Apartament w cieniu ołtarza
Tam gdzie ludzie nie chodzą do świątyń, te ostatnie stają się hotelami. Tak jak w Holandii, która pracuje na to, by nazywano ją
krajem tysiąca kościołokawiarni.
03.11.2005 | aktual.: 03.11.2005 09:33
Mieniący się w słońcu czerwienią i złotem miedziany tunel wsysa mnie do środka. Szklane drzwi rozsuwają się bezszelestnie. Strzeliste łuki XV-wiecznego sklepienia, smukłe witrażowe okna nie pozostawiają wątpliwości: jesteśmy w kościele. Chociaż Henk Vos, gwiazda holenderskiego designu, zrobił, co mógł, byśmy o tym zapomnieli. Jednak gdy przychodzę tu wczesnym popołudniem i wita mnie zapach lunchu, nie mogę pozbyć się myśli, że przez kilkaset lat te mury drżały od psalmów. Na dodatek niemal na wprost wejścia freski z życia św. Genowefy. No i ta niesamowita, przytłaczająca ogromem przestrzeń. I cisza, jaką można spotkać tylko w świątyniach.
Jestem w centrum Maastricht, w murach średniowiecznego kościoła należącego do klasztoru Kruisheren, Zakonu Kanoników Świętego Krzyża. W półtora roku wyrósł tu szykowny hotel za 14 mln euro. Tyle pochłonęły prace restauratorskie oraz modernizacja kościoła i klasztoru.
Najpierw rób, potem pytaj
– Od ponad 20 lat kompleks niszczał nieużytkowany i nie było pieniędzy ani na jego konserwację, ani na zagospodarowanie – przyznaje Lian Heuts z urzędu gminy w Maastricht. Zaraz dodaje, że od ponad dwóch wieków kościół nie pełnił funkcji religijnych. Służył jako arsenał, szpital, a ostatnio – magazyn i sala prób miejscowej opery. Gdy więc pojawił się inwestor Camille Oostwegel (właściciel kilku hoteli i restauracji urządzonych w okolicznych zamkach), władze miasta przyjęły go z otwartymi ramionami. Przedstawicieli Kościoła nikt nie pytał o zdanie. Obiekt należał do gminy.
Kierujący projektem przebudowy Bart Kockelkoren zapewnia, że nowi właściciele zachowywali się ze stosownym respektem wobec sacrum i historii. – Układając nową podłogę, wybraliśmy z grobowców kości i złożyliśmy je w jednym miejscu, a zabytkowe płyty ustawiliśmy wzdłuż ścian kościoła. Obawialiśmy się, że goście będą mieli opory przed stąpaniem po grobach.
Poza tym jednak nie mógł sobie pozwolić na wahania i rozterki duchowe. – Moim zadaniem było wybudowanie w terminie 60-pokojowego hotelu. Postępowałem więc wedle zasady: najpierw rób, potem pytaj – tłumaczy. – Tylko tak można przeprowadzać radykalne zmiany, a to właśnie musieliśmy zrobić: w XV-wiecznej budowli urządzić hotel XXI wieku. Z domu bożego, w którym ludzie zwykli zachowywać się z rezerwą i szacunkiem, mieliśmy za zadanie uczynić hotel, w którym goście mogliby zachowywać się luźno i swobodnie. I chyba nam się to udało.
Jednak mimo że wnętrze wypełniają fantazyjne świetlne instalacje Ingo Maurera, przeszklone meeting roomy i modernistyczne meble, czuję się trochę dziwnie, siedząc w skórzanym pomarańczowym fotelu vis-a`-vis ogołoconego ołtarza. Gdy rozglądam się wokół, mam wrażenie, że nie tylko ja: wszyscy mówią pół tonu ciszej niż zwykle, a odgłosy rozmów, kroków i dzwonki komórek wzlatują wysoko w górę i giną pod sklepieniem.
Koszty utrzymania
Nastroju nie mącą nawet toalety umieszczone w przeszklonych boksach obok recepcji. Na ścianie każdej z kabin cytat z Księgi Rodzaju (3,7): „I otworzyły się oczy obojga; a gdy poznali, że byli nagimi, pozszywali liście figowe i poczynili sobie zasłony”. Za szklaną przegrodą, krok od muszli klozetowej, łacińskie inskrypcje na ustawionych pionowo średniowiecznych nagrobkach pozwalają odcyfrować, czyje szczątki złożono tu przed wiekami.
Wśród Holendrów adaptacja obiektów sakralnych do celów świeckich nie wzbudza specjalnych emocji. To naród bardzo praktyczny, a kraj boryka się dzisiaj z nadmiarem kościołów. W samym tylko 2003 roku zamknięto ich 21, a w ciągu ostatnich 30 lat – 271. – Co roku zamykamy około 10 świątyń – potwierdza Jan Wits, rzecznik archidiecezji w Utrechcie. – Koszty utrzymania są tak wysokie, że nie jesteśmy w stanie utrzymać wszystkich obiektów – tłumaczy G. Dieterem, rzecznik diecezji Roermond, obejmującej wysuniętą na południe Limburgię.
Ale to tylko część prawdy. Druga jest taka, że w kraju gwałtownie maleje liczba katolików. Podczas gdy w 1980 roku stanowili oni niemal 40% populacji, w 2002 było ich już tylko 31%. Według danych Katolickiego Instytutu Badań Społecznych (KASK) z Nijmegen w 2002 roku na ponad 203 tys. narodzin w katolickich archiwach odnotowano zaledwie 32 tys. chrztów, a na niedzielne msze uczęszczało już tylko około 8% Holendrów deklarujących wyznanie rzymskokatolickie (trzy razy mniej niż w 1980).
W Limburgii, najbardziej katolickiej z holenderskich prowincji, w latach 1990–2003 udział katolików w populacji spadł z 96 do 88%, liczba księży z 1105 do 812, a parafii z 358 do 337. W diecezjach Utrecht, Haarlem i Rotterdam, obejmujących zasięgiem najludniejszy i najdynamiczniej rozwijający się rejon kraju, spadek liczby katolików i parafii jest jeszcze bardziej spektakularny.
ZburzyĆ czy sprzedać
Trend spadkowy trwa, nie tylko zresztą wśród rzymskich katolików. Według danych holenderskiego urzędu statystycznego CBS jedyną religią w Holandii, której przybywa wyznawców, jest islam.
Kościół katolicki stanął więc przed dylematem, czy pustoszejące świątynie sprzedawać, czy burzyć. Oficjalnie coraz częściej skłania się ku tej drugiej opcji. – Kiedyś chętniej przekazywaliśmy kościoły prywatnym inwestorom – wyjaśnia Wits. – Kłopot w tym, że sprzedać można tylko raz. Potem nie ma się już wpływu na to, co się dzieje z przedmiotem transakcji, a dla wiernych to często bardzo przykre, gdy widzą, jak świątynie zmieniają się w centra rozrywki lub supermarkety. Dlatego teraz wolimy raczej likwidować zbyteczne kościoły, niż je zbywać. Tylko w wyjątkowych wypadkach, gdy chodzi o zabytki architektury, staramy się rozważać możliwość wykorzystania ich w celach kulturalnych.
Lata eksperymentów z prywatnymi inwestorami sprawiły jednak, że wiele kościołów w Holandii radykalnie zmieniło swoje przeznaczenie. Według rzecznika biskupów holenderskich w całym kraju jest około 20 takich obiektów. Połowę z nich przystosowano do celów mieszkalnych, dwa służą jako sklepy, a resztę zamieniono na centra rozrywki, muzea, archiwa i biura.
Radość kardynała
Ale Jan Wits liczy tylko obiekty zbyte przez parafie. Tymczasem wiele opuszczonych budowli sakralnych jest w posiadaniu gmin. Te zaś nie pytają Kościoła o zdanie. W samym Maastricht, niedaleko Kruisheren, w jednej z najstarszych w kraju świątyń dominikanów, gmina urządziła parking. Gdy podczas jednej z pierwszych przechadzek po mieście zajrzałam w głąb zabytkowego portalu, osłupiałam: w półmroku majaczyło morze rowerów i motorynek. Na sklepieniu dogorywały resztki fresków, ostatnie ślady dawnej świetności XIII-wiecznej budowli. Zanim miasto urządziło w niej parking, przez lata służyła jako magazyn i archiwum.
W pobliskim Eerste Minderbroederskerk, dominikańskim kościele z tego samego okresu, latami stacjonowali żołnierze. Od 1880 roku urzędują tam wojewódzcy archiwiści. W położonej nad Mozą XVII-wiecznej świątyni augustynów, jednym z nielicznych przykładów holenderskiego baroku, można dziś co weekend zabawić się do rana, a w tygodniu odbywają się próby miejscowego chóru. W pobliskim Valkenburgu, zimowej stolicy Holandii, do filigranowego kościółka wpada się na tzatziki i sałatkę z fetą: od kilku lat mieści się tam znana grecka restauracja.
To tylko kilka przykładów z najbardziej katolickiej z holenderskich prowincji. W innych częściach kraju sytuacja jest jednak podobna. Społeczeństwo się laicyzuje, świątynie pustoszeją. Według danych holenderskiego urzędu statystycznego w 2002 roku aż 40 proc. Holendrów nie deklarowało przynależności do żadnego Kościoła. Gwałtowna sekularyzacja doprowadziła przy okazji do szeroko rozpowszechnionej niewiedzy na temat Kościoła i religii. – Cieszę się, gdy ludzie nie mówią do mnie: „kanibalu” [zamiast: kardynale], jak to się już zdarzało – przyznał w jednym z wywiadów prasowych arcybiskup Utrechtu, kardynał Adrianus Simonis.
Małgorzata Mierżyńska, Haga