Artur Wołek: kilka punktów procentowych może zmienić sytuację
Wyniki sondażu late poll pokazują, że dwie partie - PSL i KORWiN - znalazły się na granicy progu wyborczego. Błędy rzędu kilku punktów procentowych w tego rodzaju badaniach są czymś normalnym, ale tym razem może to stanowić o tym, czy PiS będzie miało bezwzględną większość - uważa politolog z Akademii Ignatianum w Krakowie Artur Wołek.
Według sondażu Ipsos dla TVP1, TVN24 i PolsatNews wybory wygrało PiS (38 proc. poparcia i 238 mandaty pozwalające na samodzielne rządzenie); PO dostała 23,4 proc. głosów. Do Sejmu weszłyby jeszcze: Kukiz'15 - 9,1 proc., Nowoczesna - 7,2 proc. i PSL - 5,7 proc. KORWiN otrzymał 4,9 proc. (czyli poniżej 5-procentowanego progu wyborczego). Posłów nie wprowadza do Sejmu Zjednoczona Lewica, która jako komitet wyborczy potrzebowałaby minimum 8 proc. poparcia, a według sondażu otrzymała 7 proc. Frekwencja wyniosła 51,6 proc.
Mówiąc o sondażowych wynikach PSL i partii KORWiN, politolog zaznaczył, że "może to oznaczać zarówno, że Korwin wchodzi do parlamentu, jak i że PSL znajdzie się poza Sejmem". - w tego rodzaju badaniach jest czymś normalnym, że ostateczne wyniki różnią się o 2-3 punkty procentowe od badania. Ale tym razem to może zmienić całkowicie sytuację - jeżeli KORWiN i PSL znajdą się w parlamencie, to PiS nie będzie miało większości bezwzględnej. Moim zdaniem jest zupełnie możliwe, że KORWiN przeskoczy próg 5 procent, bo wyborcy tej partii mogli ukrywać swoje preferencje podczas badania, sporo ludzi mogło głosować na tę partię z poczuciem, że nie ma się jednak czym chwalić. Może się oczywiście okazać, że się mylę" - powiedział Artur Wołek.
Jeżeli ostateczne wyniki wyborów okażą się takie, jak wynik badania, to - zdaniem Wołka - PiS nie ma powodu, by wchodzić w koalicję. - Mają własnego prezydenta i duży potencjał do "odessania" - kilku lub kilkunastu posłów Kukiza. To oznacza stabilną większość i PiS może stworzyć rząd większościowy - powiedział Wołek.
Znalezienie się partii lewicowych poza parlamentem Wołek opisuje jako "efekt Zandberga". Jego zdaniem partia Razem (3,9 proc. w sondażu) odebrała głosy Zjednoczonej Lewicy. - To ciągle jest jeszcze na granicy błędu badania, więc możemy jeszcze lewicę w parlamencie zobaczyć, ale raczej bym się zdziwił, gdyby tak się stało. Przez wiele lat to prawica ćwiczyła ten rodzaj gry politycznej, takie wzajemne osłabianie się podobnych programowo partii. Teraz przyszedł w tym względzie czas na lewą stronę sceny - mówił politolog.
Elektorat Kukiza Wołek opisuje jako "kontestatorów", którzy "chcą pokazać środkowy palec tym, którzy dotąd rządzili, a nie mają mocnej prawicowej tożsamości". - To jest taki elektorat, który chce zaprotestować przeciwko Platformie czy establishmentowi w ogóle, a nie chce oddać głosu na PiS, bo nie jest konserwatywny, religijny. Ten rodzaj wyborców miał wybór pomiędzy Kukizem a Korwinem. I rzeczywiście - jakby dodać wyniki Kukiza i Korwina to z grubsza otrzymujemy wynik Kukiza w wyborach prezydenckich, więc wydaje się, że to są ci sami ludzie - mówił Wołek.
Jego zdaniem wynik PO, uwzględniając słabości prowadzonej przez nią kampanii, jest i tak niezły. - Na pewno z PO nie będzie tak jak z AWS, kiedy w analogicznej sytuacji wszystko zaczęło się sypać i nikt nie mógł tego powstrzymać. Teraz wszystko w rękach polityków PO. Wyborcy już powiedzieli im, że nie chcą, żeby rządzili i teraz albo są w stanie zmienić przywództwo na takie, które jest w stanie utrzymać partię w jedności i odbudować zaufanie wyborców albo zacznie się taki typowy magiel - walka o przywództwo, co rozwali partię. Ale nie przypuszczam, żeby do tego doszło. Te 23,4 proc. poparcia daje PO pewnie 4-5 mln zł w ciągu najbliższej kadencji, nie mają więc powodu, żeby się rozpadać - dodał politolog.