Projekt zakazu aborcji ze względu na ciężkie i nieuleczalne wady płodu, którym w czwartek zajmie się Trybunał Konstytucyjny, nie budzi już we mnie złości. Zostały tylko smutek i refleksja, że po raz kolejny "życie poczęte" okazuje się być największą świętością. Świętością, której z chwilą narodzin państwo pokaże środkowy palec - tak jak teraz pokazuje go kobietom.
W całym sporze, który toczy się wokół aborcji, decyzja TK wcale nie jest najważniejsza. Bo czy sprawi ona, że "problem" przerywania ciąży zniknie? W to mógłby uwierzyć tylko ktoś bardzo naiwny.
Badania przeprowadzone przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) w 2012 roku pokazały, że ograniczenie prawa do aborcji nie miało prawie żadnego wpływu na liczbę przerywanych ciąż. Przykłady państw takich jak Salwador, Nikaragua czy Chile - gdzie za aborcję można trafić do więzienia nawet na kilkadziesiąt lat - pokazują, że kobiety nie przestają ryzykować.
Co zatem robią? Schodzą do podziemia.
Ile aborcji wykonuje się w Polsce i z jakiego powodu?
W Polsce od 1997 roku zgodnie z prawem ciążę można przerwać w trzech przypadkach: gdy stanowi ona zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety, gdy są przesłanki medyczne wskazujące na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, a także gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego.
Rocznie legalnych zabiegów w naszym kraju wykonuje się około tysiąca. Większość z nich jest motywowana właśnie wykryciem - bądź podejrzeniem - wad wrodzonych płodu.
Na marginesie: nie jest prawdą, że to głównie zespół Downa. Zespół ten "w czystej postaci", bez współistniejących wad, jest przyczyną jedynie 21 proc. aborcji - wynika z rządowego sprawozdania z wykonania ustawy o planowaniu rodziny i warunkach przerywania ciąży, które analizowała "Rzeczpospolita".
Mimo tych ograniczeń, mimo najbardziej restrykcyjnego prawa aborcyjnego w Europie (obok Malty), co trzecia Polka w wieku produkcyjnym - a jest ich nieco ponad 9 milionów - ma za sobą co najmniej jedną aborcję. Tak przynajmniej wynika z badania CBOS "Doświadczenia aborcyjne Polek" z 2013 roku. Organizacje kobiece w swoich raportach podają z kolei, że rocznie w Polsce dokonuje się nawet 200 tys. nielegalnych aborcji. Działacze pro-life mówią o 7-13 tys.
Jak to się ma do oficjalnego tysiąca? Kto ma pieniądze, jedzie za granicę, kto nie ma, próbuje "domowych" sposobów czy pokątnych zabiegów w polskim podziemiu aborcyjnym. Albo liczy na to, że zagraniczne organizacje pozarządowe wyślą na czas tabletki poronne.
Ale jeśli TK uzna, że aborcja z przyczyn embriopatologicznych (nazywana przez tzw. organizacje pro-life "eugeniczną", co wypacza znaczenie tej procedury poprzez nawiązanie do paranauki - eugeniki) jest niezgodna z konstytucją, rządzący będą mogli spać spokojnie z myślą, że w polskich szpitalach nie słychać "niemego krzyku dzieci, do których dobiera się aborter".
Krzyk - nie niemy, tylko jak najbardziej realny - kobiet, którym przyjdzie patrzeć noworodki bez kości czaszki, bez powiek, nosa; na noworodki, które będą umierały w męczarniach kilka godzin albo dni po urodzeniu - ten krzyk zdaje się władz nie obchodzić.
Mogli do niego wręcz przywyknąć - bo od lat nie słyszą też krzyków rodzących, które nie mają dostępu do znieczulenia podczas porodu. To znaczy: mają, ale tylko w teorii. "W Zachodniopomorskiem w 2017 r. znieczulenie otrzymało tylko 28 kobiet na blisko 16 tysięcy porodów, w 2018 r. z takiej metody łagodzenia bólu skorzystały tylko dwie rodzące" - wynika z danych Ministerstwa Zdrowia.
Gdyby ktoś miał wątpliwości: nie skorzystały ze znieczulenia nie dlatego, że nie chciały, tylko nie mogły - bo nikt im tego nie zaproponował. Albo w placówce nie było anestezjologa. To znaczy był, ale do 15. A że poród rozpoczął się o 18…
Dla państwa nie jest też istotny los dzieci, które jednak się urodzą - mimo wad wrodzonych, zespołu Downa, ciężkich wad genetycznych. Co im przysługuje? Zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 215,84 zł miesięcznie. Od kilku lat 500+. Dla rodzica - jeśli zrezygnuje z pracy zarobkowej, żeby opiekować się dzieckiem - jest świadczenie pielęgnacyjne. 1830 zł netto. No i "dodatek rehabilitacyjny" - 90 albo 110 zł. Gdy dziecko dorośnie, przysługuje mu renta socjalna: 1200 zł
Odbiera się nam głos. Od dawna
Nie będę powielać relacji rodziców, którzy najbardziej boją się, co stanie się z dzieckiem, gdy ich zabraknie. Którzy całe życie - zawodowe, prywatne - poświęcili opiece nad nim. Najczęściej bez wsparcia państwa, bez pieniędzy, w końcu, w przypadku kobiet, w samotności i w pojedynkę - bo wiele rodzin się rozpada, a opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem najczęściej spada na matkę.
Powyższe przykłady niewydolności państwa można mnożyć, choć nie mówi się o nich zbyt wiele. Dziwnym trafem nie ma billboardów ani tzw. działaczy pro-life, którzy nagłaśnialiby temat - ci milkną, gdy tylko "życie poczęte" przyjdzie na świat.
Jeśli Trybunał Konstytucyjny zdecyduje, że aborcja z przyczyn embriopatologicznych nie będzie dłużej legalna, postawi to tysiące kobiet przed faktem dokonanym.
Jak to się stało, że taki scenariusz w ogóle jest rozważany?
Ja zdziwiona nie jestem.
W zbyt wielu kwestiach odbiera nam się głos i możliwość wyboru. I to od dawna.