85‑letni restaurator z Warszawy sprzedaje mieszkanie, by uratować biznes i pracowników
Moja restauracja powinna mieć grubo ponad 100 tys. zł przychodu miesięcznie i zatrudniać z 10 osób. Teraz po miesiącu pracy mamy w kasie tyle, ile kiedyś wpadało w jeden dzień. Nie dam rady dłużej pokrywać strat - opowiada Stanisław Pruszyński, szef restauracji Radio Cafe w Warszawie. Aby uratować biznes, spłacić długi i zapłacić pracownikom, zdecydował się na sprzedaż mieszkania.
Transakcja jeszcze jest w toku. 50 tys. zł zaliczki, jaką Stanisław Pruszyński otrzymał za sprzedaż mieszkania w centrum Warszawy, ma pokryć najbardziej pilne zobowiązania. W trakcie trwającego od 23 października lockdownu zaległości pojawiły się w rozliczeniach z urzędem skarbowym, ZUS i urzędem miasta, który jest właścicielem lokalu. Kilkoro pracowników czeka na zaległe pensje.
- Ciężko było przeprowadzić się do jednopokojowego mieszkania. Musiałem tak postąpić, inaczej nie utrzymałbym lokalu - tłumaczy 85-letni przedsiębiorca. Zwierza się, że w trakcie pandemii poróżnił się z żoną. Trwa rozwód. Restauracja to cały sens jego życia. - Co innego miałbym robić? Emerytura przed telewizorem, to nie dla mnie - dodaje.
Pytany o rządową tarczę antykryzysową dla restauratorów wzdycha: - Może pan napisać, że jestem fatalnym biznesmenem. Nie potrafię upominać się o jakieś należne mi pieniądze od urzędów. Gdybym miał możliwość uruchomienia choćby sześciu stolików, nie byłoby problemu.
Od kwietnia restauracja korzysta z obniżki stawki najmu za lokal. Wartość nominalna pomocy to 28 tys. zł - informuje serwis SUDOP, dokumentujący pomoc publiczną dla przedsiębiorców. Przypomnijmy, że obostrzenia w restauracjach (sprzedaż posiłków tylko na wynos) obowiązują od 23 października. Nikt z urzędników nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, kiedy się skończą
Restauratorzy walczą o przetrwanie
- Ucinam wszystkie koszty, ale i tak dokładam do biznesu jakieś 10 tys. miesięcznie. Może jeszcze dwa miesiące tak wytrzymam. Z pracowników pozostały przy mnie dwie osoby. Obiecałem im, że gdy staniemy na nogi, będziemy się dzielić zyskami po połowie. Zasłużyli na to - opowiada Pruszyński.
Wydawałoby się, że takie miejsca jak Radio Cafe nie zostaną dotknięte kryzysem. Restauracja znajduje się w miejscu, które wręcz gwarantuje wysokie obroty. To ścisłe centrum Warszawy, nie dalej jak 100 kroków od hotelu Marriott, blisko Dworca Centralnego.
Od 7 rano do godziny 23 wieczorem tłoczyli się tam turyści i podróżni. Na polskie racuchy z jabłkami i pierogi przychodzili tu goście Marriottu, dyplomaci, piloci linii lotniczych, turyści z Izraela. Już nie przychodzą, bo pandemia zamroziła ruch lotniczy i turystyczny.
W recenzjach gastronomicznych Radio Cafe przewija się wątek, że to nie menu jest największą zaletą Radio Cafe, ale pogawędki z panem Stanisławem i niepowtarzalny klimat miejsca.
- Dlatego ten lokal nie utrzyma się ze sprzedaży posiłków na wynos. Tam chodzi się po to, aby usiąść przy kawie i posłuchać opowieści pana Staszka - tłumaczy Mirosław Gładecki, stały klient Radio Cafe. W mediach społecznościowych zorganizował zrzutkę finansową na ratowanie restauracji. Niektórzy z bywalców wpłacili już po 1000 złotych.
Kim jest Stanisław Pruszyński? Pracował w Radiu Wolna Europa
Stanisław Pruszyński założył lokal 27 lat temu. Skąd nazwa Radio Cafe? Pruszyński był pracownikiem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. W 1955 roku przedostał się do zachodnich Niemiec wyskakując z pociągu, którym krakowscy studenci wracali do Polski. Tak poznał Jana Nowaka-Jeziorańskiego, dzięki któremu otrzymał stypendium i rozpoczął studia w Strasburgu.
Sprawnie posługiwał się językiem angielskim i francuskim, co pomogło mu w podjęciu pracy w redakcjach kanadyjskich gazet. Miał szczęście do wyciągania sensacji z pozornie nudnych tematów. Relacjonując światowa wystawę EXPO w Kanadzie podsłuchał rozmowę menedżerów, o tym, że jednym z inwestorów jest ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem oszust ścigany przez FBI. Przedruk historii zamówiło kilkanaście gazet z Kanady i USA.
Jako reporterowi z "dobrym uchem" jedna z redakcji zleciła mu napisanie serii artykułów o kulisach kampanii prezydenckiej senatora Roberta F. Kennedy'ego (brata zamordowanego prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego).
Pruszyński, który z włączonym magnetofonem towarzyszył politykowi na wszystkich publicznych spotkaniach, był bezpośrednim świadkiem zabójstwa Kennedy'ego. Polityk został zastrzelony w Los Angeles tuż po wygłoszeniu mowy podsumowującej zwycięstwo w prawyborach demokratów w Kalifornii. Taśma polskiego dziennikarza stała się ważnym dowodem w wyjaśnieniu zbrodni. Zabójcą był Palestyńczyk urażony słowami polityka z kampanii, iż Jerozolima powinna zostać stolicą państwa Izrael.
Pan Stanisław pierwsze pieniądze w biznesie zarobił zakładając pchli targ w Montrealu. Zyski zainwestował w otwarcie restauracji Stash's Cafe-Bazaar, a później jeszcze dwóch innych lokali. Wielu polskich emigrantów przewinęło się przez kuchnie i zmywak knajp pana Staszka. Dlatego, kiedy w 1992 roku wrócił do Polski, kojarzono, że to jest ten facet od restauracji w Kanadzie.
Jan Nowak-Jeziorański, Jacek Taylor i Stefan Bratkowski zaproponowali mu poprowadzenie restauracji w lokalu Stowarzyszenia Pracowników i Przyjaciół Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. W debatach organizowanych w lokalu brali udział m.in. Leszek Balcerowicz, Władysław Bartoszewski, Bronisław Geremek. Pruszyński śmieje się, że odniósł sukces, bo Radio Cafe było jednym z pierwszych miejsc w Warszawie, gdzie po upadku PRL można było bez strachu o zatrucie zamówić placki ziemniaczane.
- Nie mam pretensji do rządu o lockdown, choć uważam, że przesadą jest zamykanie restauracji. Nie zadręczam się myślami o epidemii. Zapewne i ten kryzys się skończy. Wierzę, że wytrwam do momentu, gdy przyjdzie tu mnóstwo głodnych ludzi - podsumowuje rozmówca.