ŚwiatAmeryka traci impet

Ameryka traci impet

Po tym, kto uczestniczył w pogrzebie Lecha i Marii Kaczyńskich, było doskonale widać polityczne sympatie i strategiczne interesy różnych państw wobec Polski. Dla wielu przywódców chmura wulkanicznego popiołu nad Europą była prawdziwym wybawieniem od konieczności przyjazdu do Krakowa. Najbardziej potępiono nieobecność Baracka Obamy. Prezydent USA radykalnie zmienił kurs amerykańskiego statku, a Europa Środkowa znalazła się poza jego trasą.

Ameryka traci impet
Źródło zdjęć: © AP | Richard Drew

26.04.2010 | aktual.: 05.09.2011 18:13

Na ceremonii pogrzebowej na Wawelu nie pojawiło się wielu, wcześniej zapowiadanych, zachodnich przywódców. Nie oddali oni hołdu polskiemu prezydentowi, którego za życia szczerze nie lubili i który był dla nich uosobieniem polskiej ksenofobii, nacjonalizmu i politycznego zacofania. Nic więc dziwnego, że kanclerz Merkel, prezydent Sarkozy oraz dygnitarze unijni z Brukseli skwapliwie skorzystali z "osłony” islandzkiego wulkanu, aby zamaskować prawdziwe powody nieobecności w Polsce. To, że tak właśnie było, doskonale pokazują dość liczne przykłady przywódców państw Środkowej i Wschodniej Europy, którzy zrobili wszystko (włącznie z podróżą lotniczą), aby jednak znaleźć się w Krakowie.

Co ciekawe, podobnie tłumaczono nieobecność na Wawelu prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Obamy. Tych samych Stanów, z których mimo wszystko przyleciał do Krakowa - z konieczności nieco okrężną trasą - samolot prezydenta Gruzji Michaela Saakaszwiliego.

Nieobecność prezydenta Obamy w Polsce spotkała się chyba ze znacznie większym potępieniem w polskich mediach, niż brak liderów Francji, Niemiec czy UE, o których "i tak wiadomo, jaki mają do nas stosunek". Owo potępienie to efekt rozczarowania i zawodu, które z kolei wynikają z wciąż żywego w Polsce przekonania o dalszym trwaniu bliskiego "sojuszu strategicznego" z USA. Przekonanie takie nie ma już jednak racji bytu w świetle oczywistych faktów. Jeśli nie pierwszym, to najbardziej symptomatycznym z nich było ogłoszenie w ub. roku (do tego w dniu 17 września!) decyzji o zarzuceniu planów budowy amerykańskiej "tarczy antyrakietowej" w Polsce i Czechach. Warto też pamiętać, że prezydent Obama dwukrotnie w ciągu ostatniego roku odwiedzał Europę Środkową i za każdym razem omijał Warszawę, głównym punktem swego pobytu czyniąc czeską Pragę. To musi dawać nam do myślenia.

Ten co najmniej ambiwalentny stosunek obecnych władz w Waszyngtonie do Polski nie powinien jednak dziwić. Obecna administracja USA przez niewiele ponad rok swego działania dała się już poznać jako wyjątkowo skłonna do podejmowania kroków (nieraz radykalnych) motywowanych ideologicznie. Dotyczy to także - a może zwłaszcza - sfery polityki zagranicznej. Już pierwsze miesiące rządów Obamy udowodniły, że nie waha się on podejmować decyzji często wręcz sprzecznych z geopolitycznymi interesami Stanów Zjednoczonych. Na głównych kierunkach aktywności międzynarodowej USA podejmowano w minionym roku działania, które w rezultacie albo nie przynosiły spodziewanych w Waszyngtonie pozytywnych efektów, lub też skutki te okazywały się wręcz niekorzystne dla pozycji Ameryki.

Z polskiej perspektywy, najpoważniejsze negatywne następstwa dla interesów strategicznych i pozycji Polski w Europie przyniosły działania administracji USA wobec Rosji. Prezydent Obama - wbrew rzeczywistym, warunkowanym geopolitycznie strategicznym interesom Ameryki - podjął zaraz po objęciu władzy polityczną i propagandową ofensywę, mającą na celu "zresetowanie” stosunków z Rosją i nadanie im nowego impetu.

Waszyngton starał się o porozumienie z Kremlem w kilku obszarach, w których zbliżenie z Moskwą było najbardziej prawdopodobne. Do kwestii tych należały m.in. pomoc w Rosji w poskromieniu nuklearnych ambicji Iranu i stabilizowaniu Afganistanu oraz wspólna walka z terroryzmem, a także dalszy postęp w zakresie redukcji arsenałów strategicznych obu mocarstw.

Rosjanie skutecznie jednak wymanewrowali Amerykanów już po kilku miesiącach "współpracy”. Najpierw za swoją współpracę zażądali wysokiej ceny, w tym zwłaszcza odejścia przez Waszyngton od planów rozmieszczenia w Europie Środkowej komponentów systemu obrony przeciwrakietowej i faktycznego uznania przez USA rosyjskiej wyłączności na wpływy w przestrzeni postsowieckiej. Gdy już dostali, co chcieli, zaczęli uprawiać swoją ulubioną politykę kluczenia i gry na czas: kwestia irańska zostaje nierozwiązana po dziś dzień, transport zaopatrzenia do Afganistanu przez terytorium Rosji ma charakter symboliczny, a nowy układ START negocjowano pół roku, choć miał być gotowy w dwa miesiące. W Moskwie nadal dominuje też stara, tradycyjna nieufność co do intencji i działań Waszyngtonu, a NATO jest wciąż uznawane za główne zagrożenie. Co gorsza, USA zmniejszyły również zainteresowanie problemami Europy Środkowej. Strategia Białego Domu wobec Rosji znacznie więc osłabiła zaufanie wśród państw i narodów naszej części Europy.
Odbudowanie tego zaufania zajmie teraz Amerykanom wiele czasu.

Prymat ideologii i bieżących krótkookresowych politycznych kalkulacji obecnej administracji nad realnymi, długofalowymi interesami strategicznymi Ameryki widoczny jest także w obszarze jej relacji ze światem islamu.

Prezydent Obama od pierwszych dni urzędowania dążył do poprawy wizerunku USA w świecie muzułmańskim. Żadne z działań, podjętych dla realizacji tego celu, nie przyniosło jednak pozytywnych skutków. Zamknięcie więzienia w Guantanamo - które miało być symbolicznym zerwaniem nowej administracji z polityką jej poprzedników - okazało się trudniejsze, niż zakładano, a poza tym wielu ze zwolnionych "penitencjariuszy” bardzo szybko powróciło do terrorystycznego rzemiosła.

W Iraku przyspieszenie procesu wycofywania sił amerykańskich nastąpiło w momencie, gdy zaczęto notować w tym kraju ponowny wzrost przemocy, a niedawne wybory zakończyły się patem, grożącym powrotem chaosu. Irańscy ajatollahowie, do których Barack Obama publicznie wyciągał "otwartą dłoń”, nie tylko nie odwzajemnili gestu, ale przyspieszyli rozwój swojego programu nuklearnego i jeszcze "przy okazji” brutalnie spacyfikowali protesty opozycji po sfałszowanych wyborach prezydenckich.

Także Syryjczycy, z którymi Amerykanie wznowili relacje dyplomatyczne i ekonomiczne, odwzajemnili się zapowiedzią wyposażenia libańskiego Hezbollahu w rakiety balistyczne krótkiego zasięgu. Co gorsza, również nowa, "przełomowa” strategia amerykańska wobec wojny w Afganistanie ma dziś, zaledwie po trzech miesiącach realizacji, wszelkie szanse na fiasko. Jakby tego było mało, polityka Waszyngtonu wobec Bliskiego Wschodu skutecznie zraziła do Ameryki wszystkich jej regionalnych sojuszników, poczynając od Egiptu i Jordanii, poprzez arabskie szejkanaty znad Zatoki Perskiej, a na Izraelu kończąc.

Przykłady można by mnożyć, wszystkie mają przy tym wspólny mianownik - zaprogramowany odgórnie przez Biały Dom "nowy stosunek” Ameryki do świata islamu, której to idei na siłę próbowano podporządkować bieżące działania polityczne i dyplomatyczne.

W rezultacie, z powodu obecnej zagranicznej administracji, w wielu kwestiach międzynarodowych ważnych dla przyszłej geopolitycznej pozycji USA, Ameryka coraz bardziej traci impet i niezbędną kreatywność swych działań. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest dalsze zmniejszanie się roli USA i ich możliwości oddziaływania na sytuację międzynarodową.

Tomasz Otłowski, dla Wirtualnej Polski

Autor jest analitykiem w zakresie stosunków międzynarodowych, bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej RP. Tomasz Otłowski współpracuje z Fundacją Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae. Jest ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, publicysta. W latach 1997-2006 pracował jako analityk i szef Zespołu Analiz w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)