Aung San Suu Kyi nie chce używać nazwy "Myanmar", lecz "Birma"
Liderka birmańskiej opozycji Aung San Suu Kyi zaprotestowała przeciwko używaniu nazwy "Myanmar" zamiast "Birma" na określenie ojczystego kraju - poinformował "Financial Times".
04.07.2012 | aktual.: 04.07.2012 14:07
Nazwa "Birma" została zastąpiona przez "Myanmar" w 1989 roku przez juntę wojskową. Decyzja ta budziła od początku wiele kontrowersji i nie była powszechnie akceptowana. Przyjęta przez ONZ nie została jednak uznana przez wiele krajów zachodnich. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada i Francja nadal używają nazwy "Birma" (ang. Burma), choć obecnie rozważają one zrewidowanie stanowiska w tej kwestii, podobnie jak liczne organizacje pozarządowe, które do tej pory używały "Birmy" w proteście wobec poprzedniego reżimu.
Aung San Suu Kyi, wybrana do parlamentu 1 kwietnia br. w wyborach uzupełniających, odrzuciła żądania komisji wyborczej, która domaga się zaprzestania używania nazwy "Birma". Argumentując, że poprzedni reżim zmienił nazwę kraju "bez konsultacji z opinią publiczną", Suu Kyi oświadczyła, że będzie używać takiej nazwy, jaką uważa za słuszną.
To już drugi konflikt między Suu Kyi i władzami. W kwietniu opozycjonistka opóźniła o tydzień swój debiut w parlamencie z powodu zastrzeżeń wobec przysięgi składanej przez nowych parlamentarzystów, która wymagała deklaracji poszanowania konstytucji. Miało to być wyrazem sprzeciwu wobec dokumentu obowiązującego w czasie rządów wojskowych.
Obecny spór może pogłębić trudną sytuację Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) pani Suu Kyi w parlamencie zdominowanym przez prorządowych posłów i spowolnić proces reform - pisze "Financial Times". Stanowisko Suu Kyi potwierdził rzecznik NLD. - Przez stulecia używaliśmy nazwy "Birma". Nie jest to niezgodne z prawem.
Sprawa budzi jednak zastrzeżenia zachodnich dyplomatów, a nawet osób popierających NLD, wśród których bezkompromisowość liderki opozycji nie jest dobrze widziana. Kilku dyplomatów określiło uwagi Suu Kyi jako "niezwykle niefortunne" a nawet "śmieszne".
"Financial Times" przytacza opinię Thitinana Pongsudhiraka, profesora ekonomii politycznej na tajlandzkim Uniwersytecie Chulalongkorn. Jego zdaniem spór może wydawać się błahy, jednak jego konsekwencje mogą być niebezpieczne.
W 2011 roku władzę w Birmie przejął cywilny rząd kontrolowany jednak wciąż przez wojsko, który wyraził chęć dialogu z demokratyczną opozycją i przywrócił legalność partii NLD. Jeśli Aung San Suu Kyi nie zmieni stanowiska, proces pojednania będzie "niepotrzebnie utrudniony" - przewiduje Thitinan Pongsudhirak.