ŚwiatAborcja po latynoamerykańsku. Drakońskie przepisy sprawiają, że do więzień trafiają nie tylko kobiety po zabiegu, ale też takie, które "tylko" poroniły

Aborcja po latynoamerykańsku. Drakońskie przepisy sprawiają, że do więzień trafiają nie tylko kobiety po zabiegu, ale też takie, które "tylko" poroniły

• W pięciu krajach Ameryki Płd. obowiązuje całkowity zakaz aborcji

• W ośmiu innych dostęp do zabiegu jest obwarowany ostrymi restrykcjami

• Dzieje się tak, mimo wielości lewicowych rządów

• Na kontynencie kwitnie podziemie aborcyjne

• Nie tylko wykonawcy zabiegów, ale także kobiety trafiają do więzień

• Zgwałcona 18-latka z Salwadoru usłyszała wyrok 30 lat, gdy poroniła. Jej przypadek nie jest odosobniony

Aborcja po latynoamerykańsku. Drakońskie przepisy sprawiają, że do więzień trafiają nie tylko kobiety po zabiegu, ale też takie, które "tylko" poroniły
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Mario Guzman
Michał Staniul

Dwa lata temu 25-letnia Belen poczuła ostry ból w dolnej części brzucha, po którym przyszło obfite krwawienie. Gdy dotarła do szpitala w San Miguel, dowiedziała się, że była w 20. tygodniu ciąży - i że właśnie poroniła. Ale jej koszmar miał się dopiero zacząć.

Po paru godzinach do odpoczywającej Belen przyszło paru policjantów. Bez tłumaczenia przykuli ją do łóżka i oskarżyli o celowe wywołanie porodu. Jak się okazało, nieco wcześniej w szpitalnej łazience znaleziono płód. Personel medyczny od razu wydał wyrok na młodą kobietę. - Zanim zabrano mnie do aresztu, pielęgniarka przyniosła płód w pudełku i wykrzyczała: zobacz, co zrobiłaś swojemu synowi - opisywała. Pod koniec zeszłego miesiąca, po ponad dwóch latach w zamknięciu, Belen usłyszała werdykt: 8 lat pozbawienia wolności, i to nie za poddanie się nieautoryzowanej aborcji, lecz morderstwo. To, że nigdy nie zrobiono badań DNA, nie potwierdzono płci płodu, ani nawet nie określono dokładnej godziny jego znalezienia, nie miało znaczenia.

Argentyna to konserwatywny kraj, który jeszcze w zeszłej dekadzie nie zezwalał na przerywanie ciąży niezależnie od okoliczności. Na tle regionu, nie wyróżnia się jednak pod tym względem. Obecnie w Ameryce Łacińskiej aż pięć państw całkowicie wyklucza aborcję, a osiem dopuszcza ją tylko w sytuacji, gdy ciąża zagraża matce. Historia Belen nie jest więc tam wcale wyjątkowa.

Jutrzenka zmian?

Przez wiele dekad latynoskie prawa aborcyjne zmieniały się właściwie tylko w jednym kierunku: były coraz surowsze. Wiatr zmian powiał po raz pierwszy równo dekadę temu, gdy Kolumbia - po wielu latach oddolnych kampanii - zalegalizowała przerywanie ciąży w trzech przypadkach: zagrożenia dla życia matki, ciężkiego upośledzenia płodu lub poczęcia w wyniku gwałtu.

Znacznie dalej posunęli się legislatorzy z gigantycznego Ciudad Mexico. W 2007 roku wprowadzili w swoim stanie prawo zezwalające na dokonanie darmowej aborcji na życzenie do 12. tygodnia od zapłodnienia. Na Kubie, która zalegalizowała zabieg niemal pół wieku temu, okienko zamyka się 14 dni wcześniej.

W 2012 roku na liberalizację przepisów zdecydowały się kolejne dwa państwa: w Argentynie zdekryminalizowano aborcję w przypadku ofiar przemocy seksualnej, a w Urugwaju umożliwiono ją wszystkim kobietom w pierwszym trymestrze. Warunkiem było przejście wywiadu środowiskowego oraz konsultacji z lekarzem i psychologiem.

Pomimo ostrej krytyki ze strony środowisk kościelnych, urugwajscy ustawodawcy starali się wybrać mniejsze zło. Rządowe statystyki pokazywały, że każdego roku aż 20 tysięcy Urugwajek trafiało do szpitali w rezultacie komplikacji po nielegalnym - często samodzielnym - przerwaniu ciąży. Liczba zarejestrowanych porodów nie przekraczała tymczasem nigdy 50 tysięcy rocznie. Skala problemu była więc ogromna.

Złagodzenie prawa nie stało się jednak wcale powszechnym trendem. Kiedy Ciudad Mexico ogłosiło aborcyjną odwilż, w większości pozostałych stanów Meksyku wprowadzono zapisy o nieprzewidującej żadnych wyjątków ochronie ludzkiego zarodka. Niektóre badania wskazywały, że mimo liberalnego kodeksu, blisko 85 proc. stołecznych ginekologów nie ma zamiaru wykonywać kontrowersyjnego zabiegu z powodów etycznych.

W zeszłym roku ponad 1,5 mln Brazylijczyków zaraziło się wirusem Zika, który stwarza szczególne zagrożenie dla brzemiennych kobiet - może doprowadzić do poważnych wad rozwojowych płodu. Gdy międzynarodowe organizacje zasugerowały rozszerzenie brazylijskiego prawa aborcyjnego (teraz zabieg jest dopuszczalny - a i tak z reguły utrudniany - tylko po gwałcie lub przy ryzyku śmierci matki), w marcu grupa polityków zareagowała wysuwając projekt ustawy podnoszącej kary za poddanie się nielegalnemu przerwaniu ciąży do 15 lat więzienia.

Konserwatywna lewica

Chociaż wiele najbardziej drakońskich zapisów antyaborcyjnych Ameryki Łacińskiej jest dziedzictwem prawicowych dyktatur z XX wieku (Augusto Pinochet na przykład wdrożył absolutny zakaz przerywania ciąży w ostatnich miesiącach swoich rządów w Chile), latynoska lewica bywa w tej kwestii równie konserwatywna. W 2006 roku prezydent Nikaragui Daniel Ortega - niegdyś lider marksizującej partyzantki - zaakceptował ustawę, która całkowicie zakazywała aborcji, a socjalista extraordinaire Hugo Chavez nigdy nie pokusił się choćby o zmniejszenie sięgających dwóch lat więzienia kar za poddanie się zabiegowi w innym przypadku niż jednoznaczne zagrożenie życia matki. Za zadeklarowane przeciwniczki przerywania ciąży uchodziły też trzy (byłe już) panie prezydent o lewicowym rodowodzie: Dilma Roussef z Brazylii, Laura Chincilla z Kostaryki oraz Cristina Fernández de Kirchner z Argentyny.

Jedyną przywódczynią z lewej strony, która wyłamała się w ostatnich latach z tej grupy, jest Michelle Bachelet. Chilijska prezydent zainicjowała w zeszłym roku prace nad ustawą dopuszczającą aborcję przynajmniej w najbardziej ekstremalnych okolicznościach. Choć początkowo popierała ją w tym zaledwie trzecia część posłów jej własnej partii, w marcu niższa izba parlamentu dała projektowi zielone światło. Sęk w tym, że do urzeczywistnienia zmian potrzeba jeszcze zgody Senatu. A tej uzyskać nie będzie łatwo.

Surowość antyaborcyjnych praw w regionie wynika w równej mierze z konserwatyzmu elit, jak i mas. Potężne znaczenie ma tu religia, i to nie tylko w jej watykańskiej interpretacji - badanie Pew Research Center sprzed dwóch lat wykazało, że latynoscy protestanci prezentują w temacie przerywania ciąży bardziej zachowawcze poglądy od katolików. Wyznaniowy tradycjonalizm współgra z ciągle bardzo silną kulturą machismo, która nie przewiduje, by kobiety mogły decydować o własnym ciele. Sytuacji nie polepsza powszechne przekonanie władz, że - tak jak w przypadku np. spożycia narkotyków - nałożenie srogich kar sprawi, iż społeczny problem po prostu rozwiąże się sam. Nawet jeśli wszystko wskazuje, że jest dokładnie na odwrót.

Podziemie

Ograniczenie dostępu do aborcji nie oznacza, że Latynoski pokornie godzą się na rodzenie dzieci za wszelką cenę. Amerykański Guttmacher Institute szacuje, że pomimo społecznego oporu w latach 2010-2014 na południe od Rio Grande wykonano blisko 6,5 mln nielegalnych zabiegów: pozbawionych nadzoru, nieopodatkowanych, a nierzadko bardzo niebezpiecznych i napychających kieszenie rozmaitym hochsztaplerom. Każdego roku ponad 750 tysięcy kobiet - zwłaszcza tych, których nie stać było na skorzystanie z prywatnych usług lekarskich - wymagało hospitalizacji z powodu powikłań. Lista zagrożeń związanych z nieprofesjonalnie przeprowadzonymi aborcjami jest bardzo długa: od nadmiernej utraty krwi i bólu aż po perforację organów wewnętrznych oraz szok septyczny.

Chociaż farmakologia stopniowo wypiera inwazyjne metody mechaniczne (np. symboliczne wieszaki), według Światowej Organizacji Zdrowia nielegalne aborcja nadal zabijają w Ameryce Łacińskiej około tysiąca kobiet rocznie. Think tank Center for Reproductive Rights uważa, że liczba ta jest w rzeczywistości dwukrotnie wyższa. Ale to nie jedyny wymiar problemu.

W wielu latynoskich krajach przerywanie ciąży jest nie tylko zabronione, lecz również surowo karane: z reguły od sześciu miesięcy do dwóch lat dla pacjentki oraz do 12 lat dla wykonawców zabiegu. W najbardziej konserwatywnych państwach sędziowie często zmieniają jednak kwalifikację czynu, szczególnie w przypadku kobiet, które samodzielnie doprowadziły - lub miały doprowadzić - do poronienia. Oskarżone o morderstwo z premedytacją, niedoszłe matki otrzymują nierzadko wyroki liczone w dziesiątkach lat.

Prawdziwą sensację wzbudziła historia 18-letniej Carmen Guadalupe Vásquez z Salwadoru, którą w 2008 roku skazano na trzy dekady więzienia za rzekome przerwanie ciąży - ciąży, w którą zaszła po gwałcie. Parlamentarne śledztwo wykazało, że podczas jej procesu popełniono szereg błędów, lecz wolność odzyskała dopiero w zeszłym roku. Zdaniem obrońców praw człowieka, w salwadorskich więzieniach pozostaje jeszcze co najmniej 16 kobiet w podobnej sytuacji.

Jedna z nich, Mayra Veronica Figueroa, spędziła za kratkami już 12 lat. Uwięziono ją po tym, jak straciła dziecko, owoc gwałtu, na kilka dni przed rozwiązaniem. - Obudziłam się przykuta do łóżka, a policjanci powiedzieli, że jestem aresztowana za zabicie swojego maleństwa. Nie mogłam w to uwierzyć, próbowałam im tłumaczyć, że gdybym chciała przerwać ciążę, to nie nosiłabym jej przez dziewięć miesięcy - opowiadała reporterowi “Daily Telegraph”. Uzasadniając wymierzoną karę, sędziowie napisali: “pobudki oskarżonej pozostają nieznane, lecz można wydedukować, że jej motywacją była chęć uniknięcia społecznego odtrącenia”. To wystarczyło, by skazać 19-letnią wtedy Mayrę na 30 lat więzienia. Trudno o bardziej skrajną formę ochrony życia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (499)