Bez szans na ratunek
Z Krzysztofem Wielickim, zdobywcą korony Himalajów, najwybitniejszym polskim wspinaczem wysokogórskim, rozmawia Tomasz Gdula.
23.08.2005 | aktual.: 23.08.2005 09:49
- Dwoje Polaków, którzy zaginęli u stóp góry Elbrus na Kaukazie, to ofiary tragicznego wypadku czy brawury i braku wyobraźni?
- Myślę, że musimy już mówić o Polakach, którzy zginęli, a nie zaginęli pod Elbrusem. Niestety. Nie potrafię jednoznacznie ocenić ich kwalifikacji, mam za mało danych. Niewiele jednak wskazuje, że zachowali się jak wytrawni wspinacze.
-* Skoro pan uważa, że nie ma już szans na ratunek to jaki sens miał wyjazd ojca i brata zaginionych wraz z dwoma polskimi alpinistami w miejsce tragedii?*
- Absolutnie nie ganię tej decyzji. Bardzo dobrze, że pojechali, spotkali się z grupą ratowniczą i na własne oczy zobaczyli, co się stało. Tylko to mogli zrobić, bo ich bliscy leżą kilkanaście metrów pod lodem i z pewnością nie żyją.
- Na jakiej podstawie zarzuca pan nieprofesjonalizm tej grupie wspinaczy?
- Szło czworo ludzi i można wnioskować, że przed wyprawą założyli, iż przydarzy im się wszystko, co najlepsze. To największy błąd. Zawsze trzeba wziąć pod uwagę najtragiczniejszy scenariusz i przygotować się na niego.
- Alpiniści wpadli do szczeliny w lodowcu. Czy takie miejsca są widoczne?
- Byłem kiedyś na Kaukazie, wspinaczka się udała, a za rok wróciłem w to samo miejsce i włos mi się zjeżył. Okazało się, że za pierwszym razem pewnie stąpaliśmy po śniegu, a pod nami były kilkudziesięciometrowej głębokości szczeliny, których zazwyczaj nie widać. Dopiero, gdy wywiało znad nich śnieg, zrozumiałem czym groził każdy krok.
- Jak więc można uniknąć takich wypadków?
- Wystarczy związać się liną, czego Polacy zapewne nie zrobili. Gdyby się związali, do szczeliny wpadłaby jedna, może dwie osoby, ale nie cała czwórka. Chyba, że szli nie w poprzek tylko wzdłuż lodowej przepaści, ale taka sytuacja zdarza się raz na sto. Poza tym dwóm osobom udało się wyjść. Nie rozumiem, dlaczego nie wydobyli towarzyszy, dopuszczając, by przysypał ich lód.
- Ci dwoje wpadli ponoć na 25 metrów. Czy w takiej sytuacji pozostali mogli zrobić cokolwiek?
- Oczywiście. Przy podobnych zdarzeniach używa się wszystkiego: stalowych linek, sznurków, sznurowadeł. Ważne jest także, by być przy kolegach, podtrzymywać ich na duchu i możliwie szybko wezwać pomoc. A to najlepiej zrobić przez telefon satelitarny, alarmując najbliższą grupę ratowników. Polacy zapewne nie mieli stalowej linki, ratunku wzywali okrężna drogą, bo nie znali bezpośredniego połączenia. Wszystko było nie tak.
- Jakie wnioski powinni wyciągnąć z tej tragedii inni amatorzy wysokich gór?
- Najważniejsze, by wspinaczki uczyć się w klubach, a nie na własną rękę. Każdą wyprawę trzeba starannie przygotować, szczegółowo poznać trasę. Gdy zaczynałem się wspinać trzeba było przed wyjściem na szlak zdać egzamin z jego znajomości. Dziś nikt tego nie wymaga. Góry są piękne, lecz i niebezpieczne. Fakt, że ktoś obszedł Tatry i Alpy wcale automatycznie nie czyni go alpinistą. Gdy się o tym zapomina, dochodzi do tragedii takich, jak pod Elbrusem.
- Dziękuje za rozmowę.