Bez skrupułów zabili 29 osób, zbrodnie wstrząsnęły krajem
Ich procesy wstrząsnęły Rosją. Mają kilkanaście, dwadzieścia kilka lat i brutalnie "likwidują" imigrantów, którzy - ich zdaniem - zagrażają ich ojczyźnie. Są wśród nich mężczyźni i kobiety. W sądzie nie wyglądali na skruszonych, bo ci "urodzeni mordercy" zyskują w Rosji popularność. Falę przemocy na tle rasowym, która zalewa Rosję, opisuje na łamach Wirtualnej Polski Katarzyna Kwiatkowska.
Rosyjscy nacjonaliści w rozmowie z zagranicznym dziennikarzem zachowują poprawność polityczną. - Breivik jest chorym umysłowo człowiekiem - mówi Dmitrij Diomuszkin, lider zdelegalizowanej organizacji "Słowiański Sojusz". - My wyrzekamy się przemocy - mówi mi Diomuszkin.
Eksperci monitorujący sytuację ultraprawicowych ruchów w Rosji ostrzegają jednak: znani przedstawiciele skrajnych nacjonalistów, tacy jak Diomuszkin czy Aleksandr Biełow, to tylko wierzchołek góry lodowej. W rzeczywistości rządzą, ukryci za ekranami swoich komputerów, nieznani opinii publicznej ekstremiści. Oni nawołują do przemocy na tle etnicznym i rasowym. Oni również tworzą kult zabójców w "słusznej sprawie".
"Rok białego terroru"
Lipiec 2010 rok, Moskwa. Na ławie oskarżonych siedzi trzynastu członków ultranacjonalistycznej grupy "NSO-Siewier". Mają od 17 do 28 lat. Jest wśród nich dziewczyna, 21-letnia studentka dziennikarstwa moskiewskiego Uniwersytetu im. Łomonosowa. O tak prestiżowych studiach marzą setki jej rówieśników. Oskarżeni nie wyglądają na seryjnych przestępców.
Pozory jednak mylą. Mimo młodego wieku lista zbrodni, które mają na sumieniu jest druzgocząca - zabili co najmniej 27 osób, napadli na ponad 50. Grupa polowała na migrantów z Kaukazu, Azji i czarnoskórych.
"Nacjonalistyczno-Socjalistyczna Społeczność" (NSO) powstała w 2004 roku. W swoich dalekosiężnych planach organizacja chciała "przejąć władzę w Rosji". Jednak członkowie grupy, zamiast ścierać się na demonstracjach z dobrze zbudowanymi przedstawicielami porządku publicznego, woleli napadać na bezbronnych przybyszy. W 2007 roku organizacja podzieliła się na kilka podgrup. Jedną z nich był "NSO-Sievier". Jej liderem został 27-letni Maksim Bazyliow, przezwisko "Adolf". "Adolf" nie chciał tracić czasu na polityczne mitingi - nawoływał do zabijania migrantów i politycznych przeciwników. Rok 2008 grupa ogłosiła "rokiem białego terroru". Zaczęło się polowanie.
Jak zauważają dziennikarze tygodnika "Włast", młodzi zabójcy nie okazywali w sądzie wyrzutów sumienia. Przeciwnie, sprawiali wrażenie zadowolonych z siebie. Zachowywali się niczym gwiazdy popkultury - pozowali do zdjęć, zapewniali o słuszności swych racji. Sąd nie podzielił ich zdania i wymierzył surowe wyroki. Pięciu członków grupy skazano na dożywocie, reszta dostała od 10 do 23 lat więzienia. Ultranacjonaliści natychmiast wpisali ich na listę "więźniów wolności". Na forach internetowych zaciekle bronili swoich kolegów. "Grupa Trzynastu", jak nazwali skazanych rosyjscy dziennikarze, mimo utajnienia procesu, zyskała sławę bohaterów ruchu.
Zakochani mordercy
Niekwestionowanymi bohaterami dla ultranacjonalistów są też Nikita Tichonow i Jewgienia Chasis. Na stworzonej przez zwolenników stronie internetowej ich portrety wyglądają niewinnie. Szczęśliwie zakochana para młodych ludzi, jakich wiele.
W 2008 roku ta para z zimną krwią popełniła podwójne morderstwo. Tichonow i Chasis w biały dzień zastrzelili znanego obrońcę praw człowieka Stasa Markiełowa i jego koleżankę Anastasję Baboruwą, dziennikarkę opozycyjnej "Nowej gazety" i działaczkę ruchu antyfaszystowskiego.
Tichonow i Chasis należeli do ultranacjonalistycznych organizacji. Byli znani w tym środowisku. Tichonowa podejrzewano o zabójstwo antyfaszysty Aleksandra Riuchina. Markiełow reprezentował w sądzie rodzinę ofiary. Chasis była mistrzynią Moskwy w kick boxingu.
Proces pary zabójców cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów. Podczas rozprawy oboje uśmiechali się do obecnych na sali dziennikarzy. Nie przyznali się do winy. Nie pomogło to im uniknąć wyroku: Nikitę Tichonowa skazano na dożywocie, jego partnerkę na osiemnaście lat kolonii karnej.
Tichonow i Chasis stali się gwiazdami, trochę jak z filmu "Urodzeni mordercy". Mimo wyroku Tichonow nie zrezygnował z politycznej aktywności. Udziela się na swoim blogu. Niedawno skomentował podróż Diomuszkina i Biełowa do Czeczenii. "Oficjalni przedstawiciele" ruchu radykalnych nacjonalistów pojechali z wizytą do prezydenta Kadyrowa i pochwalili porządek, który panuje w jego republice. Jak twierdzą, przekonali się na własne oczy, że tamtejsi Rosjanie mają się całkiem nieźle i nie zagraża im kaukaski nacjonalizm.
Czeczeńską podróż skrytykowano na forach internetowych neofaszystów. Diomuszkina i Biełowa nazwano zdrajcami. Tichonow odniósł się do tej wizyty ze sceptycznym zrozumieniem. "Nacjonaliści różnych krajów mogą się wzajemnie zrozumieć" - stwierdził wielkodusznie na łamach swojego bloga.
W tej samej publikacji pochwalił aktywną działalność kilku swoich kolegów, jednocześnie nie żałował gorzkich słów anarchistom i sympatyzującym z nimi - jego zdaniem - mediom. Wszystko to sprawiało wrażenie wypowiedzi autorytetu, który w więzieniu niesłusznie cierpi za "sprawę".
Władze rosyjskie walczą z ultranacjonalizmem delegalizując kolejne organizacje. Wcześniej Kreml patrzył na ich działalność przez palce. Kiedy jednak w grudniu 2010 roku wściekli neofaszyści wyszli na ulicę Moskwy, władze powiedziały: dość. Delegalizacja ruchu nie przyniesie jednak skutków bez mądrej polityki narodowościowej. W Rosji - państwie wieloetnicznym - z roku na rok maleje tolerancja dla "obcych". Coraz więcej osób - szczególnie młodych - jest podatnych na hasła "Rosji dla Rosjan". Ktoś z nich może znowu zacząć polowanie...
Katarzyna Kwiatkowska, Wirtualna Polska