ŚwiatBerlin zbroi Izrael za własne pieniądze - łoży grube miliony na izraelską flotę. Niemcom podoba się to coraz mniej

Berlin zbroi Izrael za własne pieniądze - łoży grube miliony na izraelską flotę. Niemcom podoba się to coraz mniej

• Niemcy przeznaczają setki milionów euro na izraelskie okręty wojenne

• W niemieckich stoczniach powstaje ostatni z trzech nowoczesnych okrętów podwodnych

• Izrael już zamówił też cztery silnie uzbrojone korwety

• Koszt tych programów to 2,5 mld euro. Około jednej trzeciej pokrywa Berlin

• Niemieckie władze po II wojnie światowej czują się moralnie zobligowane do wspierania państwa żydowskiego

• Ta polityka może jednak zostać zrewidowana, bo zwykli Niemcy coraz gorzej postrzegają działania Izraela na Bliskim Wschodzie

Berlin zbroi Izrael za własne pieniądze - łoży grube miliony na izraelską flotę. Niemcom podoba się to coraz mniej
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | IDF
Tomasz Bednarzak

19.08.2016 | aktual.: 19.08.2016 15:49

2,5 miliarda euro - tyle łącznie warte są realizowane w niemieckich stoczniach programy budowy trzech nowoczesnych okrętów podwodnych i czterech korwet dla marynarki wojennej Izraela. Nowe jednostki mają stanowić trzon uderzeniowy izraelskich sił morskich. Trzon w jednej trzeciej finansowany przez niemieckiego podatnika.

Nie po raz pierwszy Berlin dorzuca się do izraelskich okrętów wojennych. Ćwierć wieku temu rząd Helmuta Kohla był jeszcze hojniejszy. Niemal w całości sfinansował budowę dwóch pierwszych okrętów podwodnych typu 800, nazywanych również typem Dolphin ("Delfin"), a koszty trzeciego pokrył w połowie.

Wtedy była to forma rekompensaty za udział niemieckich przedsiębiorstw w rozbudowie potencjału militarnego Saddama Husajna, który podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej wystrzelił na Izrael kilkadziesiąt rakiet balistycznych. Ale gdy w 2006 roku państwo żydowskie zamówiło w niemieckich stoczniach kolejne dwie jednostki zmodernizowanego typu Dolphin 2 (a kilka lat później doszedł do tego trzeci okręt), rząd w Berlinie znów poczuł się zobligowany do partycypowania w kosztach.

Nuklearny straszak

Okręty typu Dolphin stanowią fundament izraelskiej strategii odstraszania. I nie chodzi tu wyłącznie o możliwość skrytego podejścia na wody przeciwnika w celu siania tam chaosu i zniszczenia. Tajemnicą poliszynela jest, że Delfiny mogą przenosić pociski manewrujące z głowicami nuklearnymi. W ten sposób państwo żydowskie zapewnia sobie możliwość tzw. drugiego uderzenia ("second strike capability"), czyli skutecznego kontrataku nawet w przypadku, gdy wszystkie inne środki przenoszenia izraelskiej broni jądrowej zostaną zniszczone w wyprzedzającym ataku przeciwnika.

Tym wrogiem oczywiście jest Iran, który od lat rozwija program rakietowy i nuklearny. Ten ostatni co prawda został niedawno "rozbrojony", przynajmniej na jakiś czas, dzięki międzynarodowemu porozumieniu forsowanemu przez administrację Baracka Obamy. Ale izraelskie władze, a szczególnie premier Benjamin Netanjahu, nie wierzą Teheranowi za grosz i niezmiennie postrzegają islamską republikę jako egzystencjalne zagrożenie.

Obecnie w siłach morskich Izraela służy sześć jednostek podwodnych skonstruowanych w niemieckich stoczniach - trzy typu Dolphin i dwie typu Dolphin 2. Szósta jest w trakcie budowy i ma trafić do służby w najbliższych dwóch latach. To jednak nie koniec izraelskich zakupów, bo w ubiegłym roku Tel Awiw zamówił cztery nowoczesne i silnie uzbrojone korwety Sa'ar 6 ("Burza 6"). Rząd Angeli Merkel i tym razem zgodził się pokryć jedną trzecią wartego prawie 500 milionów euro programu. Jednym z głównych zadań nowych okrętów ma być ochrona platform wydobywczych gazu ziemnego w izraelskiej wyłącznej strefie ekonomicznej na Morzu Śródziemnym.

Specjalne traktowanie

Tel Awiw może liczyć na specjalne traktowanie ze strony Berlina, bo niemieckie władze czują się moralnie zobligowane do wspierania państwa żydowskiego. Głębokie poczucie odpowiedzialności za Holokaust i horrory II wojny światowej sprawiają, że bezpieczeństwo i przetrwanie państwa Izrael stało się "częścią niemieckiej racji stanu" - jak określiła to kanclerz Angela Merkel w przemówieniu do Knesetu w 2008 roku. Współpraca w tym zakresie rozpoczęła się potajemnie już w latach 50. ubiegłego wieku (oficjalne stosunki nawiązano dopiero w 1965 roku).

W relacjach z Izraelem niemieckie wyrzuty sumienia z pewnością odgrywają pierwszoplanową rolę, ale stoją za nimi również twarde interesy. Jeszcze kilka lat temu Niemcy były drugim (po USA) największym partnerem handlowym państwa żydowskiego (dziś ich miejsce zajęły Chiny). Kooperacja zbrojeniowa, która nie ogranicza się wyłącznie do okrętów wojennych, to grube zyski dla przemysłów obronnych obu państw, silnie lobbujących za jej rozwijaniem. Za tym idzie intensywna współpraca naukowa. Ponadto niektórzy sugerują, że niemieckie służby bezpieczeństwa bardzo liczą na współpracę z izraelskim wywiadem ze względu na potrzebę walki z terroryzmem i islamskimi radykałami na terenie RFN.

- Historycznie rzecz ujmując większość rządów niemieckich była nastawiona do utrzymywania jak najlepszych stosunków z Izraelem, więc finansowanie budowy okrętów wojennych jest tego elementem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Jerzy Wójcik, szef Instytutu IZROPA w Warszawie, analityk relacji izraelsko-europejskich. - Trudno jednak powiedzieć, czy obecnie bardziej jest to kwestia poczucia winy, czy mamy dopatrywać się w tym jakiegoś politycznego determinanta. Podejrzewam, że jest to mieszanina obu tych czynników - ocenia.

Kłopoty na horyzoncie

Dziś jednak na relacje obu państw rzutują nastroje społeczne panujące w Niemczech, które w ostatnim czasie wyraźnie rozjeżdżają się z oficjalną polityką niemieckiego rządu. - Polityka izraelska wobec Palestyny generalnie nie ma poparcia wśród społeczeństw europejskich, w tym również niemieckiego. To nie jest tak, że w Niemczech panują nastroje antyizraelskie, ale nie ma zgody na to, aby np. wspierano tutaj działania Izraelczyków na Zachodnim Brzegu Jordanu - wyjaśnia dr Wójcik. - Myślę, że nawet gdyby władze w Berlinie chciały utrzymać dotychczasową politykę wobec Izraela, będą musiały ją znacznie modyfikować - przewiduje.

Według sondażu BBC z 2013 roku, ponad dwie trzecie Niemców (67 proc.) negatywnie postrzegało politykę Izraela. Pozytywnie - mniej niż co dziesiąty (8 proc.). Oliwy do ognia w ostatnich latach dolewa "jastrzębia" i nieustępliwa polityka izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, który zaostrza konflikt z Palestyńczykami i Iranem. Nie podoba się to Europie, w większości optującej za powstaniem niezależnego państwa palestyńskiego i za porozumieniem jądrowym z Iranem.

- Akurat w tym przypadku napięcia występują między każdym europejskim liderem a Netanjahu, z tego względu, że nie przebiera on w słowach i nie stosuje miękkiej dyplomacji. Netanjahu zawsze występuje kategorycznie i regularnie wypomina całej Europie Holokaust czy wydarzenia II wojny światowej. Więc to też negatywnie przekłada się na relacje z Niemcami - mówi szef Instytutu IZROPA. Choć zaznacza, że problem ten nie był aż tak palący jak ze Szwecją czy Stanami Zjednoczonymi w ostatnich latach.

Izraelczykom szczególnie nie spodobało się, że Berlin, podobnie jak cała Europa, mocno wspierał wysiłki USA w negocjacjach nuklearnych z Iranem. Prawda jest taka, że Niemcy mają w tym swój interes, bo ich firmy ostrzą sobie zęby na lukratywne kontrakty z irańskim rządem po zniesieniu międzynarodowych sankcji.

- Rozmawiamy z Teheranem, ale to nie jest przyjaźń - uspokaja Angela Merkel. I obiecuje, że Berlin nigdy nie znormalizuje stosunków z islamską republiką, dopóki ta nie zacznie respektować prawa Izraela do istnienia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (262)