"Bez rezydentów będę musiał zamknąć oddział". Lekarz mówi co nas czeka, gdy zabraknie rezydentów
- Dramatycznie wydłuży się kolejka operacyjna, zmniejszy się liczba przyjęć pacjentek na patologię ciąży, będzie problem z obsługą znieczuleń do porodu, a w skrajnych wypadkach oddziały będą zamykane - profesor Romuald Dębski uświadamia, co czeka pacjentów, jeśli rząd nie usłyszy głosu rezydentów.
31.10.2017 | aktual.: 31.10.2017 15:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W poniedziałek rezydenci zakończyli trwający od 2 października protest głodowy, ale nie oznacza to końca walki o zwiększenie nakładów na służbę zdrowia, bo to o to, w pierwszej kolejności, walczą młodzi lekarze. Dopiero w drugiej, domagają się podwyższenia swoich stawek za pracę. Ich kolejny sposób zwrócenia uwagi na dramatyczną sytuację w służbie zdrowia będzie znacznie bardziej radykalny i odbije się na nas wszystkich - pacjentach.
Od listopada, lekarze rezydenci chcą zacząć zrzekać się klauzuli opt-out czyli pisemnego zapisu, w którym jako lekarze dyżurujący wyrazili zgodę na pracę w wymiarze przekraczającym przeciętnie 48 godzin tygodniowo. Dzięki klauzuli opt-out pacjenci mieli zapewnioną ciągłość opieki, a sami lekarze mieli możliwość dorobienia w innych placówkach. Lekarz pracujący w normalnym wymiarze godzin powinien odbyć 160 godzin dyżuru miesięcznie. W praktyce, rezydenci pracują po 300 godzin. Klauzula opt-out miała być rozwiązaniem tymczasowym, a polski rząd miał zwiększyć liczbę dyżurujących lekarzy, co jednak nie nastąpiło.
W praktyce wypowiedzenie klauzuli opt-out oznaczać będzie rezygnację z dyżurów na oddziałach ratunkowych i nocnej pomocy lekarskiej w przychodniach popołudniowych. Nie będzie to jednak stanowić żadnego naruszenia prawa, bowiem lekarze rezydenci zaczną po prostu przestrzegać prawa pracy, który mówi o 48-godzinnym tygodniu pracy. Ordynatorzy i dyrektorzy nie będą wobec tego mieli prawa naciskać na rezydentów, żeby pracowali powyżej tego wymiaru.
Co to będzie oznaczać dla oddziałów, a tym samym pacjentów? Profesorowi Romualdowi Dębskiemu, ordynatorowi Oddziału Ginekologiczno - Położniczego Szpitala Bielańskiego w Warszawie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której traci z oddziału wszystkich czyli 7 rezydentów. - Położnictwo i ginekologia dzieje się głównie na dyżurach, a dwóch dyżurujących lekarzy nie będzie w stanie obsłużyć dyżuru - komentuje Profesor. - Jeśli rezydenci ograniczą się do liczby obowiązkowych dyżurów, stracę możliwość ciągłości obsługi oddziału, bo zwyczajnie nie będę miał kim obstawić dyżurów, co poskutkuje tym, że będę musiał zamknąć oddział. A jeśli nawet nie zamknę, to dramatycznie wydłuży się kolejka operacyjna, zmniejszy się liczba przyjęć pacjentek na patologię ciąży, będzie problem z obsługą znieczuleń do porodu - taka nas czeka rzeczywistość, jeśli rząd nie usłyszy rezydentów.
Profesor Dębski dodał, że choć mógłby prosić i negocjować z rezydentami, żeby nie wypowiadali klauzuli opt-out, nie ma moralnego prawa tego robić. - Proszę pamiętać, że oni walczą nie o siebie, a o cały system i robią to także własnym kosztem, bo nie biorąc dodatkowych dyżurów świadomie, znacznie obniżają własne dochody. Jeśli celem ma być poprawienie całego systemu opieki zdrowotnej, to nie pozostaje mi nic innego, jak uznanie, że ci młodzi podejmują jedyną słuszną decyzję.