Artysta jednej partii
Trudno powiedzieć, komu swoim politycznym zaangażowaniem Daniel Olbrychski szkodzi bardziej: sobie czy partii, którą popiera. Zatrzymanie aktora za jazdę po pijaku, odebranie mu prawa jazdy i grożąca kara więzienia to dla tabloidów atrakcyjny kąsek, jednak o wiele bardziej wizerunkowi Olbrychskiego jako "dobra narodowego" zaszkodziło jednoznaczne opowiedzenie się za jedną opcją polityczną - pisze "Do Rzeczy".
Sam fakt, że ludzie kultury i nauki biorą udział w życiu politycznym, zasilają komitety honorowe kandydatów na prezydentów czy premierów, nie zaskakuje. Chodzi o styl, w jakim tego poparcia udzielają. I właśnie z tym Olbrychski ma największy problem: z jednej strony mamy agresywne ataki pod adresem opozycji, z drugiej ocierające się o groteskę peany na cześć rządzących.
- Polska przeżywa najlepszy okres w dziejach swojej historii, porównywalny do Kazimierza Wielkiego! - rozpływał się Olbrychski w trakcie kampanii prezydenckiej. Wtórowała mu jego żona Krystyna Demska-Olbrychska, która powiedziała wprost, co z mężem sądzą o politycznej opozycji w Polsce. - Uważamy ich za kretynów. Jesteśmy dumni z Donalda Tuska! Chociaż zawsze może być lepiej, to idziemy w dobrym kierunku - twierdziła.
Orzeł z Czekolady, kogut z ciasta
Olbrychski aktywnie wspierał w kampanii Bronisława Komorowskiego. "Swój głos oddaję na Bronisława Komorowskiego i namawiam do tego wszystkich życzących dobrze sobie i swojej Ojczyźnie Polaków" - zachęcał w spocie wyborczym. "Udział w wyborach jest naszym obowiązkiem, a wybór Bronisława Komorowskiego na prezydenta Polski będzie dowodem naszej inteligencji, rozwagi i po prostu patriotyzmu" - kontynuował. W świetle kamer oprowadzał Komorowskiego po Kazimierzu Dolnym i razem z nim w ramach kampanii piekł koguta.
- Pan Duda przypomina dawnego Stana Tymińskiego. Sam sobą wiele nie reprezentuje. [...] Polska rządzona przez Bronisława Komorowskiego rozkwita - tak komentował pierwszą debatę prezydencką. - Cyprian Kamil Norwid pisał: "Jesteśmy wielkim narodem, ale żadnym społeczeństwem". Mam nadzieję, że tylko w 30 proc., i mam nadzieję, że większość, która chce żyć w wolnym i wspaniałym kraju, ruszy się i pójdzie na głosowanie. A tak naprawdę ta debata, mówiąc językiem bokserskim, to było spotkanie boksera wagi poważnej z zawodnikiem wagi lekkopółśmiesznej - dodał.
Publicznie bić po mordzie
Olbrychski realizował także przeciwskuteczną, jak się okazało, strategię Komorowskiego, która sprowadzała się do straszenia powrotem PiS do władzy. W tym Olbrychski specjalizuje się zresztą od paru ładnych lat.
"Kajdanki, rozszalały IPN i żadnych gospodarczych posunięć" - tak recenzował dwuletnie rządy PiS. Jarosława Kaczyńskiego nazywał największym szkodnikiem politycznym w Polsce. - Wszystko, co robi ten człowiek, wynika z chorobliwej żądzy władzy. Nie ma znaczenia, czy będzie to dla jego kraju dobre, czy złe - twierdził. Podkreślał, że nie wyobraża sobie powrotu IV RP. - Przecież to było haniebne, przyniosło niepowetowane straty i międzynarodowe, i w samej Polsce. Groza ta IV Republika. Wiało bolszewizmem - mówił.
Posłów PiS odsyłał do psychiatry, a także oskarżał o działania w interesie Kremla. - Nikt lepiej nie realizuje takiej prokremlowskiej polityki w naszym kraju, jak partia PiS. Rosjanie marzą, żeby do władzy wrócił PiS, być może też manipulują, ale nie trzeba, bo jest przecież pan Macierewicz, jest prezes, który mówi, że w Smoleńsku morderstwo było, a cały świat się śmieje - twierdził. Wielokrotnie opowiadał też, dlaczego nie lubi Jarosława Kaczyńskiego. - Jest liderem partii o silnych bolszewickich rysach, która liczy, że głupich w społeczeństwie jest większość. [...] On jest człowiekiem głęboko nienadającym się do reprezentowania Polski i Polaków takimi, jakimi ja chciałbym ich widzieć. Wszyscy znamy jego osobowość, jego awanturnictwo, niezrozumienie świata - to jedna z wielu wypowiedzi Olbrychskiego o prezesie PiS. Na temat osobowości Jarosława Kaczyńskiego Olbrychski też ma sporo do powiedzenia.
W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z 2011 r. stwierdził, że bracia Kaczyńscy w dzieciństwie "musieli być bici przez kolegów z klasy" i teraz się odgrywają. W tym samym wywiadzie chciał też "publicznie bić po mordzie" ówczesnego rzecznika PiS Adama Hofmana za jego wypowiedzi o Smoleńsku. Na temat śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej od początku miał wyrobiony pogląd. - Za tym wszystkim stoi polityka, która manipuluje trupami. Niech przewodniczący partii opozycyjnej nie mówi: wyjaśnimy tę katastrofę, gdy się zmieni rząd. To jest już po prostu cynizm, na który się te ofiary przewracają w grobach - oburzał się w telewizji.
Wybiórcza miłość
Obelgi pod adresem największej partii opozycyjnej i jej liderów idą w parze z komplementami, których Olbrychski nie szczędzi politykom partii rządzącej. - Po tych kilku latach rządów Polska jest w doskonałym stanie politycznym - rozpływał się nad rządami Platformy.- Tusk w sposób ujmujący zachowuje się przed kamerami i taki sam jest prywatnie - komentował.
Trudno się dziwić, że Olbrychski nie należy do ulubieńców prawicy. Wielu jego krytyków swoją niechęć rozciąga na jego dorobek aktorski. Pewnie niesłusznie, ale w wojnie polsko-polskiej liczą się głównie emocje, a Olbrychski na własne życzenie u części Polaków budzi te negatywne. W roztrwonieniu autorytetu i powszechnej sympatii przypomina Andrzeja Wajdę lub Władysława Bartoszewskiego. Podobnie jak oni mógł być dobrem narodowym Polaków, którzy kochali go za role w "Potopie", "Panu Wołodyjowskim", "Popiołach" czy "Ziemi obiecanej". Sam sprowadził się do roli dobra jednej partii, której na dodatek jest coraz mniej przydatny.