PolskaB. szef. UOP: mógł zawinić radiowysokościomierz Tu-154

B. szef. UOP: mógł zawinić radiowysokościomierz Tu‑154

B. szef UOP Gromosław Czempiński ocenia, że przyczyną katastrofy mógł być radiowysokościomierz. Z kolei kapitan pasażerskich boeingów Dariusz Sobczyński twierdzi, że zapis rozmów z kabiny Tu-154 nie zaskakuje. - Wyjaśnić okoliczności katastrofy może komisja, która ma też inne dane - powiedział.

B. szef. UOP: mógł zawinić radiowysokościomierz Tu-154
Źródło zdjęć: © AFP | Natalia Kolesnikova

01.06.2010 | aktual.: 01.06.2010 20:02

Przyczyną katastrofy samolotu Tu-154 mógł być radiowysokościomierz - ocenił po analizie stenogramów z rozmów załogi b. szef UOP Gromosław Czempiński.

Czempiński zwrócił uwagę, że piloci ustawili radiowysokościomierz na wysokość 100 metrów. Przed rozpoczęciem próby lądowania - jak wynika ze stenogramów - założyli bowiem, że jeśli się ona nie powiedzie, na tej wysokości przerwą procedurę lądowania - przejdą na drugi krąg.

- Lądowali na autopilocie i radiowysokościomierzu. Po osiągnięciu 100 m radiowysokościomierz powinien się zatrzymać. Samolot (na autopilocie - PAP) powinien wyrównać, ale był wąwóz. Wysokości zaczyna im przybywać, więc radiowysokościomierz, autopilot reagują, obniżają lot. Raptem wysokość zaczyna maleć i przyrząd, w mojej ocenie, nie zdążył zareagować - analizował Czempiński.

Jak dodał, radiowysokościomierz sprawdziłby się bliżej lotniska, gdzie teren jest płaski, ale "wcześniej - nie".

Generał nie chciał oceniać, czy doszło do błędu ze strony załogi. Powiedział jedynie, że procedury zostały złamane już w momencie, gdy podjęli decyzję o próbie lądowania. - Gdy odebrali komunikat (od załogi polskiego Jaka-40, który lądował wcześniej - PAP) o tym, że widzialność wynosi 400 metrów, a pułap chmur jest nie wyżej niż 40 m, to nie powinni myśleć o próbie lądowania, i to jest zasadnicza sprawa - podkreślił Czempiński.

Jak dodał, jeśli piloci natomiast wyznaczyli sobie wysokość 100 metrów, to nie powinni schodzić niżej. - Na wysokości 80 m drugi pilot mówi "odchodzimy" i mimo to nie przerywają, a w tym momencie powinni podnieść samolot - zaznaczył.

W jego ocenie, gdy usłyszeli komendę z wieży: "horyzont 101" (będąc na wysokości 50 m), było już za późno. Ukształtowanie terenu nie dawało im szans na wyprowadzenie samolotu, mieli za mało czasu.

Pytany o rolę dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika (który był w kokpicie), zaznaczył, że z opublikowanych materiałów wynika, iż odczytywał tzw. check listę, czyli spełniał wymogi drugiego pilota. - Chciał im pomóc, przy takim samolocie w takich warunkach jest wiele czynności do zrobienia. Drugi pilot mógł w tym czasie robić coś innego - dodał.

"Zapis nie zawiera niczego zaskakującego"

Zapis rozmów z kabiny Tu-154 nie zaskakuje; wyjaśnić okoliczności katastrofy może komisja, która ma też inne dane - powiedział kapitan pasażerskich boeingów Dariusz Sobczyński.

- Zapis nie zawiera niczego zaskakującego. Piloci wykonywali prawidłowe podejście, załoga była spokojna - powiedział Sobczyński, po opublikowaniu transkrypcji rozmów załogi z rejestratora dźwięku.

Po lekturze stenogramu Sobczyński powiedział, że choć nie było bezpośredniego polecenia ze strony dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, to sama jego obecność w kokpicie zapewne miała wpływ na załogę.

- Słownej presji nie było, ale niech nikt nie mówi, że obecność przełożonego nie powoduje chęci wykazania się. Gdy podchodzimy do lądowania w skrajnie trudnych warunkach, taka obecność z jednej strony rozprasza, z drugiej pośrednio wypływa na chęć wykonania zadania - powiedział pilot.

Dodał, że czynników, które doprowadziły do próby lądowania w skrajnie trudnych warunkach, było więcej - "obecność dowódcy w kabinie, świadomość, jaka osoba jest na pokładzie, znaczenie imprezy i pogoda".

- Powtórzę. Tego lądowania nie powinno było być. Podejście zawsze możemy wykonać, nie możemy tylko przekroczyć wysokości decyzji (100 m - PAP). Nie wiem, dlaczego podejście do lądowania nie zostało przerwane i nie podjęto odejścia na drugi krąg, choć sugerował to drugi pilot - powiedział Sobczyński.

Wyraził zdziwienie, że załoga nie przerwała podejścia mimo dźwiękowych ostrzeżeń systemu TAWS. - Kiedy nie widać ziemi, a system ostrzega przed zderzeniem, należy odejść natychmiast, nie zastanawiając się - zaznaczył.

Zastrzegł, że "publikacja rozmów jest małą częścią, tylko na jej podstawie nie można odtworzyć przebiegu lotu". - Powinniśmy poczekać na ustalenia komisji, w której pracują fachowcy, dysponujący zapisami danych technicznych, operacyjnych, informacjami o pogodzie - zaznaczył.

- Społeczna presja spowodowała ujawnienie zapisów, ale to nie przybliża nas do wyjaśnienia. Publikacja tylko zwiększy dowolne interpretacje, bo tekst można interpretować na wiele sposobów. Nie powinniśmy debatować, pozwólmy specjalistom wyjaśnić - zaapelował.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (388)