ABW znów szuka "gejobombera"
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego bada sprawę tzw. gejobombera, czyli autora największego historii fałszywego alarmu bombowego - poinformował portal tvp.info. Oficjalnie śledztwo umorzono ponad rok temu z powodu nie wykrycia sprawcy.
08.05.2009 | aktual.: 08.05.2009 17:42
- Akta sprawy fałszywych alarmów bombowych z 2005 r. zostały wypożyczone przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego - potwierdza Mateusz Martyniuk, rzecznik prasowy stołecznej prokuratury okręgowej. ABW miała zabrać akta sprawy pod koniec ubiegłego roku. Oficjalnie agencja nie chce się wypowiadać na ten temat, ale ABW chce jeszcze raz przeanalizować zgromadzone materiały licząc, że tym razem uda się trafić na trop "gejobombera".
Śledztwo w sprawie podłożenia 14 atrap bomb w centrum stolicy zostało oficjalnie umorzone przez warszawskich prokuratorów 14 lutego ub. r. z powodu nie wykrycia sprawców. Od tej pory sprawą nikt się nie zajmował. Z uzasadnienia umorzenia śledztwa wynika, że śledczy, szukając sprawcy, dali się oszukać Pawłowi L., siedzącemu w areszcie przestępcy. Aresztant skontaktował się w 2006 r. z ABW i powiedział, że ma wiedzę o "gejobomberze". Agencja przekazała informację stołecznej policji. Paweł L. powiązał zamachowca z osławionym stołecznym gangsterem - Robertem Cieślakiem ps. "Robson", szefem gangu Mutantów (odpowiedzialnego za śmierć trzech policjantów w Parolach i Magdalence).
Przestępca twierdził, że „gejobomberem” jest Roman W. Obaj mieli się poznać przez Cieślaka, który twierdził, że to „gość godny zaufania”. Policjanci poszli tym tropem, a Roman W. usłyszał w listopadzie 2006 r. zarzut podłożenia atrap. Dalsze śledztwo wykazało, że W. nie ma nic wspólnego z "gejobomberem", a spisek powstał w głowie L.. Na nic zdał się profil psychologiczny oraz odciski palców i ślady dna zabezpieczone na atrapach. Zamachowiec pozostał nieznany.
W śledztwie przesłuchano także Adama Bielana i Michała Kamińskiego, spin doktorów PiS. Niewykluczone, że miało to związek z plotkami, jakoby cała akcja była prowokacją mającą pomóc Lechowi Kaczyńskiemu w II turze wyborów.
20 października 2005 r., na trzy dni przed II turą wyborów prezydenckich centrum Warszawy sparaliżowały informacje o tajemniczych pakunkach znajdowanych m.in. na przystankach tramwajowych, w metrze przy kluczowych rondach. Miasto stanęło w gigantycznych korkach. W sumie policja znalazła 14 paczek, jednak z numerów na pudełkach wynikało, że ładunków powinno być 15. Atrapy były zbudowane według jednego schematu: pudełko z dwoma cylindrami z pianki wypełnionymi saletrą, do tego przewody elektryczne i elektroniczne timery. Całość była włożona do plastikowych reklamówek.
Niedługo po odkryciu atrap do kilku stołecznych redakcji dotarły e-maile z quasi manifestem, że autor fałszywego zamachu chce walczyć z dyskryminacją i homofobią. Wiadomość była podpisana „Brygady PowerGay i Silny Pedał” dlatego media ochrzciły zamachowca mianem „gejobombera”. Listy wysłano z kafejki w stołecznym centrum handlowym. Monitoring w budynku uwiecznił młodego mężczyznę, który rozsyłał manifest. Nie udało się go zidentyfikować, ponieważ na głowie miał czapkę bejsbolówkę i naciągnięty kaptur. Nie pomogły plakaty na mieście ani oferta nagrody.
Rafał Pasztelański