Będzie tylko śmiesznie

Nie martwi mnie, że kabaret polityczny odchodzi w niebyt.
Z Przemysławem Borkowskim z Kabaretu Moralnego Niepokoju rozmawia rozmawia Przemysław Szubartowicz.

Będzie tylko śmiesznie
Źródło zdjęć: © AKPA | Jarosław Wojtalewicz

- W jakiej kondycji jest dziś, po ponad dekadzie działalności, Kabaret Moralnego Niepokoju ?

- Trudno mi być obiektywnym, ale nieobiektywnie powiem, że w bardzo dobrej. Widać to choćby po liczbie naszych przedsięwzięć. Właśnie wydaliśmy kolejną płytę DVD zatytułowaną "Historia Polski według Kabaretu Moralnego Niepokoju". Jesteśmy z niej bardzo zadowoleni. Niedawno nagraliśmy też nowy program dla telewizji "Babilon Tour", który jest pokłosiem naszej trasy koncertowej po całej Polsce. Był to rodzaj przedstawienia kabaretowego w oprawie koncertu rockowego: profesjonalna scena, dekoracje, światła, ekipa techniczna etc. Lada dzień wydajemy także płytę CD z repertuarem lirycznym, a więc takim, który w ramach kabaretu, jaki uprawiamy, trudno czasem przemycić. To będzie chyba nasze ukochane dziecko, bo przecież zaczynaliśmy jako kabaret liryczny. Słowem, bardzo dużo się dzieje i nie narzekamy.

- Skoro z wami jest tak świetnie, to jak pan skomentuje fakt, że w ostatnim czasie często się słyszy o kryzysie kabaretu? Że współczesny kabaret zaczął zjadać własny ogon, brakuje mu pomysłów, pogrążył się w zgrywie obyczajowej...

- Takie zarzuty słyszę, odkąd zajmuję się kabaretem, czyli od jakichś 12 lat. Już wówczas mówiło się, że kabaret się kończy czy że jest w kryzysie. Moim zdaniem, są to zarzuty nietrafione. Obserwując młodą czy średnią scenę kabaretową, widzę, że dzieje się tam bardzo dużo dobrego. Jest ogromna liczba zespołów, a wśród nich przynajmniej kilka naprawdę bardzo dobrych.

- Tym zarzutom towarzyszy często tęsknota za kabaretami typu Piwnica pod Baranami, Tey czy Dudek, które młodym stawia się za wzór tego gatunku.

- Osobiście podzielam w jakimś stopniu tę tęsknotę, ponieważ jestem admiratorem tych dawnych kabaretów, które działały w latach 50., 60. czy 70. A także tych jeszcze dawniejszych, bo jako wykształcony polonista dobrze znam teksty kabaretów przedwojennych. Jest to jednak ten rodzaj tęsknoty, jaką przejawiają na przykład miłośnicy starych samochodów: to było piękne, takich rzeczy już teraz nie ma. Ale większość ludzi woli mimo wszystko jeździć nowymi samochodami. Do takiej przeszłości nie ma powrotu, świat się za bardzo zmienił.

- W jakim sensie?

- W takim choćby, że gdyby teraz pojawił się Kabaret Starszych Panów, w takiej formie, w jakiej działał - i nie byliby to Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, lecz jakichś dwóch nowych ludzi - to nikt by się tym nie zainteresował. Raczej uważano by ich za dziwaków. Być może zresztą gdzieś tam w Polsce istnieje taki zespół, ale nie przebija się powyżej poziomu studenckich przeglądów poezji śpiewanej. Ten rodzaj wrażliwości literackiej to już przeszłość. Dziś dominuje inna wrażliwość, widz czeka na inny rodzaj satyry.

- Na jaki? Z czego, według pana, ludzie śmieją się dziś w Polsce najchętniej?

- Myślę, że z tego samego, co wszędzie. Istnieje żelazny zestaw śmiesznych rzeczy z obszaru tzw. obyczajówki: relacje damsko-męskie, rodzinne, koleżeńskie. Z tego śmieją się ludzie na całym świecie, nie tylko w Polsce.

- A sprawy społeczno-polityczne?

- Od dłuższego czasu obserwujemy odwrót od polityki w kabarecie.

- Tak? W czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości wydawało się, że ten rodzaj kabaretu przeżywa swoisty renesans.

- W ciągu dwóch lat rządów partii Kaczyńskich pojawiło się rzeczywiście dużo dowcipów politycznych, ale głównie w internecie i obiegu SMS-owym. Nie można jednak mówić, że ten okres wpłynął jakoś znacząco na kabaret jako gatunek sztuki. Nie nastąpiła wielka fala powrotu kabaretu politycznego. Na pewno w programach kabaretowych było więcej żartów politycznych, ale nie była to jakaś eksplozja. Proszę też zwrócić uwagę, że w momencie, gdy PiS straciło władzę, fala kpin i żartów politycznych opadła.

- Dlaczego więc, już w szerszym spojrzeniu, kabaret ucieka od polityki? To nadal urok wolności, w której przysłowiowe puszczanie oka nie ma racji bytu? Przecież polityka, zwłaszcza w takiej intensywności, w jakiej występuje w Polsce, domaga się krytyki i śmiechu.

- Wie pan, moim zdaniem, kabaret w szczególności, a śmiech w ogóle to zawsze jest rodzaj swoistego wentylu bezpieczeństwa. Ludzie śmieją się z tych rzeczy, których się boją, których nie mogą zmienić albo takich, które jakoś tam ich uwierają. Wbrew wszystkiemu, co się mówi, polityka, Bogu dzięki, w ostatnich 18 latach nie jest czymś, co by statystycznego Polaka jakoś szczególnie mocno bulwersowało czy uwierało. Polityka nie jest postrzegana jako coś groźnego, prędzej jako coś nudnego albo nie do końca zrozumiałego. Nie budzi strachu, często raczej zażenowanie. Z tego powodu ludzie się z niej nie śmieją, bo nie odczuwają takiej potrzeby. Krótki epizod z Kaczyńskimi dobrze pokazał, jak funkcjonuje żart polityczny, ale to właśnie dlatego, że te rządy niosły ze sobą spory ładunek niepokojów społecznych. Mówiąc wprost, ludzie, a przynajmniej znaczna ich część, tych rządów się obawiali.

- Naprawdę pan sądzi, że polityka ludzi nudzi? A fenomen "Szkła kontaktowego" czy politycznych parodii w programie Szymona Majewskiego? Te programy do dziś mają spore wzięcie właśnie dlatego, że rezonują społecznie.

- No tak, ale sukces "Szkła kontaktowego" wziął się przecież w głównej mierze z tego, że kiedy ten program rozwijał skrzydła, rządzili Kaczyńscy. I wtedy to rezonowało. Natomiast dziś mamy do czynienia raczej z ciepłymi kpinami z politycznych potknięć, bo tamto napięcie opadło. I chyba dobrze się stało. W tym sensie ten program stał się mniej interesujący.

- A państwa w Kabarecie Moralnego Niepokoju nigdy nie ciągnęło w stronę politycznych kpin?

- Raczej nie, nas zawsze interesowało coś innego. Dlatego mnie osobiście nie martwi, że kabaret polityczny odchodzi w niebyt. Choć jednocześnie trzeba powiedzieć, że na scenie nadal dają sobie radę przedstawiciele nurtu politycznego, tacy jak Jerzy Kryszak czy Krzysztof Daukszewicz, ale oni są w tym, co robią, bardzo dobrzy, więc z odwrotu od polityki w kabarecie potrafią uczynić atut. Generalnie jednak nie oni nadają dziś ton na scenie. Kabaret polityczny zajął właściwe sobie miejsce: jest jednym z nurtów, ale nie najważniejszym z nich.

- Kabaret Moralnego Niepokoju zawsze uchodził za szpicę wśród młodego, a dziś średniego pokolenia artystów kabaretowych. Jak pan z tej perspektywy ocenia jakość żartów współczesnych grup najmłodszej generacji? Krytycy mówią o eskalacji szarżowania, zgrywy dla zgrywy, tzw. pustych żartów, a także o zatraceniu liryzmu.

- Ja bym z tej zgrywy dla zgrywy, jak pan mówi, nie czynił wielkiego zarzutu. To zjawisko jest chyba naturalne i nieuniknione w dzisiejszej rzeczywistości. Jeśli człowiek zajmuje się kabaretem, a publiczność oczekuje od niego, by ją rozśmieszał, to musi wsłuchać się w jej pragnienia. W takim klimacie liryka nieuchronnie musiała zejść na dalszy plan. Chociaż akurat my w Kabarecie Moralnego Niepokoju staramy się, by w każdym programie znalazła się choć jedna piosenka, którą można by uznać za liryczno-poetycką, odróżniającą się od wesołej całości. W ten sposób dbamy o bliską nam tradycję, spłacając zarazem trybut temu zwierzęciu kabaretowemu, które w nas siedzi i które domaga się od nas śmiechu widowni. Bo przecież każdy kabareciarz lubi, kiedy publiczność śmieje się z jego żartów.

- A co z tą jakością?

- To bardzo trudne pytanie. Młodych zespołów kabaretowych jest mnóstwo i oczywiste jest to, że prezentują bardzo różny poziom. Często nawet w obrębie jednego zespołu zdarzają się zarówno żarty świetne, jak i takie poniżej pasa. Widzę to także po swoim zespole, gdzie też nie zawsze trzymamy się najwyższych pięter, zerkając czasami niżej. Każda grupa ma jakiś tłumik, jest on różnie ustawiony. My staramy się trzymać go w górnych rejestrach, eliminując już na etapie produkcji kiepskie żarty. Ale niektórzy z takich dowcipów robią gwóźdź programu. Zresztą nie czuję się do końca obiektywny, ponieważ siedzę głęboko w tym środowisku. Nie chciałbym być recenzentem poczynań kolegów.

- To może zapytam inaczej: jaka w ogóle - pańskim zdaniem, człowieka, który obcuje z tym na co dzień - jest kondycja polskiego poczucia humoru?

- Mam bardzo dobre wrażenia. Nie zabrzmi to skromnie, ale akurat z naszego kabaretu ludzie śmieją się dosyć mocno, mamy pełne sale rozbawionej publiczności. Z tej perspektywy mogę powiedzieć, że nie jesteśmy społeczeństwem ponuraków, choć taki wizerunek do nas przylgnął. Poza tym myślę, że dziś nie jest tak, że jak studenci się śmieją, to już robotnicy nie, co oznacza, że poziom humoru jest wyrównany, bywa wyższy od średniego i jest dosyć powszechnie akceptowany i przyjmowany. Co więcej, coraz częściej widzę, patrząc nie tylko na własne doświadczenia, ale także na inne kabarety, że kiepskie żarty się nie utrzymują, bo publiczność ich po prostu nie kupuje. W Polsce na przykład nie do pomyślenia byłyby żarty, które są do pomyślenia w Niemczech.

- Na przykład?

- Choćby żartowanie z innych narodów. Facet, który wyszedłby w Polsce na scenę i zaczął opowiadać nieprzyjemne dowcipy o Niemcach, nie miałby zapewne publiczności. Ludzie czuliby się nieswojo. Natomiast w Niemczech dowcipy o Polakach opowiada się z dużym powodzeniem. W Polsce, niestety, wciąż w prywatnych rozmowach opowiada się często niesmaczne dowcipy o Żydach, jednak gdyby ktoś próbował przenieść je na scenę, szybko by zakończył karierę. Polacy, mimo że tyle mówi się o polskim antysemityzmie, mają wysoko podniesioną poprzeczkę przyzwoitości. Dotyczy to także dowcipów mocno wulgarnych czy nawet kontrowersyjnych.

- No to czego tak naprawdę oczekuje publiczność od kabaretów? Jednak - będę się upierał - pustego śmiechu?

- Pustego niepustego, ale publiczność oczekuje tego, co zawsze: żeby było śmiesznie. Brzmi to może banalnie, ale to jest najlepsza odpowiedź, jaką znam. Publiczność oczekuje, że jak przyjdzie na kabaret, to przez półtorej godziny będzie się śmiała mniej lub bardziej.

- Przypomniał mi się żart Piotra Skrzyneckiego: zapłaciliście pieniądze za pięć minut naszego występu, a potem będę tak gadał, że za darmo umrzecie ze śmiechu...

- Coś w tym jest...

- Jak to jest być artystą kabaretowym we współczesnej Polsce, takiej, jaka ona jest? Z jednej strony wszechobecna polityka, z drugiej popkulturowy show-biznes.

- Między tym politycznym młotem a show-biznesowym kowadłem bardzo dobrze być kabareciarzem. Kabaret często jest dziś jedynym rodzajem kultury, który zjawia się w wielu małych miejscowościach, o czym mało wiedzą ludzie mieszkający na co dzień w dużych metropoliach. W tzw. Polsce B życie wygląda zupełnie inaczej. Często z naszą grupą bywamy w miejscowościach, gdzie po prostu nie ma innych rozrywek kulturalnych, bo nikt tam nie przyjeżdża z wyjątkiem zespołów popowych, które raczej trudno zaliczyć do zjawisk kultury. I ludzie nam mówią, że jesteśmy dla nich jedynym wydarzeniem od roku. Gdyby oferta kulturalna była szersza, pewnie gorzej by się nam działo. A poza tym, wie pan, Polska to jest ciągle bardzo ciekawy kraj.

- Dlaczego?

- Poprzez to, że wciąż, mimo tylu lat transformacji, stoi na rozdrożu. Dzięki temu dzieje się tu mnóstwo rzeczy, ciekawych i śmiesznych, które nie zdarzają się w krajach ucywilizowanych demokratycznie i gospodarczo. Po prostu jest ciekawie.

- Podoba się panu kierunek, w jakim zmierza nasza transformacja?

- Przyznam, że choć mam mnóstwo uwag, a sto tysięcy rzeczy można by zrobić lepiej, jestem wielkim optymistą, być może dlatego, że mam trening kabaretowy. Podobają mi się miejsce i czas, w którym żyję. Mam to szczęście, że jeszcze pamiętam, jak było kiedyś, choć to "kiedyś" jakoś osobiście nie zdążyło mnie dotknąć.

- Nie obawia się pan, że - jak to kiedyś mówiono w Kabarecie Olgi Lipińskiej - wkrótce wyrosną nam ryjki, bo kultura zostanie zepchnięta na naprawdę daleki margines przez popkulturę?

- Nie tyle się obawiam, ile jestem pewien, że tak będzie. Choć nie budzi to mojej radości, mam świadomość, że jest to nieuniknione, bo tak wygląda współczesny świat. O ile kiedyś kultura wysoka, nie tylko w Polsce, ale w innych częściach Europy także, nadawała ton wszystkiemu, o tyle teraz ona ciągle istnieje, ale jest już tylko jednym z nurtów. Niestety, do tego trzeba się przyzwyczaić i to polubić albo iść z motyką na słońce. W ofercie telewizji kablowej istnieją na szczęście takie kanały jak TVP Kultura czy historyczno-naukowe, więc jeśli ktoś chce, może je oglądać.

- No tak, tylko nie każdy ma dostęp do tych kanałów, a tu chodzi o to, co się upowszechnia, a nie co jedynie udostępnia.

- Ma pan rację, ale co zrobić? Jeśli ludzie tego nie oglądają, to znaczy, że nie chcą.

- Pytam pana o to, bo wielu ludzi kultury, artystów i intelektualistów wyraża swoje zaniepokojenie brakiem edukacji kulturalnej i skupianiem się na często słabo wyrobionych gustach "publisi". Innymi słowy, że dobre teatry, kina, kabarety są już tylko wyspami.

- Wie pan, ale to zawsze były wyspy, tylko że kiedyś one były najbardziej widoczne. Musiało tak być w czasach, gdy działały tylko dwa programy telewizyjne. Tak naprawdę zawsze, w każdym okresie dziejów, 90% ludności nie wykazywało zainteresowań ani potrzeb kulturalnych. I zawsze tak będzie. Teraz problem polega na tym, że większość propozycji kieruje się właśnie do tych 90% procent, zapominając o pozostałych dziesięciu. W jakimś sensie jest to cena demokracji, że decyduje większość. Nie ma co się obrażać na to, że w demokratycznym kraju ludzi nie próbuje się zmuszać do czegoś, czego nie lubią.

- A jeśli kiedyś okaże się, że nie będą już lubić Kabaretu Moralnego Niepokoju, to przystosujecie swój repertuar do ich potrzeb, jakiekolwiek by były?

- Każdy zespół, nie tylko kabaretowy, czeka prędzej czy później ów przykry moment, kiedy okazuje się, że widzom nie podoba się już to, co robi. Mimo że przez ileś tam lat się podobało. Zdajemy sobie sprawę, że i w naszym przypadku kiedyś to nastąpi. Co innego jednak wiedzieć, a co innego przeżyć to na własnej skórze. Na to nikt chyba nie jest do końca przygotowany. Próby dostosowania się w takiej sytuacji do zmienionych gustów publiczności zazwyczaj wypadają jednak żałośnie. Jedyne, co mogę obiecać, to to, że spróbujemy zestarzeć się z godnością. Kto wie zresztą, może to my właśnie będziemy Rolling Stonesami polskiego kabaretu?


Przemysław Borkowski (ur. w 1973 r.) - twórca kabaretowy, absolwent polonistyki UW, współtwórca założonego w 1996 r. w Warszawie Kabaretu Moralnego Niepokoju - jednego z najpopularniejszych kabaretów młodego/średniego pokolenia. Wraz z innymi członkami tego zespołu - Mikołajem Cieślakiem i Robertem Górskim - opublikował tomik wierszy "Zeszyt w trzy linie". Obok wspomnianych osób w KMN występują także Katarzyna Pakosińska i Rafał Zbieć. Właśnie ukazała się najnowsza płyta DVD grupy "Historia Polski według Kabaretu Moralnego Niepokoju".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)