Aptekarze zgadują, co lekarze wypisują
Pismo na receptach przypomina hieroglify. Czasem farmaceuci, by rozszyfrować o jaki lek chodzi, muszą używać lupy.
23.09.2004 | aktual.: 29.05.2018 14:52
Damian Cetnarski z Nowej Kuźni pod Opolem w zeszłym tygodniu nie mógł zrealizować recepty. Z gorączką został odesłany przez jedną z opolskich aptek, bo farmaceuci nie potrafili odczytać nazwy specyfiku. - Przepraszali mnie nie za swoją winę. Lekarz tak nabazgrał na recepcie, że aptekarze nie ryzykowali wydania innego leku - opowiada Cetnarski.
Zbigniew Karczewski, właściciel apteki Franciszkańskiej w Opo-lu, lekarzy którzy piszą ładnie może policzyć na palcach jednej ręki.
- Dla zwykłego człowieka 90% recept to bazgroły. Dla farmaceuty po iluś latach pracy prawie każda jest do odczytania. Nieraz to taka trochę grafologia – uśmiecha się Karczewski.
Czasem farmaceuta potrafi odczytać tylko kilka liter, z których musi się domyśleć nazwy leku.
- Do apteki zwykle trafiają recepty od znanych nam lekarzy. Wiemy, co oni tam sobie piszą. Jeżeli mamy problem z odczyta-niem, pytamy koleżanek, patrzymy jakie są wypisane inne leki i jakiej doktor jest specjalności. Nieraz prosimy pacjenta, by pokazał nam karteczkę, na której lekarz wypisał dawkowanie. Tam doktorzy starają się pisać bardziej czytelnie – opowiada farmaceutka Ewa Stefańska z apteki Zofii Krybus w Kędzierzynie-Koźlu.
Przy rozszyfrowywaniu lekarskich bazgrołów nietrudno o pomyłkę. Są leki, których nazwy brzmią podobnie, ale mają zupełnie różne działanie. Na przykład Bufasodil – lek na krążenie i Bisacodyl – na przeczyszczenie.
Farmaceutka z 6-letnim stażem z Opola: - W razie wątpliwości po prostu dzwonimy do lekarzy. Kiedyś jeden tak mnie wkurzył, że na nocnym dyżurze parę razy do niego dzwoniłam, bo kilka recept pod rząd było nie do odgadnięcia.
Anatol Majcher, dyrektor szpitali i kilku przychodni w Kędzierzynie-Koźlu, Głubczycach i Branicach, często słyszy narzekania na lekarskie bazgroły. Ostatnio na jednym z oddziałów ordynator wydał nawet zarządzenie, by lekarze wyraźnie opisywali historie chorób. Majcher uważa, że dopóki będzie dozwolone pisanie od-ręczne, te kłopoty nie znikną.
- W branży żartujemy, że ludzie idą na medycynę, bo nie do końca potrafią pisać i liczyć, chyba że pieniądze. Jeden z kolegów nie umie odczytać nawet sam po sobie – śmieje się Majcher. – A mówiąc poważ-nie: lekarze przyjmują wielu pacjentów. Po badaniu spieszą się z wypisywaniem recept, a wielu nie lubi papierkowej roboty. Recepty są wprawdzie dla pacjenta, ale odczytać je musi farmaceuta. Powinny więc być czytelne.
Artur Kozołub, neurolog z Opola, to jeden z tych lekarzy, którego recept farmaceuci nie lubią realizować.
- U mnie to nie jest żadna maniera zawodowa. Od dzieciństwa mam brzydkie pismo. W szkole zawsze dostawałem najgorsze oceny z pisania – wyznaje neurolog. - Nawet jak się staram, to mi nie wychodzi. Bożena Misiaszek, lekarz z Poradni Podstawowej Opieki Zdrowotnej w Kędzierzynie-Koźlu, wypisuje około 100 recept tygodniowo. Choć pracuje już 19 lat, jest zaprzeczeniem stereotypu lekarza piszącego jak kura pazurem. Jej recepty są wyjątkowo przejrzyste, za co chwalą ją pacjenci i farmaceuci.
- Może to zasługa bardzo surowej nauczycielki kaligrafii, Rosjanki z pochodzenia. W podstawówce kto u niej bazgrał, dostawał linijką - żartuje doktor Misiaszek. - Do dziś piszę wyraźnie, szczególnie na receptach, by w aptece nikt się nie pomylił. Na studiach nikt nie uczy przyszłych farmaceutów sztuki czyta-nia recept. W niektórych aptekach stażyści siadają z doświadczo-nym pracownikiem i czytają recepty na głos.
- U mnie każdy stażysta najpierw pracuje w magazynie, by oswoić się z nazwami leków. A jest ich kilkanaście tysięcy. Później, gdy zaczyna obsługiwać pacjentów, łatwiej mu się domyślić co napisał lekarz – mówi Jarosław Chorzela, właściciel trzech aptek w Opolu.
W aptekach rządzi zasada, by każdą receptę przed wydaniem leku oglądać trzy razy. Prócz tego na koniec pracy recepty sprawdza inny farmaceuta lub kierownik apteki, porównując je z kopiami paragonów. Pomyłki zdarzają się rzadko.
Opolski aptekarz Leszek Karczewski tylko raz w życiu, jakieś 10 lat temu, musiał szukać wieczorem pacjentki, której źle wydał lek. Zapis na recepcie był tak niewyraźny, że farmaceuta pomylił środek przeciwzapalny z antybiotykiem.
- Jechałem do Dębskiej Kuźni, w deszczu, pekaesem. Na szczęście zdążyłem, nim pacjentka zażyła lek – dodaje aptekarz.
Artur Karda
akarda@nto.pl
Pismo brzydnie na studiach
Nadkomisarz Sławomir Podgajny, ekspert badania pisma i doku-mentów z Laboratorium Kryminalistyczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu:
- Czytelność pisma częściowo zależy od wrodzonych zdolności psychoruchowych człowieka. Tak jak jedni wyżej skaczą lub potrafią zrobić fikołka do tyłu, inni umieją ładnie pisać. Płeć częściowo też tu decyduje. Generalnie żeńskie pismo jest optycznie ładniejsze, bardziej okrągłe. Męskie – kanciaste, zazwyczaj brzydsze. Czasem dostaję do badania rękopisy osób z niskim wykształceniem, a ich pismo jest bardzo wyrobione i na odwrót – analizuję dokumenty profesorów, którzy bazgrzą jak kura pazurem. Poziom wykształcenia nie ma więc tu nic do rzeczy. Jako ekspert jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nie muszę wnikać w treść dokumentu, by zidentyfikować osobę, która go pisała. Jeśli człowiek pisze dużo i musi pisać szybko – jak na przykład studenci – siłą rzeczy jego pismo ulega uproszczeniom. Po studiach ta zmiana się utrwala. Ludzie robią długopisem jakieś robaczki, szlaczki, ich pismo brzydnie. Staje się trudno czytelne, a czasem nieczytelne, jak na lekarskich receptach. Zachodzę w głowę, jak farmaceutki potrafią
rozpoznać treść niektórych recept. Zastanawiam się, czy lekarze bazgrzą świadomie, może chcą sobie dodać prestiżu? Jakby zapominali, że receptę musi jeszcze ktoś odczytać.