Bankowcy uderzają przed południem
Podejmujesz w banku większą ilość gotówki? Nie miej złudzeń, nie jesteś bezpieczny. Obserwuje cię doskonale zorganizowana szajka specjalistów.
13.05.2004 | aktual.: 13.05.2004 07:48
Łatwo pomylić ich z narkomanami lub małolatami, którzy działają podobnie, okradając z drobnych pieniędzy starsze osoby. Cieszą ich takie pomyłki, bo w ten sposób unikają odpowiedzialności: policja ich winami obarcza złapanych na kradzieży amatorów. - Nie można mówić o jakichś zorganizowanych grupach czy szajkach, ci złodzieje są zwykle pojedynczymi, zdesperowanymi osobami - przekonuje nas Anna Kędzierzawska z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji.
Prawdziwi złodzieje wysoko sobie cenią tę nieświadomość policji. Są dobrze zorganizowani i wiedzą, jak unikać niebezpieczeństwa. Nie działają "na głodzie", są wyrachowanymi profesjonalistami i doskonale znają prawo. Większość ma już za sobą jakiś wyrok, kuszą ich łatwe pieniądze i dobra zabawa.
Podzieleni na grupy właśnie wkraczają w pełnię sezonu łowieckiego. Bo gdy nadchodzą cieplejsze dni, gdy gotówki nie ukryjemy pod zwałami zimowych ubrań, łatwiej jest okraść ludzi, którzy w banku podjęli pieniądze.
ŻYCIE JEST ZBYT KRÓTKIE
"Koper" i "Sołtys" mają po 22 lata. Znają się od dziecka: razem chodzili do podstawówki, razem nie skończyli nauki w technikum samochodowym i zawsze razem kombinowali pieniądze. - Parę lat temu kradliśmy towar z supermarketów, ale później poznaliśmy Jarka. Po jakimś czasie zaproponował nam robotę - mówi wysoki, chudy "Koper". O kolegach z "pracy" lubi mówić "mafiosi".
Jarek (27 lat) działał wcześniej w grupie, którą przypadkiem złapała policja. Po wyjściu z więzienia założył własny gang. - Psy już mnie znają, dlatego nie mogę być za bardzo widoczny. Pełnię funkcję kierowcy lub w razie potrzeby ubezpieczam chłopaków - opowiada.
Razem pracują od czterech lat i nie potrafią już powiedzieć, ile przez ten czas nakradli. Cała trójka mieszka na jednym, złodziejskim osiedlu, gdzie każdy zna każdego, każdy każdemu jest winien jakieś pieniądze. - Większość z nas raczej od razu wszystko przepieprza, ale jestem przekonany, że mamy dużą bańkę na koncie - mówi "Sołtys". - Nie żałuję, że nie odkładam. Życie jest za krótkie na oszczędzanie - przekonuje.
Ostatniego z załogi - Mirka - poznali dosyć późno. Nie mieszka na ich osiedlu, ale kojarzyli go ze wspólnych imprez. Specyficzny typ człowieka, który zna prawie każdego, przy czym sam nie rzuca się w oczy. Takich grup jak oni w stolicy jest kilka, w Polsce kilkanaście. Ich ekipa należy do elity, bo od czterech lat nie mieli żadnej wpadki.
NIE MA KWASÓW
Większość takich grup składa się z czterech osób: kierowcy (który jest zarazem ochroniarzem), dwóch chłopaków (tych od najbrudniejszej roboty) i stójkowego. Okradaniem zajmują się od godziny 9 do 13. - Później już nie ma sensu szukać klientów, ludzie wracają z pracy do domów, za dużo osób, za dużo świadków - tłumaczy "Sołtys". - Poza tym wieczorem trzeba się gdzieś pobawić - śmieje się "Koper". Skład grupy często pozostaje niezmieniony latami. Żeby do niej dołączyć, należy wykazać się odwagą i poświęceniem.
- Na pierwszej robocie chłopaki wysłali mnie samego na dwóch kolesi, i to jeszcze po śmieszną sumę. Ale musiałem się sprawdzić, żeby dołączyć do ekipy. I, jak widać, udało się - wspomina "Koper". W grupie panuje ściśle określony podział ról, jest hierarchia, jednak pieniądze dzielone są sprawiedliwie na cztery równe części. - Nie ma wtedy żadnych kwasów o hajs, takie rzeczy niszczą grupę - tłumaczy "Koper".
Ludzie z grupy trzymają się razem, pomagają sobie, nie ma przymusu niczego. - Jeżeli ktoś chce odejść, to odchodzi, musi jednak nas uprzedzić - mówi "Sołtys". - Ale rzadko ktoś rezygnuje. To za duży i za łatwy zarobek. Szczególnie w naszej ekipie, gdzie od lat nie było żadnej wpadki. Jesteśmy już swoi. Szybko to wpadają małolaty, które nie za bardzo wiedzą, na co uważać. Teraz, gdy zaczyna się sezon, tych grup będzie jeszcze więcej, ale my się nie bijemy o teren, nie czyścimy ich. Policja robi to za nas - uśmiecha się "Sołtys".
STÓJKOWY BEZ ZARZUTU
Ofiara wybierana jest w banku przez faceta nazywanego w branży stójkowym. Ma najczystszą robotę ze wszystkich - znajduje klienta, który wyjmuje z konta większą ilość gotówki. - Najlepsi w tym fachu mają przelicznik w oczach i potrafią idealnie wtopić się w tłum. Wiem, o czym mówię, bo jestem jednym z najlepszych - mówi Mirek. Ma 32 lata, wygląda na kulturalnego drobnego biznesmena. - Pierwsza zasada: muszę być poza wszelkim podejrzeniem, bo to moja twarz jest w kamerze bankowej. Trzeba więc wiedzieć, jak się ustawić. Poza tym zawsze mam przy sobie grubszy pieniądz. Dla ściemy, że niby chcę otworzyć konto, bo ochrona lubi podejść i zapytać, co tutaj robię, na co czekam - tłumaczy Mirek. O swój wizerunek drobnego handlarza dba od lat. - Wujek sprowadza terakotę z Niemiec, staram się wyglądać i zachowywać jak on - mówi Mirek, a "Koper" dodaje: - Bywa, że jeździ się tydzień za robotą i nic. Wtedy faktycznie stójkowi mają przejebane, ale tak naprawdę to czysta robota, najmniej ryzykowna - zachwala.
Gdy stójkowy zauważy, że ktoś wyjmuje większe pieniądze, oblicza przybliżoną wartość kwoty. - Wystarczy mi jedno spojrzenie i już wiem wszystko. Znam już schematy wydawania pieniędzy przez kasjerki - chwali się Mirek. Według niego ryzykować opłaca się od sześciu tysięcy złotych. Jeżeli klient wyjmuje takie pieniądze, stójkowy podprowadza go reszcie grupy. - Czasami, jak są mniejsze sumy, odpuszczamy. Ale nie wyobrażam sobie, żeby odpuścić na przykład 20 tysięcy. Jeżeli mamy namierzoną taką kasę, to już jest nasza - tłumaczy "Koper".
- W ten sposób można odróżnić prawdziwych chłopaków od ćpunów, którzy okradają babcie z emerytur. My nie ruszamy małych sum - mówi stójkowy Mirek.
Banki nie potrafią bronić swoich klientów przed kradzieżami. Zasada, że tylko jedna osoba może stać przy okienku, niestety rzadko jest ściśle przestrzegana.
- Maszyna do liczenia pieniędzy jest ustawiona tak, żebym, stojąc przy okienku, widziała ekranik. Ale dzięki temu wszyscy stojący za mną także wiedzą, jaką kwotę wypłacam. Zawsze czuję się trochę niepewnie, wychodząc z mojego banku z pieniędzmi w torebce - mówi jedna z klientek.
Podobno są oficjalne instrukcje, według których kasjerki powinny wydawać pieniądze tak, żeby nikt oprócz obsługiwanego klienta tego nie widział. Pracownicy banku nie potrafią jednak odpowiedzieć, czy owe instrukcje rzeczywiście istnieją, i odsyłają z pytaniem do rzecznika prasowego. Nie od dziś wiadomo, że banki bardziej dbają o majętnych klientów. Problem dyskrecji znika, jeśli ktoś podpisuje specjalną umowę dla VIP-ów - wtedy jest obsługiwany w osobnym pokoju i ryzyko kradzieży praktycznie przestaje istnieć.
DZIAŁAMY JAK MASZYNY
Ofiara po wyjściu z banku jest przekazywana reszcie grupy, która czeka w samochodzie. - Śledzimy klienta przez jakiś czas, żeby sprawdzić, czy nie jest policyjnym "zającem". Albo czy nie ma gdzieś ukrytej obstawy - mówi Jarek. Najbrudniejszą robotą, czyli okradaniem z pieniędzy, zajmuje się dwóch najmłodszych w ekipie. Czasami ubezpiecza ich trzeci, największy.
Kradzieży dokonują prawie zawsze w blokowej klatce lub windzie. Na chwilę przed atakiem zakładają na głowę czapki z daszkiem lub kaptury, żeby ich nikt nie rozpoznał.
- Są dwa sposoby krojenia: na "wyrwę" i na "dziesionę". Wyrwa jest bezpieczniejsza, grozi za nią mniejszy wyrok, ale robi się ją w pojedynkę, bo nie może być pobicia. Sztuka polega na tym, że trzeba szybko, za jednym szarpnięciem, wyrwać torebkę, saszetkę czy po prostu coś z pieniędzmi. Za wyrwę, jeżeli ma się czyste konto, dostaje się "zawiasy", bo prokuratorzy nie chcą się pieprzyć z jakimiś gównianymi sprawami. A sędziowie nie chcą wsadzać, bo więzienia i tak są przepełnione. Sprawa jest więc czysta - mówi "Koper".
Drugi sposób to klasyczna "dziesiona". - Dwóch okrada, a trzeci ubezpiecza w razie niebezpieczeństwa. Jeden z okradających dusi ofiarę, a drugi wyrywa łup. Czasami jest problem, bo trzeba obezwładnić dwie osoby, ale działamy głównie na ich strachu, panice. Ludzie boją się o swoje życie - tłumaczy "Koper". Dlatego osoby, które "mają kontakt z klientem", muszą wyróżniać się w grupie zdecydowaniem i bezwzględnością.
- Kobiety są bardziej waleczne. Zdarza się, że trzeba uderzyć, bo krzyczą. Starszych ludzi nie trzeba bić, oni mają większy szacunek do życia, boją się je stracić. Dla normalnego człowieka to jest niezrozumiałe, bo nigdy nie czuł tej adrenaliny co my. To jest wszystko robione pod taką presją, poczuciem zagrożenia, że nie ma możliwości przeciwstawienia się nam. Działamy jak maszyny - tłumaczy "Sołtys".
Wspomina: - Pamiętam, jak robiliśmy takiego młodego biznesmena. Miał przy sobie 20 tysięcy euro. To był nasz największy zarobek. Jechaliśmy za nim daleko za Warszawę. On chyba wiedział, że go śledzimy, strasznie kombinował. W końcu udało nam się go złapać. Waleczny był, musieliśmy go ostro pobić, bo strasznie krzyczał. Potem z mieszkania wybiegł jakiś koleś. Jarek, który nas ubezpieczał, musiał przywalić mu rurą. To była strasznie brudna i niebezpieczna robota. Na szczęście nikt nas za dobrze nie zapamiętał - opowiada "Sołtys".
Chwilę po ataku okradający rozdzielają się, biegną między blokami, by po jakimś czasie spotkać się w samochodzie. - Jak dobiegam do zaparkowanego auta, to wiem, że już nic złego nie może mi się stać, bo zaraz znikniemy - mówi "Koper".
KRÓLOWIE ŻYCIA
Po udanej pracy rozpoczyna się zabawa. - Jak już zarobimy, to forsy jest zwykle od cholery. Wtedy w ruch idzie totalny melanż, czyli kokaina, dziwki, jakieś disco. Ogólnie rzecz biorąc, przez parę dni jesteśmy królami życia - rozmarza się "Sołtys".
O ofiarach nie myślą, nie mają wyrzutów sumienia czy też szlachetnych odruchów zwracania pieniędzy. - To jest kradzież, ale pieniądz rzecz nabyta. Wszyscy kradną: politycy, urzędnicy, biznesmeni. Wystarczy tylko otworzyć gazetę. Aż roi się od afer. Zresztą ja mam zamiar otworzyć niedługo jakiś legalny biznes. Jak to mówią: pierwszy milion trzeba ukraść - planuje Mirek. Dlatego jako jedyny z grupy odkłada pieniądze.
- Ja po prostu lubię tę robotę, bo mimo dużego strachu tak naprawdę ryzyko wpadki jest małe, a zarobek duży - podsumowuje "Sołtys". Od jakiegoś czasu banki zaczęły współpracować z policją, w ich placówkach przeczytać można ulotki informujące klientów o potencjalnych zagrożeniach. - Starsze, samotne osoby mogą z jednodniowym wyprzedzeniem zadzwonić do najbliższej komendy. Zostaną wtedy odeskortowane z banku do domu przez funkcjonariuszy - mówi Anna Kędzierzawska z Komendy Stołecznej Policji.
- Faktycznie jest może trochę gorzej. Ale nie jest źle, zarabiamy swoje, bo wszystkich policja nie odeskortuje. Poza tym nie zapominajmy, że weszliśmy do Unii. Otwierają się przed nami różne ciekawe możliwości - rozmyśla Jarek.
TOMASZ CZUKIEWSKI
________
JEŻELI ZAMIERZASZ PODJĄĆ WIĘKSZĄ ILOŚĆ GOTÓWKI:
- Przed wizytą w banku zadzwoń do najbliższego komisariatu, dostaniesz darmową asystę policji. Nie musisz przy tym podawać, ile pieniędzy zamierzasz podjąć.
- Nie wyjmuj pieniędzy samotnie. Nikt nie będzie ryzykował atakowania kilkuosobowej grupy.
- W banku obserwuj osoby, które nie stoją w kolejce. Jeżeli któraś co jakiś czas zerka w stronę kas, to najlepiej zrezygnuj z podejmowania pieniędzy lub poczekaj, aż podejrzana osoba opuści budynek.
- Staraj się unikać powrotu z pieniędzmi autobusem. Łatwiej będzie zgubić śledzących cię złodziei, gdy będziesz jechać samochodem.
- Kradzieże najczęściej zdarzają się na klatce schodowej. W pobliżu domu obserwuj, czy ktoś nie idzie za tobą.
- Jeżeli już napastnik spróbuje wyrwać ci pieniądze, wołaj o pomoc i staraj się stawić opór. Nie bój się, złodzieje zwykle nie mają przy sobie niebezpiecznych przedmiotów, ponieważ za atak z ich użyciem grozi wyższa kara.