Amerykańscy wyborcy zadali mocny cios Trumpowi. Kolejny krok w stronę impeachmentu
Kandydaci Demokratów odnieśli nieoczekiwanie spektakularne zwycięstwa w wyborach stanowych w Wirginii i New Jersey. To sygnał ostrzegawczy dla Donalda Trumpa i zwiastun zmian, które stawiają polityczną przyszłość miliardera pod znakiem zapytania.
Wybory stanowe w USA zwykle nie są barometrami poparcia dla administracji centralnej. Ale wielu wyborców w Wirginii, jednym z najbardziej kluczowych stanów, potraktowało wtorkowe głosowanie jako swoiste referendum nad Donaldem Trumpem. Jak pokazały badania exit polls, ponad jedna trzecia uczestników poszła zagłosować po to, by wyrazić swoje niezadowolenie z prezydenta. Ok. 15 procent - by wyrazić swoje poparcie. W rezultacie popierany przez Trumpa kandydat na gubernatora stanu Ed Gillespie poniósł dużą porażkę, a Wirginia pozostanie w rękach Demokratów. Nowy gubernator Ralph Northam wygrał z Gillespiem o prawie 10 punktów procentowych (54-45), mimo że jeszcze kilka dni temu sondaże wskazywały, że różnica była minimalna.
Podobny obraz był w New Jersey. W stanie dotychczas rządzonym przez Republikanina i sojusznika Trumpa Chrisa Christie, wygrał kandydat Demokratów, były ambasador w Niemczech Phil Murphy, z jeszcze większą różnicą głosów, 55-43 proc.
Trump odstrasza Amerykanów
Donald Trump zareagował na te porażki w swoim stylu.
"Ed Gillespie ciężko pracował, ale nie utażsamiał się ze mną i tym, co reprezentuję. Nie zapominajcie, Republikanie wygrali 4 z 4 miejsc w Izbie Reprezentantów, a z gospodarką wykręcającą rekordowe liczby, nadal będziemy wygrywać, nawet bardziej niż wcześniej!" - napisał na Twitterze w czasie swojej wizyty w Korei Południowej.
Jak to z tweetami Trumpa bywa, niemal wszystko w tym wpisie było nieprawdą. Za kadencji Trumpa Republikanie wygrali cztery z pięciu wyborów uzupełniających do Izby Reprezentantów, a ich wygrane miały miejsce w tradycyjnie bezpiecznych okręgach, w których wygrywają z wielką przewagą. Mimo to, w dwóch przypadkach - w Karolinie Południowej i Georgii - tym razem byli bliscy przegranej.
Przede wszystkim jednak nieprawdą jest to, że Gillespie nie utożsamiał się z tym, co reprezentuje Trump. Kandydat na gubernatora Wirginii świadomie zainwestował cały swój kapitał polityczny we wszystko to, co bliskie jest prezydentowi, przede wszystkim silnie uderzając w tony antyimigranckie. I właśnie przez to przegrał. Według komentatorów, to bardzo niepokojący zwiastun dla Republikanów przed ważnymi wyborami do Kongresu w 2018 roku.
- Nadchodzi ogromna burza. Demokraci są dziko zmotywowani, by zaznaczyć swoją nienawiść do Trumpa, umiarkowani wyborcy są nim zniesmaczeni, a jego żelazny elektorat jest przygnębiony przez dotychczasowe wyniki jego rządów - mówi Jeffrey Blehar, ekspert analitycznego portalu Decision Desk HQ.
Bardziej ostrożny jest prof. Bohdan Szklarski, amerykanista z UW.
- Te wybory rządzą się najczęściej swoją specyfiką i lokalnymi tematami, więc nie traktowałbym tego jako oznakę nadchodzącej wielkiej zmiany. Ale jeśli można wysnuć z nich jakiś szerszy wniosek to ten, że Trump nie przysparza głosów kandydatom swojej własnej partii - stwierdza ekspert. Zaznacza przy tym, że Wirginia to jeden z tzw. swing states, czyli stanów, w których obie partie mają szanse wygrać. W ostatnich latach przewagę tam jednak osiagają Demokraci. Hillary Clinton wygrała tam z Trumpem w ubiegłym roku przewagą 5 punktów procentowych.
Krok ku impeachmentowi
Tymczasem w obozie opozycji komentarze są triumfalne.
- Z pewnością nie spodziewałem się takiego skopania tyłka Republikanom. To dość zdumiewające - wyznał senator Chris Murphy z Connecticut, cytowany przez portal Politico.
- Izba Reprezentantów jest absolutnie do wzięcia, wszystko idzie po naszej myśli - dodał kongresmen Ben Lujan z Nowego Meksyku.
Od tego, czy w przyszłym roku Demokraci przejmą kontrolę nad Izbą Reprezentantów może zależeć los prezydentury Donalda Trumpa. To od głosowania w tej izbie zależy, czy zostanie prezydent postawiony w stan oskarżenia, czyli impeachmentu. Tymczasem wielu polityków partii już zapowiada, że będzie chciało to zrobić. Dla niektórych, jak kalifornijskiej deputowanej Maxime Waters hasło "Impeach 45" stało się sloganem skandowanym na wiecach. Inni, jak Brad Sherman i Al Green, już przygotowali listę zarzutów, które chcą postawić Trumpowi. Ale choć nikt w partii głośno nie sprzeciwia się tej idei, to część wpływowych polityków chce powściągać zapędy swoich kolegów. Twierdzą, że jest jeszcze za wcześnie i obawiają się, że nie będzie to popularny ruch wśród wyborców.
Co prawda Trump ma złe notowania wśród ogółu wyborców (popiera go 37 proc.), ale idea jego usunięcia z urzędu wcale nie cieszy się wielkim poparciem. Według badania Politico, za rozpoczęciem procedury impechmentu opowiada się obecnie 40 proc. wyborców, zaś przeciwnych jest 49 proc. Ostatecznie wszystko okaże się po przyszłorocznych wyborach - o ile Demokraci je wygrają.
- Historyczny trend jest taki, że po dwóch latach prezydenta u władzy jego partia traci miejsca w Kongresie. Przewaga Republikanów nie jest duża, więc z pewnością to możliwe. Ale gdyby patrzeć tylko na historyczne trendy i reguły, to Donald Trump nie miał prawa zostać prezydentem - mówi Szklarski.