PolskaBez ustawy o związkach partnerskich zalegalizowali związek

Bez ustawy o związkach partnerskich zalegalizowali związek

Notarialne pełnomocnictwa, testamenty, umowa partnerska, zmiana nazwiska - to niektóre z formalności, które przeprowadzili Marek i Jędrzej Idziak-Sępkowscy, chcąc zalegalizować swój związek. Podkreślają, że nie chcieli obchodzić prawa, ale podeszli do niego w sposób kreatywny.

Bez ustawy o związkach partnerskich zalegalizowali związek
Źródło zdjęć: © WP | Tomasz Gdaniec

Idziak-Sępkowscy zyskali popularność w zeszłym roku, kiedy na stronie Nasze Wielkie Krakowskie Wesele (nasze-wielkie-krakowskie-wesele.pl) opowiedzieli, w jaki sposób zalegalizowali swój związek i zamieścili relację z towarzyszącej temu uroczystości.

Jak sami podkreślają, nie chcieli obchodzić obowiązującego w Polsce prawa, ale podeszli do niego "w sposób humanistyczny i kreatywny".

- Zebraliśmy wszystkie możliwości, o których słyszeliśmy. Gdzieś usłyszeliśmy o pełnomocnictwach, o ślubach humanistycznych. Z własnych i rodzinnych doświadczeń wiemy o możliwości zmiany nazwiska, słyszeliśmy o parze z Wrocławia, która to zrobiła. Myśmy to wszystko zebrali w całość. Zależało nam też na tym, by nadać tej uroczystości formalny charakter - podkreślają Idziak-Sępkowscy w rozmowie.

Aby sformalizować związek mężczyźni zmienili nazwiska (obaj noszą teraz takie same, podwójne: Idziak-Sępkowscy), zawarli umowę partnerską oraz sporządzili trzy pary aktów notarialnych.

- Sama struktura dokumentów to jest jedna rzecz, ale to, że udało nam się to zrobić i to w takiej uroczystej formie, w gronie naszych najbliższych, spowodowało, że zmieniło się przede wszystkim podejście w naszych głowach. Po tym wszystkim już nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy się nazywać kolegami, kuzynami czy współlokatorami - bo tak często pary homoseksualne o sobie mówią. W związku z tym, jeżeli idziemy załatwiać jakąś sprawę w imieniu tego drugiego, to używamy sformułowania: mój partner życiowy, mamy do tego pełne prawo, odwagę i nie musimy się krępować. I to chyba też nam bardzo dużo ułatwia - dodają.

Pierwsza para aktów notarialnych to pełnomocnictwa, które upoważniają każdego z partnerów do swobodnego dysponowania wszystkimi składnikami majątku ruchomego i nieruchomego formalnie należącego do drugiego partnera, do wszystkich czynności formalno-prawnych urzędowych i notarialnych, do wzajemnego decydowania o sprawach wagi najwyższej, np. informacji o stanie zdrowia, zaprzestania uporczywej terapii, decyzji w sprawie dysponowania organami, o pochówku (choć w tych dwóch ostatnich sprawach obowiązujące prawo i precedens są niejednoznaczne).

Pełnomocnictwo daje też każdemu z parterów prawo do decydowania w imieniu drugiego o wszystkich sprawach codziennych, związanych z bieżącym prowadzeniem wspólnego gospodarstwa domowego i zarządzania wspólnie zgromadzonym majątkiem.

Drugą parą dokumentów notarialnych były testamenty, których celem było to, aby w przypadku śmierci jednego, drugi odziedziczył cały majątek po nim.

Aby "owdowiały" partner nie musiał się dzielić częścią majątku ze spadkobiercami ustawowymi, potrzebna była umowa o zrzeczeniu się dziedziczenia przez najbliższych krewnych, czyli trzecia para aktów. W myśl prawa pierwszeństwo w dziedziczeniu ma najbliższa rodzina - w przypadku małżeństw to owdowiały małżonek, w tym przypadku byliby to rodzice, a nie życiowy parter. Dlatego Idziak-Sępkowscy zawarli ze swoimi rodzicami umowę, w której ci zrzekają się dziedziczenia po dzieciach. Umowa jest tak skonstruowana, że również inni spadkobiercy rodziców nie będą mogli rościć sobie pretensji do majątku.

- Rozmawialiśmy z notariuszem, co by było, gdyby rodzina się zbuntowała - w naszym przypadku czysto teoretycznie, ale mamy taki przypadek wśród znajomych, gdzie jeden z chłopaków jest nieakceptowany przez swoją rodzinę. I są sposoby, żeby osiągnąć taki skutek prawny jak my, nie angażując w to rodziny. Jeśli rodzic nie interesuje się życiem swojego dziecka, nie akceptuje jego wyborów życiowych ani jego związku, ma on pełną podstawę prawną, by go wydziedziczyć. Jest to trudne i przykre, bo w polskim prawie trudno kogoś wydziedziczyć, zwłaszcza rodzica, nie wiemy też, jak by orzekały sądy, bo jeszcze nie było takiego precedensu, ale możliwość taka jest - podkreślają Idziak-Sępkowscy.

Dodają, że bardzo ważne dla nich było, aby "gdzieś na dokumencie sygnowanym przez urzędnika państwowego było napisane, że są razem". - To nie wynika z dokumentów notarialnych, one w żaden sposób nie odnoszą się do tego, ze my jesteśmy związkiem. Takie same dokumenty można napisać w stosunku do sąsiada i one będą brzmiały identycznie, a nam chodziło o to, żeby jednoznacznie wyrazić wolę, z jaką my je zawieramy, żeby potem nikt nie śmiał ich podważyć. I właśnie dlatego kolejnym dokumentem jest umowa partnerska podbita pieczęcią z orłem w koronie. To ważny symbol dla nas jako ludzi i jako Polaków - tłumaczą.

Jak podkreślają, umowa jest ich dziełem autorskim, wspieranym przez notariusza, bazującym na kodeksie cywilnym. - W polskim prawie jest tak, że każdy może się ze sobą umówić na wszystko, my się umówiliśmy, że jesteśmy razem, że się wspieramy, tam się pojawiają takie słowa jak miłość, wierność, zaufanie, opieka, treść uroczystej przysięgi, odwołanie do wartości, którymi się kierujemy na co dzień - wyliczają Idziak-Sępkowscy.

Ten dokument był podpisywany przy gościach. Akty notarialne nie mogły być podpisywane w ten sposób, ponieważ mają charakter poufny. Zaś umowa partnerska, odczytywana głośno przy gościach, jest - jak podkreślają - przysłowiowym "tak".

Dla nich było to ważne po pierwsze z powodów emocjonalnych. - Chcieliśmy, żeby zaproszeni na uroczystość goście widzieli, zobaczyli, że my jesteśmy razem; to jest ważne dla związku i nas to bardzo wzmocniło - mówią. Zwracają jednak również uwagę na drugi, praktyczny aspekt - umowa jest materiałem dowodowym, że się kochali i żyli wspólnie, w razie gdyby komuś przyszło do głowy podważanie dokumentów, np. testamentu jednego z parterów.

- Umowa była zainspirowana w pewnym stopniu wyrokiem Sądu Najwyższego, który orzekł w 2012 r., że konkubinatowi homoseksualnemu przysługują podobne prawa jak heteroseksualnemu. Konieczne jest jednak udowodnienie faktu pożycia. De facto ona jest dowodem. Podpisanym przez świadkowe i w obecności kilkudziesięciu świadków - tłumaczą Idziak-Sępkowscy.

Jak sami przyznają, przyjęta przez nich formuła ma swoje wady, a podpisane przez nich dokumenty - choć w niektórych aspektach dają im względem siebie prawa nawet większe niż mają wobec siebie małżonkowie - nie powodują, że ich związek jest w jakikolwiek sposób chroniony prawnie.

Mimo nazwania go "partnerstwem" nie powoduje wstąpienia w rejestrowany związek. Umowa partnerska nie zmienia ich stanu cywilnego, zatem w myśl prawa dalej są stanu wolnego. - We wszystkich dokumentach, w tym skarbowych i ubezpieczeniowych, odnoszących się do sytuacji życiowej, brakuje rubryczki "w związku partnerskim". Więc siłą rzeczy trzeba podpisywać się pod dokumentami stwierdzającymi faktyczną nieprawdę - dodają Idziak-Sępkowscy.

Akty notarialne nie dają automatycznego prawa do występowania w imieniu partnera - należy okazać pełnomocnictwo, co może być kłopotliwe, nie wprowadzają wspólnoty majątkowej, co może mieć określone konsekwencje podatkowe. Dziedzicząc po partnerze, pozostaje się w najwyższym progu podatkowym. W kwestii podejmowania decyzji np. dotyczących zdrowia, jeśli najbliżsi krewni nie zgadzają się z działaniem partnera, mogą próbować podważać pełnomocnictwo.

Wciąż nie ma też możliwości prawnych, by ubezpieczyć bezrobotnego partnera, partnerzy nie mogą dziedziczyć po sobie emerytury.

- Dlatego potrzebna jest ustawa o związkach partnerskich, ponieważ w ten sposób państwo polskie, a tym samym całe społeczeństwo przyjmie do wiadomości oczywisty fakt, że część ludzi żyje w związkach homoseksualnych. A to wielu innym parom ułatwi życie, niezainteresowanych nie narażając na żaden uszczerbek - przekonują Idziak-Sępkowscy.

Polacy mogą zawierać jednopłciowe małżeństwa za granicą

Choć polskie prawo nie uznaje małżeństw jednopłciowych, polscy obywatele bez większych problemów mogą zawierać je za granicą - z obywatelami krajów, w których jest to możliwe - powiedział Dawid, Polak od dwóch lat żyjący w związku małżeńskim z innym mężczyzną.

Dziennikarz: Od pięciu lat jesteś w związku, a od dwóch zamężny. Jak udało Ci się to zrobić, skoro w Polsce nie została prawnie unormowana możliwość zawarcia jednopłciowego związku?

Dawid: Polak może zawrzeć jednopłciowy związek małżeński z obywatelem kraju, w którym jest to możliwe. Mój mąż jest Hiszpanem.

Dziennikarz: Do zawarcia takiego związku potrzebne jest uzyskanie zaświadczenia o tym, że jesteś stanu wolnego. Urzędy stanu cywilnego oczekują wskazania imienia i nazwiska przyszłego małżonka i odmawiają wydania dokumentu, gdy okazuje się, że chcesz zawrzeć związek z osobą tej samej płci. Czy miałeś taki problem?

D.: Muszę przyznać, że choć byłem nastawiony na najgorszy scenariusz, urzędnik przyjął moje podanie, ale nie przeprowadził ze mną wywiadu, który często w takich sytuacjach ma miejsce.

Nie zawsze jednak tak to przebiega, bo już na etapie wyrażania zgody na zawarcie związku za granicą zdarzają się przypadki odmowy. Podejrzewam, że w różnych urzędach różnie to wygląda. Cały szkopuł w tym, na kogo się trafi. Moim zdaniem warto zrobić rozeznanie, który urząd w Polsce jest bardziej przychylny i tam po prostu udać się po potrzebny dokument.

Dziennikarz: Jeśli USC odmawia wydania zaświadczenia o stanie cywilnym, zamyka to możliwość zawarcia za granicą małżeństwa z osobą tej samej płci?

D.: Czasami wystarczy do tego okazanie rozszerzonego aktu urodzenia, w którym znajduje się informacja o stanie cywilnym. Gdy w Polsce występuje się o ten dokument, nie ma potrzeby składania oświadczenia o chęci zawarcia małżeństwa za granicą. Jednak nie wszystkie zagraniczne urzędy akceptują taką formę. Wynika to np. z faktu, że w Unii Europejskiej posługujemy się ujednoliconymi drukami urzędowymi. Pozostaje również droga sądowa, jednak takich spraw było dotąd kilka, a sądy nie wyraziły zgody na zawarcie małżeństwa.

Dziennikarz: Czy polskie prawo uznaje Twoje małżeństwo? Możesz w Polsce formalnie potwierdzić jego zawarcie?

D.: Na szczęście nie wydarzyło się jeszcze nic, co wymagałoby ode mnie powoływania się ten fakt. Ale wiem, że gdybym na podstawie urzędowego dokumentu hiszpańskiego chciał swój związek zarejestrować w Polsce, musiałbym się liczyć z odmową, choć w przypadku małżeństwa kobiety i mężczyzny formalnie odbywa się przez zwykłą adnotację w dokumentach.

Formalnie akta stanu cywilnego zawierają jedynie informacje potwierdzające zdarzenia zgodne z faktami, więc teoretycznie nie ma miejsca na uznaniowość. Wzmianka o zawarciu związku małżeńskiego za granicą odbywa się na podstawie dokumentu urzędowego, zatem odmowa w tym przypadku oznaczałaby spieranie się z faktami.

Konstytucyjny zapis o tym, że małżeństwo, jako związek kobiety i mężczyzny, znajduje się pod ochroną i opieką państwa jest nadinterpretowywany. Jest to też spowodowane stanowiskiem Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w jednym z orzeczeń za zasadną uznał odmowę wpisania do akt wzmianki o zawarciu związku partnerskiego za granicą, uznając, że "bezwzględnie obowiązuje regulacja konstytucyjna wizji rodziny, jaką jest trwały związek mężczyzny i kobiety".

Jako obywatel UE przede wszystkim widzę w tym próbę tworzenia sztucznych podziałów na prawa, które przysługują mi w Polsce, oraz te, które wynikają z prawa wspólnotowego. Prawa przyznane mojemu małżonkowi w Hiszpanii, a przez to również i mnie - na mocy prawa hiszpańskiego - powinny być respektowane w Polsce. To nie jest tak, że silniej oddziałuje na mnie prawo polskie, bo jestem Polakiem. Tej logiki w ogóle nie uznaję.

Dziennikarz: Polskie prawo przyznaje małżonkom pewne szczególne prawa, w tym możliwość wspólnego, najczęściej korzystniejszego, rozliczenia się z podatków. Czy Tobie z faktu, że jesteś w związku małżeńskim, przysługują jakiekolwiek dodatkowe prawa?

D.: Nie. To, że jesteśmy w związku, na co dzień niczego mi nie ułatwia. Wręcz przeciwnie. Trudności, które jako pierwsze przychodzą mi na myśl, dotyczą odbierania przesyłek pocztowych. Te doręczane do domu, są nam wydawane, bo zwykle listonosz oddaje przesyłkę temu, który otwiera drzwi pod tym samym adresem. Ale już w okienku na poczcie tak to nie wygląda.

Choć Prawo pocztowe nakazuje wydanie przesyłki adresatowi, ale też - jeśli nie złożył on w placówce pocztowej stosownego zastrzeżenia - zamieszkałej z nim pełnoletniej osobie, to w okienku najczęściej okazuje się, że wpisany w dowodzie osobistym ten sam adres zamieszkania to za mało. Od pani w okienku zwykle słyszę odpowiedź sprowadzającą się do stwierdzenia "wolałabym nie". Sprawę dodatkowo może skomplikować wprowadzenie nowych dowodów osobistych - w nich już nie ma adresu zamieszkania.

Dziennikarz: Poczta to jedyne miejsce, w którym napotykasz na trudności związane z nieuznawaniem przez polskie państwo związków osób tej samej płci?

D.: Na co dzień problemy zdarzają się też u lekarzy, bo nie wszyscy przywykli jeszcze do tego, że razem zapisujemy się na wizytę, odbieramy swoje wyniki czy wspólnie je omawiamy. To środowisko generalnie jest otwarte i chętne do pomocy, choć każdorazowo tego typu sytuacja wiąże się z koniecznością jej tłumaczenia.

Bardziej problematyczne są sprawy, które załatwia się na podstawie prawa publicznego, administracyjnego. Nie mam możliwości załatwienia sprawy w przyzwoitym terminie, jak inny obywatel. Również w bankach, choć to prywatne instytucje, też istnieją pewne rygory dotyczące składanych oświadczeń, a poświadczenie nieprawdy może wiązać się z konsekwencjami prawnymi i finansowymi.

Tak było w przypadku oświadczenia o stanie cywilnym i wyboru procedury dotyczącej kredytu mieszkaniowego, który chcieliśmy wziąć razem. Rozmawialiśmy o tym z pracownikiem banku i on sam nam to odradził, argumentując, że wywoła to niepotrzebną dyskusję, przez co transakcja może nie dojść do skutku. Systemowo odpowiedzialność za podanie nieprawdy jest w takich wypadkach przerzucona na mnie.

Podobnie w procedurze cywilnej i karnej - policja, sądy nie uznają naszego statusu jako małżonków.

Dziennikarz: A jest coś, co Twojego męża w Polsce dziwi?

D.: Mój mąż traktuje Polskę jako kraj wschodzący, i dostrzega dobre zmiany zachodzące w coraz szybszym tempie. Coraz rzadziej bywa czymś zaskoczony, zasymilował się. Poza tym jest gorliwym katolikiem. Ja nie chodzę do kościoła, on bardzo naciska na poświęcenie mieszkania, więc mówię mu, żeby sam sprowadził proboszcza. To się jeszcze nie stało, ale myślę, że z tym też nie byłoby problemu.

Dziennikarz: Hiszpańskie prawo pozwala osobom żyjącym w jednopłciowych związkach na adopcję dzieci. Myślałeś o tym?

D.: Myślałem, ale nie zdecydujemy się na ten krok. Wiem, że mimo pozytywnych zmian, polskie społeczeństwo nie jest jeszcze na to gotowe. To ogromna odpowiedzialność za życie drugiego człowieka i nie chciałbym sprawić mu tutaj piekła. Ja się z tym zgodziłem i odpuściłem. Ale myślę, że są pary, które po prostu potrzebują mieć dziecko. To jest czysto ludzkie.

Zobacz również: Związki partnerskie przepadły w Sejmie
Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)