PublicystykaBerlińska klęska. Jakub Majmurek: pogorszenie stosunków między Polską i Niemcami jest powodem do niepokoju

Berlińska klęska. Jakub Majmurek: pogorszenie stosunków między Polską i Niemcami jest powodem do niepokoju

Na poziomie wspólnoty europejskiej, wymiany gospodarczej, kulturalnej, relacji obywatelskich między Polską i Niemcami nie jest źle i być może uda się te dobre relacje utrzymać, mimo zaostrzenia relacji między rządami. Tym niemniej widoczne pogorszenie stosunków jest powodem do niepokoju. Wbrew strategom prawicy dla bliskiej współpracy Polski z Niemcami w UE nasza polityka nie ma dziś żadnej alternatywy - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.

Berlińska klęska. Jakub Majmurek: pogorszenie stosunków między Polską i Niemcami jest powodem do niepokoju
Źródło zdjęć: © Eastnews | Tomasz Urbanek
Jakub Majmurek

Piątkowa wizyta Beaty Szydło w Berlinie należała być może do jej najważniejszych podróży zagranicznych jako szefowej rządu, zaraz po wystąpieniu w niedawnej debacie w Parlamencie Europejskim. Szydło jechała do stolicy kraju, będącego nie tylko główną gospodarczą i polityczną siłą w Unii Europejskiej, ale także naszym najważniejszym partnerem gospodarczym. Pojednanie i zgodne sąsiedztwo między Polską i Niemcami było dla kolejnej tury integracji europejskiej - włączającej do zjednoczonej Europy postkomunistyczny Wschód - równie kluczowe, co pojednanie francusko-niemieckie dla pierwszej fazy europejskiej integracji zaraz po wojnie.

Już w okresie 2005-2007 rządy PiS poważnie nadszarpnęły stosunki z Berlinem. Po październiku 2015 znów wyraźnie możemy zaobserwować ochłodzenie między Polską i Niemcami. Być może o wiele bardziej poważne, niż 10 lat temu. Uwagę w Berlinie zwraca bowiem nie tylko agresywna, nacjonalistyczna, często antyniemiecka retoryka nowego obozu władzy czy nieszczęsne wypowiedzi o "mieszaniu się ras" i "rowerzystach" ministra Waszczykowskiego. Zaniepokojenie budzą także zmiany w ustawie medialnej, a przede wszystkim reforma Trybunału Konstytucyjnego. W demokracji niemieckiej od 1945 roku sąd konstytucyjny ma szczególnie silną pozycję. Hasła głoszące, że "władza sędziów" i "prawo" mają ustąpić przed wyrażoną w wyborach "wolą narodu" kojarzą się tam jak najgorzej. Niepokoju niemieckiej opinii publicznej nie mogą nie budzić także zmiany w mediach publicznych. Po raz pierwszy po 1989 roku Polskę i Niemcy dzielą też poważne polityczne kontrowersje – z jednej strony związane ze sposobami rozwiązania kryzysu migracyjnego, z
drugiej - z bezpieczeństwem energetycznym Unii i gazociągiem Nord Stream 2.

Szydło miała więc co w Berlinie wyjaśniać i co grać. Stawki tej wizyty nie były wyłącznie kurtuazyjne. Czy polska premier wraca z niej z tarczą czy na tarczy? Sądząc po tym, jak jej wizytę komentuje niemiecka prasa - raczej to drugie. "Szydło szuka harmonii i wznosi nowe mury" - tytułuje swój komentarz konserwatywny "Die Welt". Centrowy "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze o "zainscenizowanej harmonii", zaś liberalne "Süddeutsche Zeitung" zastanawia się "Czemu Szydło i Merkel nie będą przyjaciółkami".

Wszystkie tytuły zwracają uwagę na to, że polska premier nie odpowiedziała na najważniejsze obawy niemieckiej strony. Przede wszystkim zaś unikała jasnych deklaracji w sprawie udziału Polski w kryzysie uchodźców, wykazując się brakiem empatii wobec niemieckich problemów.

Ostrzał z brukowca

Ton wizyty Szydło ustawił wywiad udzielony przez nią tabloidowi „Bild”, zatytułowany przez gazetę "Potrzebujemy zwrotu" [zobacz]. Zwrot ten, jak dowiadujemy się czytając rozmowę, dotyczyć ma polityki w sprawie uchodźców, która zdaniem szefowej polskiego rządu doprowadzić miała do "utraty kontroli przez władzę w Niemczech" i nad "zewnętrznymi granicami Unii". Winna całej sytuacji ma być także "polityczna poprawność", która "zaprowadziła nas w ślepą uliczkę".

Udzielenie wywiadu w takiej formie należy uznać za poważny błąd drużyny pani premier. Po pierwsze, to nie "Bild" jest narzędziem komunikowania się z poważną częścią niemieckiej opinii publicznej. Jest to tabloid podobny w formacie do "Faktu" - wydawany zresztą przez tego samego wydawcę - operujący uproszczonym językiem i wizją świata, nie jest traktowany poważnie przez elity. Dla sprawnego zespołu każdego polityka kierującego rządem któregoś z niemieckich sąsiadów nie byłoby problemem, by wywiad, w którym premier zaprezentowałaby swój punkt widzenia, zaaranżować w którymś z faktycznie opiniotwórczych mediów. Szydło nic nie nauczyło też chyba doświadczenie ministra Waszczykowskiego, którego tyrady - na łamach tego samego dziennika - na temat "poprawności politycznej" i "wegetarian" do dziś są w Niemczech przedmiotem żartów.

O ile wypowiedzi Waszczykowskiego były tylko mimowolnie zabawne, to słowa pani premier Angela Merkel mogła odebrać po prostu jako nielojalność. Merkel jest oczywiście zawodową polityczką i nie dała się sprowokować wywiadem w mało poważnej gazecie. Jej spotkanie z Beatą Szydło przebiegało w poprawnej, pozbawionej agresji i wrogości atmosferze, powierzchownie kurtuazyjnej atmosferze. Kurtuazji nie można jednak mylić z porozumieniem.

Sprawy niezałatwione

Wszyscy komentatorzy są bowiem zgodni w tym, że za fasadą miłej konwersacji na konferencji prasowej, kryje się impas. Ani Polska, ani Niemcy nie posunęły się do przodu w swoim protokole rozbieżności.

Szydło nie zobowiązała się do pomocy Niemcom z milionem uchodźców, znajdujących się na terenie Republiki Federalnej, choć jakichś - choćby drobnych, lecz wiążących - deklaracji oczekiwała strona niemiecka. Zamiast tego obie polityczki zobowiązały się do pomocy "w budowie przytułków i szpitali" Turcji i innym krajom sąsiadującym z Syrią. Problem w tym, że wbrew wierze rządu PiS, takie działania nie wystarczą. Uchodźców nie da się zatrzymać na Bliskim Wschodzie. Poza tym polityka delegowania problemu na Erdoğana wiąże ręce krajów UE wobec tego przywódcy, który w polityce wewnętrznej zmierza do dyktatury, a na zewnątrz podejmuje coraz silniej destabilizujące region działania.

Premier Szydło mówiła z kolei o solidarności energetycznej wspólnoty. Słusznie. Jest to dla nas ważna sprawa, kwestia drugiej nitki Nord Streamu jest z naszego punktu widzenia głęboko problematyczna. Sytuacja z uchodźcami powinna być okazją, by ugrać coś w tej sprawie dla Polski i naciskać na utrzymanie obecnej linii Niemiec w sprawie Ukrainy i sankcji wobec Rosji. Niestety, rząd Beaty Szydło nie prowadzi w tej kwestii sprawnej polityki. Zamiast grać swoje, ostentacyjnie obraża się na Niemcy, atakuje niemieckich partnerów, tak, jakby z poczuciem radości z cudzego nieszczęścia mówił: "wy się z nami nie solidaryzowaliście w kwestii gazociągu, to teraz radźcie sobie sami z uchodźcami, dobrze wam tak!".

Tak się nie prowadzi polityki w Unii Europejskiej. Zwłaszcza w sytuacji, gdy samemu nie ma się żadnych środków, by zaproponować faktyczny zwrot w unijnej polityce migracyjnej, zdolny przekonać większość krajów Unii, zabezpieczyć unijne granice, zapewnić minimum stabilności w bezpośrednim otoczeniu wspólnoty. Ani polska klasa polityczna, ani organy państwa nie są gotowe, by myśleć i działać na taką skalę. Dlatego żadne żądania "zwrotu" w polityce wobec uchodźców zgłaszane przez wysokich przedstawicieli państwa polskiego na łamach niemieckiego "Faktu" nie mogą być przez europejskie elity traktowane poważnie.

Strachy na Lachy

Pozornie irracjonalna polityka PiS wobec Berlina zyskuje sens, gdy pamięta się o jej lokalnym, polskim kontekście. To polski kontekst - wyzyskiwane i podsycane przez PiS, a zwłaszcza jego medialne zaplecze ksenofobiczne, nastroje wobec uchodźców - sprawia, że rozsądne żądania Berlina stworzenia mechanizmu podziału uchodźców między kraje Unii, spotykają się z takim oporem polskiej klasy politycznej.

W Polsce PiS gra nie tylko na lękach wobec śniadych mężczyzn, ale także na antyniemieckich mitach. W narracji tej partii Niemcy przedstawiani są raz jako imperialna, hegemoniczna siła, dążąca do dominacji w Europie, a innym razem jako "państwo upadłe", doprowadzone do ruiny przez "polityczną poprawność" i "multikulti". Prawica straszy Niemcami w kontekście roszczeń do polskiej własności na terenie Ziem Odzyskanych, Śląska i Pomorza. Atakuje niemiecką własność w handlu i bankach, uzależnienie polskiej gospodarki od niemieckiej, przestrzega przed wykupem ziemi rolnej przez Niemców.

Przekonuje wreszcie swoich sympatyków, że niemiecka polityka historyczna dąży do zdjęcia odpowiedzialności za wojnę i Zagładę z Niemiec i przerzucenie jej na Polskę, o czym świadczyć ma robiące karierę na zachodzie wyrażenie "Polskie obozy koncentracyjne". Wyrażenie to, faktycznie powinno budzić nasz sprzeciw. Przesadne uzależnienie gospodarki od podwykonawstwa na potrzeby niemieckich kontrahentów jest z pewnością istotną barierą rozwojową polskiej gospodarki. Można się wreszcie spierać, czy taka koncentracja niemieckiej własności na rynku mediów (głównie prasy lokalnej), z jaką obecnie mamy do czynienia w Polsce jest czymś, co powinniśmy traktować jako problem. Ale natężenie straszenia różnymi "niemieckimi zagrożeniami", ton, w jakim wszystkie te tematy podają posłowie PiS, a ostatnio Kukiz, uniemożliwia jakąkolwiek racjonalną debatę o polsko-niemieckich stosunkach, a być może także racjonalną politykę obecnego rządu w tym zakresie.

Widać też wyraźnie, że prawica nie lubi Angeli Merkel. Faktycznie, pani kanclerz zachowywała się fatalnie w sprawie greckiego kryzysu, jej uparta polityka austerity zdusiła gospodarki europejskiego południa. Wtedy jednak PiS milczał. Gdy dziś, w sprawie uchodźców Merkel podjęła sensowne kroki, Polska prawica atakuje ją z niezwykłą brutalnością. Zapominając o tym, że w obecnym układzie, nie ma w Niemczech polityka, który z punktu widzenia spraw żywotnych dla Polski - Ukraina, sankcje wobec Rosji - byłby dla nas bardziej korzystny. Wszyscy główni konkurenci pani kanclerz chętniej niż ona dogadają się z Putinem. Od jakiegoś czasu analitycy spekulują, czy wywiad rosyjski nie prowadzi gry na obalenie Merkel, podsycając wewnętrzne napięcia w Niemczech. Czy polski rząd, mimowolnie mu w tym nie pomaga?

Poza Berlinem nie ma zbawienia

Na poziomie wspólnoty europejskiej, wymiany gospodarczej, kulturalnej, relacji obywatelskich między Polską i Niemcami nie jest źle i być może uda się te dobre relacje utrzymać, mimo zaostrzenia relacji między rządami. Tym niemniej widoczne pogorszenie stosunków jest powodem do niepokoju. Wbrew strategom prawicy dla bliskiej współpracy Polski z Niemcami w UE nasza polityka nie ma dziś żadnej alternatywy.

Z oczywistych powodów nie jest nią Moskwa. Nie może też być Wyszehrad. Państwa tej grupy - Węgry, Czechy, Słowacja - są zbyt słabe, by równoważyć Berlin w UE. Poza tym, żadnym takim antyberlińskim sojuszem - zwłaszcza pod przewodnictwem Polski - nie są zainteresowane. Mogą się one spierać z Angelą Merkel, co do uchodźców, ale wiedzą, że najważniejsze relacje gospodarcze łączą je z Niemcami, stosunki z nimi będą kształtowały maksymalnie pragmatycznie.

Alternatywą nie będą też Anglosasi. Wielka Brytania nie jest zainteresowana naszym regionem. Na razie chce dla siebie wynegocjować najkorzystniejszą ofertę pozwalającą jej uniknąć Brexitu. W tym celu może Beacie Szydło uda się ugrać jedno, dwa ustępstwa. Ale długoterminowo nie ma podstaw do bliskiej współpracy. Nasz region coraz mniej ważny staje się także dla Stanów Zjednoczonych. Strategiczna uwaga supermocarstwa skupia się dziś raczej na Morzu Południowochińskim, na pewno nie na Czarnym. Kto nie zostanie w styczniu przyszłego roku lokatorem (lub lokatorką) Białego Domu, będzie kontynuował politykę Obamy: Polska jako cenny sojusznik, ale tylko w sojuszu, nie w konflikcie z Berlinem.

Oczywiście, w sojuszu z Niemcami musimy być asertywni. Niemiecka polityka także ma swoje egoizmy narodowe. Ale przeciwstawić się im skutecznie może tylko głębsza integracja Europy, wzmocnienie mechanizmów wspólnotowych, kosztem międzyrządowych, roztopienie niemieckich egoizmów w patriotyzmie wspólnego europejskiego projektu. Dziś potrzebuje on nowej energii i wizji. W jednym Beata Szydło ma rację - sprawa uchodźców, pokazuje impas, w jakim znajduje się Europa.

Trzeba też jednak pamiętać, że w pojedynku na narodowe egoizmy, pozbawione osłony wspólnoty europejskiej, słabe, uboższe i zacofane państwo polskie zawsze będzie skazane na klęskę w konfrontacji z zachodnim sąsiadem. Wbrew tej oczywistej oczywistości, rządy PiS od jesieni robią wszystko, by wpędzić nas w pułapkę takiej walki.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1275)