Antysemityzm po izraelsku
W Izraelu nie brakuje Żydów, którzy uważają, że gdyby na świecie nie było antysemityzmu, należałoby go stworzyć przy pomocy filozofów i alchemików, a powodów ku temu jest zatrzęsienie. Nie brakuje także Żydów antysemitów, do których ostatnio izraelskie media zaliczają Stevena Spielberga z powodu jego nowego filmu „Monachium”, obdarzającego terrorystów ludzką twarzą.
18.01.2006 | aktual.: 24.01.2006 09:23
Dzięki antysemityzmowi Żydzi dorobili się własnego państwa, poczęli się w nim osiedlać i bronić. Dzięki antysemityzmowi Żydzi oparli się pokusie asymilacji i pozostali narodem. Antysemityzm zagraża Żydom, odkąd Żyd pamięta, antysemityzm doprowadził już do prześladowań broczących żydowską krwią, ukoronowanych niemiecką zbrodnią Holokaustu, wobec czego potrafi mobilizować i usprawiedliwiać. Jedynie antysemityzm izraelski nadal pozostaje pojęciem, z którym Żydom trudno się pogodzić.
Punki z Hitlerjugend
Grupa izraelskich punków gryzie pestki i ćpa śmierdziele na ławkach ronda Dizingoff, opodal kolorowej fontanny zaprojektowanej przez artystę Agama i postawionej za pieniądze żydowskiego milionera z Frankfurtu, Josele Buchmana, króla lupanarów. Do niedawna z fontanny Agama tryskała woda spleciona z ogniem, ale ogień zgasł, kiedy Buchman zszedł z tego świata i zaprzestał pokrywania rachunków za gaz. Telawiwscy mołojcy z ronda Dizingoff nie ukrywają ramion pokrytych gotyckimi tatuażami, swastykami, niemieckimi orłami, godłami SS i trupimi czaszkami. Mówią między sobą głośno po rosyjsku, ale używają wyszukanego slangu, trudnego do zrozumienia. Odpowiadają soczystymi hebrajskimi przekleństwami na zaczepki przechodniów, prowokowanych ich wyzywającymi fryzurami, sterczącymi jak kogucie grzebienie, pokrytymi tatuażem nagimi brzuchami ich koleżanek, przekłutymi agrafkami uszami, wargami, brwiami i policzkami. Jest to zadziwiające i jedyne w swoim rodzaju połączenie niegdysiejszych organizacji Hitlerjugend i Bund
Deutscher Madel z rekwizytami punkowego, anarchicznego stylu. To z tej grupy, jak mnie uprzedzono, wywodził się izraelski żołnierz, u którego przy rutynowym badaniu lekarskim ujawniono hitlerowskie tatuaże.
Dowódca jednostki zarządził odizolowanie nosiciela swastyk i emblematów SS w wojskowym więzieniu nr 6, nastepnie zaalarmował Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wszczęto postępowanie zezwalające na odesłanie żołnierza do Rosji, po pozbawieniu go obywatelstwa izraelskiego, „uzyskanego drogą oszustwa”, ale władze okazały się bezradne. Mieszkająca bowiem w Tel Awiwie matka antysemicko zorientowanego komandosa jest pełnowartościową Żydówką, a nie gojką Rosjanką, jak dowodziły hebrajskie media.
Bunt mołojców
Z kilkoma butelkami piwa w reklamówce zasiadłem na białej ławce, opodal grupy Rosjan. – Napijecie się? – zapytałem i pokazałem flaszkę Makabi. Spojrzeli na mnie podejrzliwie, ale jeden z nich, wyglądający na prowodyra, powiedział po hebrajsku, że osobiście nie odmawia piwa i bijatyki. – Ile tego masz? – zapytał. Pokazałem zawartość reklamówki, skinął głową z uznaniem i zachęcił kolegów. Poleciały z butelek kapsle i przystąpiliśmy do picia.
Kusiło zapytać, skąd u mołojców te ciągoty do hitlerowskich tatuaży i rekwizytów, takich jak klamra na pasku podtrzymującym dżinsy z wybitą swastyką i hasłem Gott mit uns. Czy to tylko dekoracja, mająca na celu zdenerwowanie izraelskich Żydów, czy też przejaw ideologii? Ale zapytałem jedynie, czy zebrali się pod fontanną w celu wspólnego pomodlenia się za zdrowie premiera Szarona, walczącego ze śmiercią w szpitalu Hadassa. Odpowiedzieli wybuchem żywiołowego śmiechu, a dziewczyna w skórzanej kurtce powiedziała, że ona się za Szarona nie pomodli, choćby ją nożem krajano. – Całe lato modliłam się, żeby go pokręciło, kiedy naszą rodzinę żołnierze wynosili z osiedla w Strefie Gazy – powiedziała. – Nie obchodziło go, kiedy moja babcia zemdlała.
Nie chciałem kontynuować tematu. Zainteresowałem się tylko, kto im wykonał tatuaże, „bo znam kogoś, kto też chciałby się wyróżniać”. Podali mi namiary na Saszę i pożegnaliśmy się. Kiedy odchodziłem, zajęci byli wrzucaniem pustych butelek do fontanny.
Swastyka koło pępka
Uliczka na zapleczu centrum handlowego Dizingoff, niedaleko od miejsca, gdzie przed kilkoma laty morderczy atak terrorysty samobójcy przyniósł śmierć i zniszczenie. Małe mieszkanie na drugim piętrze. Rozmawiam z Rosjaninem Saszą o tatuażu, że mnie interesuje, „bo moja córka zamierza się ozdobić, czy to boli? Czy możliwe jest zakażenie? Ile kosztuje?
Dowiaduję się, że tatuaż nie boli, zakażeń nie ma. Cena zależy od wielkości, wybranego tematu i ilości kolorów. Oglądam katalogi. Wśród zwierząt, kwiatów i innych roślin bogata kolekcja hitlerowskich emblematów. Tych samych, które widziałem na rondzie Dizingoff. – Jestem chudożnikiem (artystą) – informuje Sasza. – Mogę zrobić dokładnie jak tutaj na rysunku, ale mogę też połączyć dekoracyjnie elementy. Jak sobie życzy klient.
Pytam o niemieckie symbole. – Kto to zamawia, czy tylko młodzi Żydzi rosyjscy?
Słyszę, że nie tylko. – Jedna hebrajska panna kazała sobie wytatuować małą swastykę koło pępka, bo that's cool.
– Dlaczego wybierają właśnie germańskie motywy?
– Bo protestują – tłumaczy Sasza nakłuwacz. – Coś o tym wiem, bo nie można robić w tatuażu, kiedy się nie jest psychologiem. Nie lubią żydowskiego państwa, które upokorzyło ich rodziców i stało się więzieniem, bo wszyscy tu pobrali pożyczki, żeby jako tako się urządzić, i nie mogą wyjechać, póki nie spłacą bankom kredytów. A z czego spłacą? Z gry na skrzypcach na ulicy? Z zasiłku dla bezrobotnych czy ze starczej renty?
– Każą sobie nakłuwać skórę na esesmana pożeracza Żydów, żeby miejscowi wiedzieli, że w kraju, gdzie Holokaust jest świętym słowem, oni są przeciw. Nienawidzą izraelskiego społeczeństwa, które ich ma za nic, nie chcą języka, którego i tak nie zdołają opanować jak tubylcy, wobec czego zawsze będą tutaj pogardzaną kastą przybyszy. Nienawidzą miejscowego rówieśnika, który jeździ błyszczącym japońskim dżipem za pół miliona szekli, więc zdobią się symbolami budzącymi u izraelskich Żydów strach – jak czarny owczarek niemiecki. Gdzie tylko mogą, polują na tubylców, tłuką ich kastetami pod dyskotekami i w parkach, tną nożami, dorabiają się teczek na policji, trafiają z wyrokiem za kraty. Punkowanie chroni ich przed poborem do wojska, bo wojsko boi się punków jak zarazy, która może się rozprzestrzenić. A wojska nie chcą, bo ni stąd, ni zowąd 70% zabitych żołnierzy to emigranci z Rosji, chociaż tylko 18% poborowych to Rosjanie.
– Kiedy to państwo powstawało, przyjechali tu ludzie prosto z obozów – pouczyłem Saszę nakłuwacza w rewanżu za referat o telawiwskich punkach. Była wojna wyzwoleńcza i miejscowi pognali niewyszkolonych przybyszy prosto na front. Nowi emigranci nie znali komend wydawanych po hebrajsku, nie umieli strzelać i w ataku pod Latrun kładli się pokotem. Tych, co przeżyli, izraelskie sabry (Żydzi urodzeni w Izraelu) nazywały sabonim (mydło), a ci, co padli, nie dostali izraelskiego obywatelstwa. Nawet pośmiertnie. – Walla – zdziwił się po hebrajsku Sasza. – Myślałem, że tę pogardę dla obcych oni liznęli dopiero teraz, kiedy tak nieprzytomnie się wzbogacili. Jeszcze za biedy byli tacy? Dzwonek. W drzwiach staje para, chłopak i dziewczyna. Nawet nie punki, ale z daleka widać, że Rosjanie. – Tatuaż można? – pytają.
Edward Etler
Korespondencja z Tel Awiwu