Adaś ma zapalenie płuc. Wymaga wielomiesięcznej rehabilitacji, ale lekarze są dobrej myśli
Poprawia się stan 2-letniego Adasia, który kilka dni temu doznał silnego wychłodzenia organizmu. Mimo że dziecko ma zapalenie płuc i wymaga wielomiesięcznej rehabilitacji, prof. Janusz Skalski, który się nim opiekuje, ma nadzieję, że Adaś spędzi święta w domu.
Prof. Janusz Skalski ze Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu powiedział w radiowej Jedynce, że bardzo by chciał, aby Adaś spędził święta w domu. Nie wiadomo jednak, czy będzie to możliwe. Adaś ma zapalenie płuc, muszą się też wygoić rany pooperacyjne i obrażenia, jakich doznał w czasie reanimacji. Gość Jedynki podkreślił, że rehabilitacja chłopca potrwa wiele miesięcy. Musi przede wszystkim dużo przebywać z rodzicami i z nimi rozmawiać.
Profesor powiedział, że nie lubi, gdy nazywa się go cudotwórcą. - Wolimy, żeby mówiono o nas jako o rzetelnych lekarzach - powiedział Skalski przyznając jednak, ze uważa uratowanie Adasia za cud. Na świecie nie było dotąd przypadku, w którym udałoby się ożywić pacjenta z tak niską temperaturą ciała. Choć dziecko długo przebywało na mrozie, to nie doznało odmrożeń. Gość Jedynki powiedział jednak, że lekarze nie czynią cudów, a jedynie mogą być ich świadkami.
"Ratowanie Adasia było majstersztykiem"
Prof. Skalski podkreślił, że ratowanie Adasia było majstersztykiem wszystkich zaangażowanych instytucji. Najpierw odpowiednio zachował się policjant, który znalazł wychłodzonego chłopca, później przewieziono go karetką do szpitala cały czas reanimując, dzięki czemu jego stan się nie pogorszył. Adaś trafił na blok operacyjny, gdzie podłączono go do aparatury, która pozwoliła podtrzymać temperaturę ciała.
Profesor podkreślił, że choć Adaś nie dawał znaków życia, to ludzie, którzy mu pomagali, wierzyli, iż uda się go uratować. Dziecko było wychłodzone przez siedem godzin, a krążenie krwi u niego ustało.
U Adasia był Mikołaj
Gość Jedynki powiedział, że w Małopolsce istnieje sprawnie działający system leczenia ludzi z wychłodzeniem. Wszystkie dzieci w takim stanie trafiają do szpitala w Prokocimiu, gdzie wykonuje się operacje serca z wychłodzeniem układu krwionośnego.
Profesor dodał, że w szpitalu był dziś Mikołaj, który odwiedził Adasia i wszystkich małych pacjentów. Często są to noworodki i niemowlęta. - Leczymy te dzieci, aby mogły się przekonać, co przynosi święty Mikołaj - powiedział prof. Skalski.
Proces wybudzania chłopca ze śpiączki rozpoczął się już we wtorek. Proces ten trwał długo, ponieważ 2-latek trafił do szpitala w stanie skrajnej hipotermii - nie można było go ogrzewać bez wyrządzenia mu szkody. Chodziło o powolne "wybudzenie" organów Adasia, tak by mogły działać po obudzeniu chłopca.
Rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego Magdalena Oberc mówiła wcześniej w rozmowie z Wirtualną Polską, że stan 2-latka jest ciężki, ale cały czas poprawia się. W poniedziałek został odłączony od sztucznego płucoserca.
Sam wyszedł z domu
Zaginięcie dziecka zgłosiła w niedzielę rano babcia, pod której opieką był Adaś. Na poszukiwanie chłopca wyruszyli policjanci i strażacy. Po godzinie, około godziny 8, wyziębione dziecko odnaleziono nad rzeką, 600 metrów od domu.
Chłopiec miał na sobie tylko piżamę. Policjant, który go odnalazł, pobiegł do najbliższego domu i tam w ciepłym pomieszczeniu rozpoczął reanimację. Wezwano pogotowie, które przewiozło malucha do szpitala w Prokocimiu. Organizm chłopca był wyziębiony do 12 stopni Celsjusza.
Babcia chłopca trafiła pod opiekę psychiatry.