"Bardzo przepraszam, zawalił mi się dach". Dramatyczny apel mieszkanki Warszawy

Pani Małgorzata od środy żyje w domu, w którym zawalił się dach. Na pomoc nie może liczyć. Dostaje 719 zł zasiłku, nie stać ją na ekipę remontową. - Została sama - mówią sąsiedzi.

Tragiczna sytuacja mieszkanki Rembertowa
Tragiczna sytuacja mieszkanki Rembertowa
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska
Mateusz Dolak

Warszawa w środę zmagała się ze skutkami ulewy, która nawiedziła miasto. W internecie oraz telewizji można było zobaczyć zalaną trasę S8 na wysokości Żoliborza, która utrudniła kierowcom poruszanie się. Ale również mieszkańcy stolicy w pozostałych dzielnicach odczuli siłę żywiołu, jaki przeszedł przez miasto. Świadczy o tym dramatyczny wpis, który pojawił się na grupie zrzeszającej w mediach społecznościowych mieszkańców Rembertowa.

"Bardzo przepraszam, zawalił mi się dach"

"Bardzo przepraszam, zawalił mi się dach. Żyje z zasiłku 719 złotych, więc nie stać mnie na zapłacenie za pomoc (...). Zalewa mi nawet łóżko" - napisała pani Małgorzata.

O poście, który zamieściła na Facebooku, szybko zrobiło się głośno, a pomoc zaoferowało kilku mieszkańców dzielnicy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"To wszystko było zalane"

Dzień po dramatycznym wpisie odwiedzamy panią Małgorzatę. Furtkę otwiera nam starsza kobieta, która ma duże problemy z poruszaniem. Na niewielkim podwórku panuje bardzo duży bałagan. Na sznurkach wiszą dwie kołdry, obok znajduje się zasłonięty folią materac.

- To wszystko było zalane - zaczyna właścicielka posesji.

Kobieta opowiada, że jej około 50-metrowy dom od dłuższego czasu niszczeje. - Kilka lat temu chciałam wymienić dach, ale firma wykonująca prace mnie oszukała. Z 14 tys. złotych, które wpłaciłam, odzyskałam cztery. To już nie starczyło na kapitalny remont - żali się.

Pani Małgorzata od kilku lat nie pracuje. Choruje na nowotwór i z trudnością się porusza. Jak twierdzi, kiedyś pisała książki i współpracowała z zagranicznymi wydawnictwami. Pracę straciła, a później musiała zająć się leczeniem. Początkowo żyła z oszczędności. Kiedy te się skończyły, przeszła na niewielki zasiłek. Jest w wieku, który nie pozwala przejść na emeryturę.

- Podstawowe czynności są dla mnie bardzo trudne. Nie daję rady sama sprzątać, myć naczyń. Ledwo się schylam. Przed pandemią miałam opiekunkę, ale teraz nie mogę liczyć na pomoc. MOPS chce mnie umieścić w domu opieki, ale w zamian musiałabym oddać moją działkę i dom. Nigdy się na to nie zgodzę - mówi kobieta.

Wpis pani Małgorzaty
Wpis pani Małgorzaty© Facebook

Mieszkańcy ruszyli na pomoc. "Sceny jak z koszmaru"

Panią Małgorzatę odwiedziliśmy w czwartek około godziny 14. Podczas naszej rozmowy na podwórku pojawili się mieszkańcy Rembertowa, których poruszył dramatyczny wpis kobiety i zdecydowali się jej pomóc.

- Byliśmy tu wczoraj. Zastaliśmy sceny jak z koszmaru. Wszystko było zalane. Woda leciała ciurkiem po ścianach. Pani była zapłakana, bezradna. Miała mokre łóżko, szafę, pościel i ubrania - relacjonuje Karolina Mojak, która z rodziną jako pierwsza ruszyła na pomoc.

- Zabezpieczyliśmy prowizorycznie dach, ale jak przyjdzie większy deszcz, to dojdzie do tragedii. Albo to się zawali, albo panią porazi prąd - dodają Łukasz Brzozowski i Marcin Smolniak, którzy też widzieli wpis i z własnej woli przyjechali naprawić dach.

- Ta pani została sama. Kilka osób dzwoniło do MOPS-u, burmistrza dzielnicy, straży pożarnej, a nawet wojska. Jak widać, nikt nie pomógł - przekonuje Mateusz, który też zainteresował się losem kobiety.

Mieszkańcy Rembertowa podarowali kobiecie pościel, kołdry, materac, ubrania, a nawet jedzenie. Okazało się, że żywności nie ma gdzie włożyć, bo kobieta nie posiada lodówki. - W sklepie kupuję tylko chleb, reszta to owoce i warzywa, które zasadziłam w ogródku. Na więcej nawet mnie nie stać - twierdzi pani Małgorzata.

W czasie, gdy mieszkańcy Rembertowa próbują naprawić dach, dzwonimy do Urzędu Dzielnicy zapytać o pomoc dla pani Małgorzaty. Pytamy, dlaczego nikt do tej pory nie interweniował. W pierwszej odpowiedzi Małgorzaty Sierzpowskiej z Wydziału Kultury i Promocji słyszymy, że pracownik socjalny był na miejscu. Dalej, że sytuacja kobiety faktycznie jest trudna, ale zgodnie z ustawą o opiece społecznej nie otrzymamy więcej informacji.

Rozmowy z urzędnikami, których chcemy zainteresować tragiczną sytuacją pani Małgorzaty, trwają jakąś godzinę. Pomimo naszych wielokrotnych próśb o przyjazd pracowników MOPS-u lub burmistrza, nikt nie pojawia się na miejscu.

O trudnej sprawie informujemy w końcu wiceprezydent Warszawy Renatę Kaznowską. Ta prosi o kontakt z wydziałem prasowym i obiecuje, że odezwą się do nas właściwe osoby.

- Jedzenie trzymam w koszyku rowerowym, bo lodówki nie mam - mówi kobieta
- Jedzenie trzymam w koszyku rowerowym, bo lodówki nie mam - mówi kobieta© Wirtualna Polska

"Boję się tu być"

Sytuacja przy ulicy Kapeluszniczej nagle nabiera nieoczekiwanego zwrotu akcji. Ekipa zabezpieczająca dach (Łukasz i Marcin: pisaliśmy, że sami zgłosili się do pomocy) musi podciąć jedno z drzew. Pani Małgorzata reaguje na to bardzo emocjonalnie i wygania wszystkich, którzy przyjechali jej pomóc. Kobieta prawie mdleje i mówi, że bardzo słabo się czuje.

Dach pozostaje nienaprawiony. Do wszystkich dociera, że pani Małgorzata potrzebuje również pilnej pomocy psychologicznej. Na miejscu zostaje pan Mateusz i pani Karolina.

Po kilkunastu minutach pani Małgorzata uspokaja się. - Pomóżcie mi, proszę. Przepraszam za moje zachowanie, ale już nie mam siły. Boję się tu być - mówi rozpłakana.

Zaczyna padać deszcz, dlatego wszyscy, którzy zostali, z niepokojem patrzą na sufit, który za chwilę może zacząć przeciekać i doprowadzić do tragedii. Zapada decyzja, by zadzwonić po służby.

Dziura w dachu, który może się w każdej chwili zawalić.
Dziura w dachu, który może się w każdej chwili zawalić.© Wirtualna Polska

Pierwszy telefon na policję. Operator przyjmujący zgłoszenie nie chce wysłać patrolu. Kiedy nalegamy, żeby jednak ktoś przyjechał, prosi do słuchawki panią Małgorzatę.

- Zawalił mi się dom. Jest mi bardzo ciężko. Dzięki pomocy ludziom dobrej woli w jakiś sposób przetrwałam, ale dach mi się wali. Chorobę nowotworową mam od dawna - słyszy od kobiety. Policja twierdzi jednak, że nie może pomóc i odsyła do MOPS-u oraz straży miejskiej.

Straż miejska też nie chce przyjechać. - A ona jest trzeźwa? Pijana? Ale to pogotowie musicie wezwać, jeżeli jest chora - mówi dyspozytorka numeru 986. - Jest trzeźwa. Policja kazała dzwonić na straż miejską - słyszy w odpowiedzi. - Ja nie widzę wielkiej potrzeby. Mówicie o zalanym dachu, że jest chora. To dzwońcie na pogotowie - rozłącza się.

Telefon na pogotowie też nic nie daje, dlatego odbywa się połączenie z numerem alarmowym 112. - Trzeba dzwonić do opieki społecznej (...). Co, mamy odbudować ten dom? Zabierzcie ją do siebie - odpowiada operator i kończy rozmowę.

Od godziny 14 do 21 w domu pani Małgorzaty nie pojawił się nikt z opieki społecznej ani dzielnicy. Służby ratunkowe nie chciały przyjąć zgłoszenia. Przed godziną 21 oddzwoniła do nas Małgorzata Sierzpowska z Wydziału Kultury i Promocji, która stwierdziła, że urzędnicy zdecydowali się powiadomić policję. Do momentu naszego odjazdu partol policji nie przyjechał.

Aktualizacja: po naszej interwencji w piątek na miejscu pojawiły się służby: policja, straż pożarna, pogotowie, nadzór budowlany i MOPS. 

Mateusz Dolak, Jakub Bujnik, dziennikarze Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
dachzawalony dachzalanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (381)