wręcz opozycyjnej. A konkurent jest zarówno przewodniczącym partii, jak i premierem. Co zdaniem autorów tekstu, to stawia przed Gowinem problem o znamionach kwadratury koła.