Adam Bielecki: są gotowi związać się ze mną liną
- Góry są martwe i surowe w swoich ocenach. Za to co się stało, nie przeklinam gór. Przeklinam Broad Peak - mówi himalaista Adam Bielecki, odpowiadając na pytania słuchaczy RMF FM. - W pewnym momencie ataku szczytowego zespół przestał istnieć. Zorganizowany atak przerodził się w indywidualną walkę każdego z nas o przeżycie - powiedział.
- Zasada jest prosta. Jeżeli idziemy, jako zespół to wchodzimy i schodzimy, jako zespół, ale tu czynniki były takie a nie inne. W pewnym momencie ratowaliśmy po prostu swoje życie. Jest taki moment, kiedy poziom empatii spada i odzywa się instynkt samozachowawczy. Gdy schodziłem, gdy zostałem już sam - byłem zwierzęcą maszyną nastawioną na przetrwanie. Były krótkie momenty refleksji, przebicia tej bańki, w której się zasklepiłem, refleksja - co z chłopakami, ale wiedziałem, że Artur schodzi za mną, widziałem jego światełko na grani i poniżej. Nasz stan umysłu w takich chwilach wymyka się opisowi słownemu. To stan bardzo wysokiej koncentracji zbliżonej do medytacji a wszystko podszyte bardzo silnym strachem - opisuje Bielecki.
- Były moment, kiedy myślałem, że to może się nie udać, mówiłem do siebie: Adam to jest czas próby. Każdy twój błąd może skończyć się śmiercią. Całe ciało drgało, musiałem skupić się na działaniu - mówi himalaista.
- Decyzja o kontynuowaniu ataku szczytowego została podjęta za całą naszą grupę przez Krzysztofa Wielickiego i Macieja Berbekę. W pewnym momencie rzuciłem nawet hasło: „Chłopaki może powinniśmy zawrócić”, ale nie chcę się wybielać, bo tak jak i inni chciałem iść dalej - mówi o zakończonym tragedią pierwszym zimowym wejściu na Broad Peak, uczestnik wyprawy Adam Bielecki, gość Kontrwywiadu.
- Zmamieni wizją bliskiego szczytu i ładną pogodą przekroczyliśmy granice. Zasady etyczne są niezależne od wysokości, ale w pewnych warunkach nasze decyzje są grubo ciosane i czasem mamy tylko wybór pomiędzy śmiercią dwóch lub czterech osób - tłumaczy.
- Szliśmy razem. Zerwanie integralności grupy nastąpiło dopiero w drodze powrotnej. Powiedziałem Maciejowi Berbece wprost: „Schodzę”. Nie działało radio. Poprosiłem żeby przekazał wiadomość Wielickiemu - wspomina. Twórca raportu PTA, który negatywnie ocenił moje zachowanie podczas wyprawy, Piotr Pustelnik mówi dziś, że powinienem tam zostać? Ciekawe czy mówiłby to samo, gdyby na moim miejscu był jego syn - mówi Bielecki w RMF FM.
Adam Bielecki odrzuca argument, że to wygórowana ambicja i chęć wejścia na szczy za wszelką cenę doprowadziła do tragedii. Zawsze trzeba bardzo chcieć wejść na szczyt. Gdybyśmy bardzo nie chcieli wejść, tobyśmy na niego nie weszli - tłumaczy. - Mówią, że mam słabą psychikę? Osoba słaba psychicznie nie mogłaby się wspiąć na taki szczyt - dodaje.
- Nie rozpatrujemy wszystkich czarnych scenariuszy. Na żadnej ze swoich wypraw nie spotkałem się z taką naradą wojenną - też ze względu na to, że w górach warunki są na tyle zmienne, że ciężko przewidzieć każdą możliwą sytuację. My jesteśmy nauczeni raczej reagować na bieżąco na zmieniające się warunki - tłumaczy.
- To nie jest nietypowa praktyka, że himalaiści idąc różnym tempem w różnym tempie wchodzą na wierzchołek. Tak naprawdę ten moment zerwania integralności grupy nastąpił w momencie, kiedy ja wracałem już ze szczytu i mijałem schodzących chłopaków. To był ten moment, kiedy zerwaliśmy ze sobą kontakt. Myślę sobie teraz, że to był moment wtórnej decyzji. Podjąłem decyzję o tym, że schodzę na dół, zakomunikowałem ją nieformalnemu liderowi tej grupy Maćkowi Berbece, mówiąc mu wprost: "Maciek, ja już schodzę. Nie działa mi radio, proszę przekaż tę informację Krzyśkowi Wielickiemu". Chłopcy, wiedząc, że będą schodzić sami, że ja nie będę na nich czekał, że nie będzie na nich czekał Artur Małek, podjęli decyzję, że jednak idą do góry, nie schodzą razem z nami - opowiada w RMF FM.
- Jestem zmęczony górami wysokimi. Muszę odpocząć, ale… góry to uzależnienie - mówi gość RMF FM. - Żaden głos krytyki nie popłynął ze środowiska osób, z którymi się wspinałem. Są gotowi związać się ze mną liną - mówi pytany, czy znajdzie ludzi, którzy po tym, co stało się na Broad Peak będą chcieli towarzyszyć jego wyprawom.
Źródło: RMF FM