Anna Walentynowicz dostanie odszkodowanie
Toruński sąd okręgowy przyznał Annie Walentynowicz 70 tys. złotych odszkodowania za niesłuszny wyrok więzienia wydany w 1983 r. przez sąd w Grudziądzu. Walentynowicz nie pojawiła się na ogłoszeniu wyroku z powodu złego stanu zdrowia; wcześniej zapowiedziała, że nie
odwoła się od decyzji sądu, gdyż jest bardzo zmęczona procesem.
Legendarna opozycjonistka domagała się od Skarbu Państwa 120 tysięcy złotych odszkodowania za represje ze strony komunistycznych tajnych służb oraz za skazanie jej na karę roku i trzech miesięcy więzienia za działalność opozycyjną.
Sąd uznał, że Walentynowicz należy się odszkodowanie za wyrok i niesłuszne uwięzienie w 1983 roku. Odrzucił jednak jej pozostałe roszczenia dotyczące bezprawnych zatrzymań na 48 godzin dokonywanych przez SB. Brak jest obiektywnego przelicznika krzywdy na sumę wyrażoną w pieniądzach - powiedziała, uzasadniając wyrok, prowadząca proces sędzia Barbara Bogaczewicz- Jul.
Walentynowicz przebywała w obozach internowania i więzieniach od grudnia 1981 do września 1983. W lipcu 1982 wypuszczono ją z obozu w Gołdapi. Po powrocie zastała mieszkanie doszczętnie ograbione. Nie mogła nigdzie dostać pracy bo była na "czarnej liście" SB - uzasadniała wyrok Bogaczewicz-Jul.
Opozycjonistka została aresztowana ponownie rok po wyjściu z obozu i oskarżona o złamanie przepisów o stanie wojennym, poprzez organizowanie i uczestnictwo w strajku w Stoczni Gdańskiej 14 i 15 grudnia 1982 r. Po 7 miesiącach, które spędziła w areszcie, sąd w Grudziądzu wydał wyrok skazujący ją na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu.
Zdaniem toruńskiego sądu, cierpienia i poniżenie, jakich doznała Walentynowicz w czasie internowania i uwięzienia, wymagają zadośćuczynienia ze strony państwa.
Pobyt w obozie zrujnował jej zdrowie i naraził na ciężkie przeżycia psychiczne - powiedziała sędzia Bogaczewicz-Jul. Opozycjonistka nabawiła się w więzieniu choroby woreczka żółciowego, stosowano wobec niej także przemoc. Gdy usłyszała odgłosy bicia więźniów, zaczęła krzyczeć, wtedy do jej celi wrzucono gaz łzawiący i zamknięto drzwi - mówiła sędzia.
Walentynowicz próbowano złamać psychicznie i fizycznie także po aresztowaniu w 1983 roku. Trafiła do celi na męskim oddziale. Osadzono ją z kobietą skazaną za zabójstwo, ale jej stan powodował, że Walentynowicz nie wiedziała, czy osoba z którą mieszka, w ogóle jeszcze żyje - powiedziała Bogaczewicz-Jul.
Sąd podkreślił też, że odszkodowanie należy się opozycjonistce również z innych przyczyn. Jej wyrok został skasowany w 2003 r., a każdemu obywatelowi RP należy się odszkodowanie za niesłuszny wyrok. Kasacja jest zaś uznaniem, iż wyrok słusznym nie był - mówiła Bogaczewicz-Jul.
Wyrok sądu w Toruniu jest nieprawomocny. Jestem pewna, że Anna nie będzie się już odwoływać od tego wyroku, bo jest bardzo zmęczona tym procesem. To radosna wiadomość i biegnę, żeby do niej zadzwonić - powiedziała obecna na sali sądowej przyjaciółka Anny Walentynowicz, Wanda Borowy.
Walentynowicz pracowała w Stoczni Gdańskiej od 1950 roku. Zawsze aktywnie krytykowała posunięcia władz godzące w swobody obywatelskiej robotników. Po raz pierwszy została zatrzymana na 48 godzin w 1978 roku, po włączeniu się w działalność Wolnych Związków Zawodowych.
W sierpniu 1980 r. bezpodstawnie zwolniono ją z pracy w stoczni, co wywołało strajk, który doprowadził do powstania "Solidarności". Walentynowicz była szczególnie pilnowana przez służby specjalne. Już na dzień przed ogłoszeniem stanu wojennego wydano decyzję o jej internowaniu. Zatrzymano ją 18 grudnia 1980 i przewieziono do aresztu w Fordonie, zaś potem do obozu w Gołdapi.
Wtorkowy wyrok toruńskiego sądu to koniec trwającej ponad trzy lata walki Anny Walentynowicz o odszkodowanie za represje, jakich doznała w latach 1978-1983. Wyrok jest zaskoczeniem gdyż, tydzień temu te same roszczenia z powództwa cywilnego odrzucił gdański Sąd Apelacyjny.