PolskaAgonia mamuta

Agonia mamuta

Wojnę o publiczną telewizję wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Wprawdzie Trybunał Konstytucyjny zadał PiS kilka dotkliwych ciosów, ale nowa, zmniejszona Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie jest nielegalna. Sejm musi tylko naprawić niekonstytucyjny przepis pozwalający prezydentowi na mianowanie szefa KRRiT. Kłopot ma także sama rada, gdyż nie jest jasne, kto jest obecnie jej przewodniczącą - Elżbieta Kruk czy jeszcze Danuta Waniek. Najważniejsze jest jednak to, że KRRiT może się zabrać do wyboru rad nadzorczych publicznych mediów - pisze Katarzyna Nowicka i Michał Krzymowskiw tygodniku "Wprost".

W latach 80. XX wieku Mieczysław Rakowski, ówczesny wicepremier, twierdził, że kto ma telewizję, ten ma władzę. Obecnie podobnie myśli Jarosław Kaczyński, prezes PiS. "Jeśli rząd nie ma telewizji, która zawsze była traktowana jako instytucja superstrategiczna, to nie ma szans. Jak premier nie panuje nad telewizją i jest w niej kopany, to zbliża się jego koniec" - stwierdził Kaczyński w 2001 r. w książce "Kuchnia polityczna. Aforyzmy i wskazania dla polityków i nie tylko". Kaczyński nie zauważa, że TVP wkrótce nie będzie superstrategiczną instytucją, bo jest skazana na utratę dominującej pozycji. Prawie w całej Europie telewizje publiczne straciły status największych stacji na rynku. W Polsce jeszcze nie, bo TVP korzysta z uprzywilejowanego finansowania: z reklam i abonamentu.

"Nigdy jako prawica nie mieliśmy realnego wpływu na publiczne media. Teraz chcemy go mieć, mimo że będzie krzyk i hałas się podnosił, rwetes i lament" - mówił podczas radiowej dyskusji wiceszef klubu PiS Tomasz Markowski. Potem łagodził swoje słowa, twierdząc, że nie chodzi o kontrolę publicznych mediów, lecz jedynie o "możliwość wpływania na ich obiektywizm". To samo cztery lata temu twierdzili politycy SLD. Za niecały miesiąc KRRiT wybierze członków rady nadzorczej telewizji, a ta wskaże jej prezesa i członków zarządu. W kuluarach Sejmu mówi się, że publiczną telewizją będzie rządzić spółka 3P, czyli Adam Pawłowicz (członek ekipy pampersów Wiesława Walendziaka, świeżo wybrany prezes Ruchu i członek obecnej rady nadzorczej TVP), Wojciech Pawlak (socjolog, były prezes OBOP) i Maciej Pawlicki (producent telewizyjny, m.in. programu "Warto rozmawiać").

Walka o TVP jest przez polityków traktowana priorytetowo, bo to wciąż gigant zajmujący połowę telewizyjnego rynku. Politycy PiS nie przejmują się więc powiedzeniem, że ten, kto ma telewizję, traci władzę. Bo TVP wciąż obejmuje swym zasięgiem praktycznie 100 proc. powierzchni Polski, ma trzy ogólnopolskie naziemne kanały i cały czas dominuje w rankingach oglądalności. Ale to, jak obecnie funkcjonuje telewizja publiczna, jest ewenementem na skalę europejską. Właściwie jest ona komercyjna, mimo że jest finansowana także z abonamentu. Politycy PiS chcą to zmienić. Ma być ambitniejsza ramówka: mniej krwi i seksu, a więcej programów edukacyjnych i propagujących narodowe wartości. To oznacza niemal pewny spadek oglądalności, bo z sondaży wynika, że większość Polaków szuka w telewizji rozrywki. - Model spółki prawa handlowego, jaką jest TVP, wymusza zyski. Szarpie się więc ona między misją a zarabianiem pieniędzy. Aby pozwolić sobie na ambitniejszy niekomercyjny program i ograniczyć prawa do emisji reklam przez TVP,
trzeba przede wszystkim zwiększyć wpływy z abonamentu. Pod koniec roku ma być przygotowana ustawa o mediach publicznych, która to ureguluje - zapowiada Jarosław Sellin, poseł PiS, wiceminister kultury.

Prawo i Sprawiedliwość chce mieć wpływ na publiczną telewizję przynajmniej do czasu jej cyfryzacji, kiedy pojawi się konkurencja w postaci kanałów tematycznych. Zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej, do końca 2012 r. musimy przejść z telewizji analogowej na cyfrową. Już rozpoczęła się walka o dwa pierwsze tzw. multipleksy, z których każdy będzie emitował od pięciu do ośmiu programów. Polsat i TVN utworzyły spółkę Polski Operator Telewizyjny, którą kieruje Wiesław Walendziak. Udziału w przedsięwzięciu odmówiła TVP, która stara się o multipleks tylko dla siebie. - Telewizja cyfrowa to będzie rewolucja, która spowoduje, że udział TVP się zmniejszy, bo odbiorcy będą mieli do wyboru bogatszą ofertę. Docelowo przy większej liczbie multipleksów będzie to nawet osiemdziesiąt programów - mówi Jarosław Sellin.

Powszechny odwrót

Polska jest ostatnim bastionem silnego nadawcy publicznego w Europie. W innych krajach Starego Kontynentu, a także w Ameryce Północnej nadawców publicznych na rynku pokonały stacje komercyjne albo osłabiły polityczne wojny. Najlepiej widać to na przykładzie państw postkomunistycznych. Podczas gdy popularność TVP utrzymuje się na poziomie 50 proc., stacje publiczne w państwach nadbałtyckich znalazły się w ogonie rankingów oglądalności.

W Czechach o dwie długości wyprzedza wszystkich Nova TV, kontrolowana przez Ronalda Laudera. W połowie lat 90. Novej wystarczyło kilka tygodni, by przebić oba kanały telewizji publicznej. A po roku obecności na rynku udało jej się odebrać prawie trzy czwarte widzów telewizji publicznej. Oglądalność Novej wynosi obecnie ponad 50 proc. Telewizji publicznej zaszkodziła też pełna dyspozycyjność wobec kolejnych rządów, przez co traciła wiarygodność. Z billingów rozmów przewodniczącego Rady Telewizji Czeskiej wynika, że w chwili gabinetowego przesilenia w ciągu 24 godzin rozmawiał on z politykami z rządu aż 138 razy. Gdy ujawniono te fakty, wiarygodność publicznej telewizji spadła trzykrotnie. Inna sprawa, że czeski nadawca nie wytrzymuje konkurencji ze stacjami komercyjnymi, bo reklamy nie mogą zajmować więcej niż 1 proc. czasu antenowego, więc ma mniejsze dochody i mało atrakcyjny program.

Podobnie jak w Czechach wygląda rynek mediów elektronicznych na Słowacji. Największą widownię ma tam komercyjny kanał Ronalda Laudera - TV Markiza - który przyciąga ponad połowę widzów. Najmocniejszy z kanałów publicznych - STV1 - ogląda jedynie co szósty Słowak. Nie lepiej ma się publiczna telewizja na Węgrzech. Jeszcze 10 lat temu gromadziła 60 proc. widowni, obecnie ma 10 proc. W 1997 r. nad Dunajem pojawiły się stacje prywatne i wypchnęły z rynku nudną telewizję publiczną. Podobnie jak w Czechach swoje zrobiły też polityczne przepychanki, w wyniku których telewizja albo miała dwóch prezesów jednocześnie, albo nie miała żadnego. Na Węgrzech przetrwał tylko jeden publiczny kanał - Magyar Televisio 1 - pisze Katarzyna Nowicka i Michał Krzymowskiw tygodniku "Wprost".

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)